[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zda³o siê, i¿ dziêki jakiemuœ czarodziejstwu³Ã³dŸ nasza, spadaj¹c, zawis³a w po³owie drogi, na wewnêtrznej pochy³oœci lejaolbrzymiego obwodu i nies³ychanej g³êbi; niezrównanie g³adkie jego œcianymia³yby wygl¹d hebanu, gdyby nie os³upiaj¹cy pêd, z jakim wirowa³y doko³a, igdyby nie odb³yskiwa³y upiornie jarz¹cym siê lœnieniem na promienie miesi¹ca,co wyziera³ w pe³ni z opisanej ju¿ przeze mnie kolistej szczeliny œród ob³oków,sp³ywaj¹c po czarnych zboczach œwietln¹ powodzi¹ z³otego blasku i wnikaj¹c hen,g³êbiej, a¿ w najwnêtrzniejsze tajniki otch³ani.Os³upienie moje by³o zrazu zbyt wielkie, bym móg³ czemukolwiek przyjrzeæ siêdok³adnie.Spiorunowany by³em ogólnym wra¿eniem straszliwej wznios³oœci.Gdymnieco och³on¹³, spojrzenie moje zwróci³o siê instynktownie w dó³.Z ³atwoœci¹uda³o mi siê dostrzec, w jaki sposób nasz statek zawis³ na pochy³ejp³aszczyŸnie czeluœci.Nie wyszed³ on wcale z równowagi - to znaczy, ¿e pok³adjego ustawiony by³ równolegle do zwierciad³a wody, które jednak¿e nachyla³o siêpod k¹tem przesz³o czterdziestu piêciu stopni, skutkiem czego zdawa³o siê, ¿e³Ã³dŸ nasza pok³ada siê bokiem.Nasunê³o mi siê spostrze¿enie, i¿ mimo tozaczepienie r¹k i oparcie nóg nie przedstawia³o dla mnie wiêkszej trudnoœci,ni¿ kiedy znajdowaliœmy siê na poziomej p³aszczyŸnie, co, jak s¹dzê, trzebaz³o¿yæ na karb chy¿oœci, z jak¹ wirowaliœmy doko³a.Promienie miesi¹ca zdawa³y siê docieraæ a¿ do samego dna g³êbokiej czeluœci;pomimo to nie zdo³a³em niczemu przyjrzeæ siê dok³adniej, gdy¿ wszystko doko³aspowija³a gêsta mg³a, nad któr¹ zawis³a wspania³a têcza na kszta³t owegow¹skiego i chwiejnego mostu, co - zdaniem muzu³manów - stanowi jedyny pomostmiêdzy Czasem a Wiecznoœci¹.Ta mg³a czy piana by³a niew¹tpliwie nastêpstwemœcierania siê wielkich œcian leja przy zetkniêciu siê u dna otch³ani, zaœwycia, co zia³o z niej ku niebu, niepodobna mi opisaæ.Spadaj¹c w otch³añ z górnego koliska piany zrazu stoczyliœmy siê bardzo popochy³oœci, atoli póŸniej nie obsuwaliœmy siê ju¿ z t¹ sam¹ chy¿oœci¹.Wirowaliœmy woko³o - wszelako obrót nasz nie odbywa³ siê jednostajnym ruchem,lecz zawrotnymi wahnieniami i podrywami, co raz ponosi³y nas naprzód tylko okilkaset jardów, to znów o ca³y niemal obwód leja.Przy ka¿dym poruszeniuobni¿aliœmy siê z wolna, lecz dostrzegalnie.Rozgl¹daj¹c siê doko³a po olbrzymich przestworzach p³ynnego hebanu, co nasponosi³, przekona³em siê, i¿ ³Ã³dŸ nasza nie by³a jedynym przedmiotem,ogarniêtym przez skrêty wiru.Powy¿ej i poni¿ej widnia³y szczêty okrêtów,wielkie z³omy budulca, pnie drzewne tudzie¿ mnóstwo drobniejszych przedmiotów,jak sprzêtów gospodarskich, pogruchotanych skrzyñ, beczek i klepek.Wspomnia³em ju¿ o dziwnej ciekawoœci, co ow³adnê³a mn¹ po pierwszym odruchutrwogi.Jê³a ona zwiêkszaæ siê w miarê, jak dope³nia³a siê chwila okrutnegomego przeznaczenia.Z nies³ychanym zajêciem zacz¹³em przygl¹daæ siê licznymprzedmiotom, co unosi³y siê w naszym pobli¿u.By³em snadŸ nieprzytomny, gdy¿doznawa³em istnej przyjemnoœci zastanawiaj¹c siê nad ró¿nic¹ przyœpieszenia, zjak¹ obsuwa³y siê one w dó³, ku pianom.W pewnej chwili zauwa¿y³em, i¿ mówiê dosiebie: ,,Na pewno ta jod³a zanurzy siê najpierwsza i przepadnie nieszczêsna wbezdni” - po czym doznawa³em rozczarowania widz¹c, jak szczêt jakiegoœholenderskiego okrêtu kupieckiego wyprzedza³ j¹ i pierwej gin¹³ na dnie.Wkoñcu, kiedym uczyni³ kilka przypuszczeñ tego rodzaju i za ka¿dym razemspotka³em siê z najzupe³niejszym zawodem, te nieustanne pomy³ki nasunê³y miszereg myœli, co znów wprawi³y me cz³onki w dr¿enie i jeszcze razprzyœpieszy³y têtno mego serca.Nie nowy lêk wszak¿e tak mnie przenika³, lecz brzask silniejszej odeñ nadziei.Nadzieja ta wynik³a po czêœci ze wspomnieñ, po czêœci zaœ z obecnychspostrze¿eñ.Przysz³a mi na myœl ogromna rozmaitoœæ rozsianego na pobrze¿achLofotów nap³ywowego gruchotu, który Moskoe-ström wch³on¹³, po czym znów zesiebie wyrzuci³.Przedmioty te w przewa¿aj¹cej wiêkszoœci by³y podruzgotane doniepoznania - takie poszarpane i postrzêpione, i¿ wygl¹da³y jak pokrytedrzazgami; pamiêtam jednak¿e dok³adnie, i¿ niektóre z nich nie nosi³ybynajmniej oznak uszkodzeñ.Ró¿nicy tej nie umiem sobie inaczej wyt³umaczyæani¿eli na podstawie przypuszczenia, i¿ tylko poszarpane szczêty ulega³yzupe³nemu wessaniu, zaœ inne albo dostawa³y siê w wir w póŸniejszym ju¿ okresieprzyboru, albo te¿, dostawszy siê tam, obsuwa³y siê w g³¹b z jakiegoœ powodutak wolno, i¿ nie zd¹¿y³y dotrzeæ do dna przed nawrotem przyp³ywu czy odp³ywu.W obu wypadkach zda³o siê mi rzecz¹ mo¿liw¹, ¿e ruchem wirowym mog³y one znówwydostawaæ siê na poziom, unikn¹wszy losu tych, którym zdarzy³o siê albo popaœæw wir wczeœniej, albo te¿ ulec œpieszniejszemu wessaniu.Dokona³em równie¿trzech wa¿nych spostrze¿eñ.Pierwsze i najogólniejsze polega³o na tym, i¿ imwiêkszy bywa³ przedmiot, tym szybciej obsuwa³ siê w dó³; drugie, ¿e z dwuprzedmiotów jednakich rozmiarów, z których jeden by³ kulisty, drugi zaœjakiegoœ innego kszta³tu, kulisty zapada³ z wiêkszym przyœpieszeniem; trzecie,i¿ z dwu przedmiotów jednakich rozmiarów, z których jeden by³ walcowaty, drugizaœ mia³ kszta³t odmienny, przedmiot walcowaty ulega³ powolniejszemu wessaniu.Po ocaleniu niejednokrotnie gawêdzi³em o tym ze starym baka³arzem naszegookrêgu i od niego to nauczy³em siê u¿ywania s³Ã³w „walec” i „kula”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]