[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z administracyjnych budynków wyskoczyła kostyczna kobieta w stopniu majora.Była ubrana w błyszczące satynowe spodnie, na nogach miała białe wysokie buty.W ręku trzymała szpicrutę.Z okien budynku huknął głośny marsz.Jeszcze jedna niezła sztuczka.- Pójdziecie po prostu za mną, chłopcy - powiedziała, przesyłając im uspokajający uśmiech, i dumnie zaczęła maszerować.Oni ruszyli za nią.Przy wyjściu z lotniska zmieniła się eskorta.Umundurowani na niebiesko żołnierze Luftwaffe opuścili ich, a na ich miejsce pojawił się tuzin mężczyzn w czarnych mundurach i czapkach, na których otokach były trupie czaszki.Maszerowali w takt muzyki, jakby przez nią zahipnotyzowani.Ruszyli w stronę Cicero.Muzyka powoli ich opuszczała w miarę, jak oddalali się od lotniska.Wkrótce zobaczyli Cicero.Musiało być okropnie zbombardowane, i nic nie zostało do tej pory odbudowane.W tym właśnie miejscu zamieszkiwała polska mniejszość.Niespodziewanie dla samego siebie Royland poczuł wyrzuty sumienia z tego powodu, że ich dzielnica i oni sami zniknęli.Przecież są niemieccy Niemcy, francuscy Niemcy, nawet włoscy Niemcy, ale nigdy nie słyszał o polskich Niemcach, tylko o podludziach rasy słowiańskiej.Royland, bardzo już wystraszony, po dwóch godzinach marszu (kobieta major dalej ich prowadziła), spojrzał w stronę zniszczonego chodnika i nagle zobaczył coś absurdalnego.Wyglądało to niczym koszmarne zamczysko złego czarownika.To był Chicago Parteihof.Znajdował się nad brzegiem jeziora Michigan i składał się z szesnastu oddzielnych bloków.Cały ten kompleks budynków rozciągał się na wschód od jeziora i był ze wszystkich stron otoczony przez ruiny zbombardowanego Chicago.Zbudowany był z betonu zbrojonego stalą i ucharakteryzowany był tak, jakby to była kamieniarska robota budowniczych z czasów średniowiecza.Cały budynek otoczony był murem i zabezpieczony wieżami strażniczymi.Strażnicy z trupimi czaszkami spojrzeli na budowlę z dumą, więźniowie natomiast ze strachem.Royland był tak przerażony, że miał ochotę wybuchnąć dzikim niepowstrzymanym śmiechem.To było z jednej strony zabawne jak Herman Goering wykonujący taneczne ewolucje, a przy tym straszne niczym jego Luftwaffe.Przed bramą przystanęli.Prowadząca ich kobieta wykrzyknęła kilka słów, następnie powiedziała "heil" i zasalutowała, po czym wprowadziła ich na dziedziniec i oddaliła się.Na pewno teraz zdejmuje swoje białe buty i chichocze się z naiwności swoich ofiar prowadzonych na rzeź.Oficer w czapce z trupią czaszką wyszedł przed ich front i kazał im się ustawić w szeregu.- Czeka na was gorąca kąpiel i zasłane łóżka, moi drodzy.Teraz nastąpi pierwsza selekcja.Na pewno niektórzy z was nie czują się najlepiej i powinni trafić na oddział szpitalny.Kto z was jest chory? Proszę podnieść rękę do góry!Kilka rąk znalazło się w górze.Byli to starzy przygarbieni mężczyźni.- W porządku.Proszę wystąpić pięć kroków do przodu!Później przeszedł się wzdłuż szeregu, poklepując tego i owego po ramieniu, i pytał się zdrowych i chorych o różne rzeczy.Jeden był z jaskrą, inny miał okropne hemoroidy, które było widać przez jego wystrzępione spodnie.Gdy przechodził koło Roylanda, przyjrzał mu się uważnie.- Jesteś przeraźliwie chudy, kolego.Czy masz bóle żołądka? Może wymiotujesz krwią? Albo masz smoliste stolce?- Melduję, że nie - wyszczekał Royland.Oficer zaśmiał się i ruszył dalej oglądać następnych więźniów.Gdy skończył swój obchód, większa niż na początku grupka więźniów przeznaczonych na oddział szpitalny odmaszerowała.Większość z nich cicho pochlipywała.Oni wiedzieli, co ich czeka.Wszyscy to wiedzieli, lecz udawali, że może to jednak się nie zdarzy.Było to o wiele bardziej skomplikowane, niż się wydawało Roylandowi uprzednio.- Teraz - oficer zawiesił głos - potrzebujemy kilku kompetentnych ludzi, którzy potrafią pracować przy cemencie.Szereg jakby oszalał; wszyscy rzucili się do przodu, napierając na oficera, ale żaden z nich nie przekroczył tej magicznej niewidocznej linii wokół niego.- Ja! Ja! - wszyscy krzyczeli.- Mam bardzo zręczne ręce.Potrafię się szybko uczyć.Jestem także maszynistą.Jestem silny i młody.Potrafię się szybko uczyć.Wysoki mężczyzna w średnim wieku, uniósłszy obie ręce w kierunku nieba, huczał:- Robię zaprawę i umiem murować! Robię zaprawę i umiem murować!.Royland został sam, przerażony.Oni wiedzieli, że jest to oferta realnej pracy, która na pewno utrzyma ich przy życiu przez jakiś czas.Nagle dotarło to także i do niego, że tak właśnie trzeba żyć w świecie kłamstw.Oficer stracił cierpliwość i żołnierze zaczęli okładać pejczami najbliżej stojących więźniów.Cofnęli się natychmiast do szeregu, niektórzy mieli pokrwawione twarze.- Podnieść łapy, ale tylko ci, którzy znają się na murarce.Bez kłamstw!Z tych, co podnieśli ręce, po krótkim przesłuchaniu wybrał pół tuzina.Jeden z żołnierzy zabrał ich z placu.Między nimi był ten mężczyzna, który krzyczał: "Robię zaprawę i umiem murować".Wyglądał na niesamowicie zadowolonego z siebie.Obdarzył resztę więźniów takim spojrzeniem, jakie bogacz rzuca głodującym biedakom.Tak, tak.Trzeba się było uczyć, matoły.- Teraz - powiedział oficer uroczyście - potrzebujemy kilku asystentów do pracy w laboratorium.Martwa cisza zapadła w szeregu.Każdy z więźniów starał się skurczyć, aby zmniejszyć swoje rozmiary i przez to stać się mniej widzianym.Royland samotnie podniósł rękę.Oficer popatrzył na niego ze zdumieniem, ale jego twarz szybko pokrył uprzejmy uśmiech.- Świetnie - powiedział.- Wystąp, mój chłopcze, a ty - wskazał na człowieka stojącego obok - ty masz inteligentną twarz i wysokie czoło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]