[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwykłe przedmioty, grząska jak zgniły melon góra piasku firmowego, kręta ścieżka, brama, trotuary, mury i domy ulicy nikły w mroku jak we wzbierającym przypływie.Został tylko nieuchwytny szum, którym tętni najgłębsza cisza, gorący puls, którym bije ciało człowieka, i głucha tęsknota do przedmiotów i uczuć, których człowiek nigdy nie zazna.Na podwórzu krzątali się jeszcze ludzie.Woźnica wynosił z ciemnego wnętrza szopy pakunki, jak z worka, i ciskał je z rozmachem na platformę.Na platformie stał stary lasownik1 z rozkraczonymi nogami.Chwytał ze stękaniem bagaż i ubijał go fachowo na wozie, jakby układał torby gipsu albo hydratyzowanego wapna.Z wysiłku wypchnął językiem policzek.Kierownik stał za wozem przy starej.Uchwycił się deski przy wozie i paznokciem bezmyślnie odłupywał drzazgę.- Ja tam nie wiem, jestem inaczej nauczony - rzekł do starej gniewnie, wydymając wargi.- Ale na mój rozum nie należało tak od razu.Gdzie tu głowa? Gdzie rozum? Po co był ten cały kłopot?Stara przechyliła na ramię głowę w kapeluszu z kwiatkami.Na ziemistych policzkach dostała od mrozu buraczanych wypieków.Wargi jej drżały z zimna.Złote zęby błyszczały zza warg.- Niech bardzo uważa przy pakowaniu - powiedziała ostro do lasownika.Twarz jej drgała przy każdym ciskanym pakunku, jakby to ją rzucano na platformę.- Niech Jasio wybaczy - zwróciła się do kierownika - że mu sprawiłam kłopot.Jasiowi się przecież opłaciło, prawda?- Co tam pani doktorowa ma myśleć - rzekł kierownik, wzruszając ramionami.- Pieniądze, co je wziąłem, to dałem na mieszkanie, a tych parę ciuchów, które pani doktorowa zostawiła u mnie, to zawsze można.Ja tam się od tego nie wzbogacę.Zgarbiona pod szarą ścianą szopy stara przebierała z zimna nogami w wytartych, przydeptanych pantofelkach, pociągała nosem i zwyczajem krótkowidzów, mrugając zaczerwienionymi powiekami, patrzyła na kierownika oczyma załzawionymi.Milczała i uśmiechała się.Lasownik - człowiek lasujący, czyli gaszący wodą wapno palone - Dużo ich tam pani doktorowa obroni.I tak, i tak giemza - mówił dalej kierownik patrząc w ziemię, na szprychy koła i na błoto pod kołami.- Co, pani doktorowa nie wie, jak będzie? Zabiją, spalą, zniszczą, stratują, i tyle.Nie lepiej żyć? Ja tam wierzę, że przyjdzie taki czas, kiedy człowiekowi pozwolą spokojnie handlować.Potężny diesel z przyczepką wtoczył się w ulicę, plując dymem, i podjechał pod bramę.Kierownik uśmiechnął się z ulgą i pośpieszył otwierać drugą szopę, ja zaś podskoczyłem prosto przez śnieg do bramy.Traktor wepchnął się zadem na przeciwległy chodnik i jak żuk wypełznąwszy przez rynsztok na podwórze, podjechał pod rozwartą szopę.Z szoferki wyskoczył kierowca w brudnym kombinezonie i niemieckiej furażerce zawadiacko osadzonej na kruczych, lśniących włosach.- Abend.Pięćdziesiąt? - zapytał i plasnąwszy z rozmachem w ręce, wszedł, kołysząc biodrami, do szopy.Rozejrzał się z zainteresowaniem po kątach.- O la, la! Wyprzedaliście wszystko? - rzekł, cmoknąwszy ustami.- Duży obrót, duży zysk.Ale teraz o dziesięć złotych drożej na worku.Po trzydzieści pięć?- Ten numer nie przejdzie - rzekł kierownik, rozkładając ręce wymownym gestem.- Trzydzieści dwa.Na rynku jest pięćdziesiąt pięć i drożej - powiedział żołnierz bez zniecierpliwienia.- Ma on ludzi do wyładowania? - zapytał mnie kierownik.- Trzeba brać.- Keine Leute - roześmiał się szeroko żołnierz.Miał zdrowe, końskie zęby i błyszczące, starannie wygolone policzki.Podszedł do przyczepki i rozsznurowawszy plandekę, zakomenderował: - Meine Herren, raus! - Proszę was bardzo - ausiaden!2Keine Leute (niem.) - jacy tam ludzie 2 Meine Herren, raus! (.) ausiaden (niem.) - Moi panowie, wyłazić! (.) wyładowywać Dwaj drzemiący na workach cementu robotnicy odrzucili palta, którymi się przykrywali, wyskoczyli przerażeni krzykiem z głębi auta i opuścili pokrywę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl