[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za nim ciągnął się dymiący ślad.Karzeł, który zwątpił już w wyplątanie się z tego labiryntu obcych światów, złapał Udałowa za rękaw:- Korneliuszu, jesteśmy uratowani!- Dobrze by było - powiedział Udałow.- Najwyższa pora wracać.Obawiam się, że pogłoski o moim zniknięciu dotrą do Kseni, a ona w nerwach jest przerażająca.- W takim razie szybko, dopóki te diabły nie wyskoczyły za nami.Nie zostawią nas w spokoju.- Co zrobić, przecież to tylko mikroby, organizmy prymitywne.Nie uspokoją się, dopóki nas nie zabiją.- Nie można się z nimi dogadać - zgodził się karzeł.- Nie sposób znaleźć żadnego kompromisu.Popatrz no, co jest tam, za krzakami?Za krzakami znajdowała się prymitywna osada otoczona wysokim ogrodzeniem.W jego rogach wznosiły się drewniane wieże.- Czyżby i tutaj prowadzili wojnę hrabiowie i baronowie przemysłu? - zdziwił się Udałow.- Mam nadzieję, że tu nie ma jeszcze żadnego przemysłu.I powietrze takie czyste.Ale w takim razie to i statków by nie było.- Korneliuszu, niech pan przestanie wątpić! - zdenerwował się Ostradamus.- Przecież widział pan na własne oczy, że po niebie przeleciało coś współczesnego!Wyszli na pylistą wiejską dróżkę zrytą kołami wozów.Przypiekało słońce.Udałowowi dokuczały gzy i muchy, które przez cały czas siadały mu na obnażonych ramionach i cięły bez litości.Ułamał witkę i zaczai smagać się nią po ramionach i piersi.Uderzenia zostawiały czerwone pręgi.Bolało, ale i tak było lepiej, niż gdy gryzły owady.Chłostał się z taką zawziętością, że na jego widok miejscowy wieśniak wykrzyknął:- Święty człowiek! Dręczy ciało!I nie zauważony przez zmęczonych uciekinierów zaczął biec w stronę zamku, żeby oznajmić o przybyciu czcigodnego pielgrzyma.Uciekinierzy nie doszli do zamku.Kilometr od niego karzeł nagle zatrzymał się i powiedział:- To chyba jest to, czego szukamy.Udałow przestał się biczować.Żadnych śladów statku kosmicznego ani nawet kosmodromu nigdzie nie było widać.- Co pan ma na myśli? - zapytał.Ostradamus, dużo mniej zmęczony niż jego towarzysz, zbiegł żwawo z drogi, przedarł się przez burzan i wyskoczył na pole.- Tutaj, Udałow! - zawołał.- Jesteśmy uratowani! Udałow z trudem przedostał się przez rów, wpadł w pokrzywy i prawie płacząc podszedł do karła.- Patrz pan tylko, gdzie stoisz! - triumfował Ostradamus.- Spójrz pod nogi.Udałow spojrzał pod nogi, ale nic nie zobaczył.Ziemia jak ziemia, twarda, goła.- Jest wypalona! - Karzeł tupnął nogą.Ziemia zadźwięczała, jakby stukał w osmolony garnek.- Tutaj lądują statki kosmiczne! Żadnego innego wyjaśnienia nie widzę i nie mam zamiaru szukać.- - No to gdzie są te statki?- Nie rozumie pan? To zacofany świat, łączność z nim utrzymują wyłącznie ekspedycje.Przylatują, żeby wymienić artykuły przemysłowe na miejscowe surowce.Bardzo częsta praktyka.Żadnego ingerowania w wewnętrzne sprawy rozwijających się planet, wyłącznie ograniczona współpraca ekonomiczna.Plac był okrągły, niewielki, mógł mieć jakieś sto metrów średnicy.Czyli przylatywały tutaj niewielkie statki.No cóż, Ostradamus miał spore doświadczenie w podróżach kosmicznych.Na pewno lepiej się orientował, gdzie lądują statki kosmiczne.- Posiedzę trochę, poczekam - powiedział Udałow.- Strasznie się zmęczyłem.- Nie wolno! - zawołał przepowiadacz.- Co, zapomniał pan, że gonią nas mikroby? Zaczaimy się w krzakach.- Dobrze -.zgodził się pokornie Udalow.- Żeby tylko statek jak najszybciej przyleciał.Bo pomrzemy tu z głodu.Rozległ się tętent kopyt.Drogą od zamku, w stronę wędrowców, jechała kawalkada.Było już za późno, żeby się ukryć.Jeźdźcy, ubrani w płaszcze i kurtki ze zwierzęcych skór, uzbrojeni w krótkie miecze i kopie z grotami z brązu, jechali wprost na Udałowa, w dodatku tak groźnie i gwałtownie, że Korneliusz zamknął oczy, myśląc sobie, jakie to przykre, po tylu przygodach i cudownych ocaleniach zginąć z rąk dzikusów.Ale tętent kopyt zamilkł na skraju placu i rozległ się głośny bas:- Który z nich jest świętym człowiekiem?- Ten!Udałow otworzył oczy i zobaczył, że obszarpany chłop wskazuje go potężnemu, odzianemu w lwią skórę mężczyźnie z zieloną ogoloną głową i długimi, spadającymi na piersi fioletowymi wąsami.W ręku mężczyzna ten trzymał ciężką maczugę.- Ty męczyłeś swoje ciało? - zapytał Udałowa.- Moje ciało jest wymęczone do ostateczności - przyznał się Udałow.- Niedługo umrze.Gigant z wąsami podjechał bliżej i obejrzał szramy, zadrapania i oparzenia od pokrzyw na nagim ciele Udałowa.- Zaiste.- powiedział z szacunkiem.- Z jakich powodów przybyliście do nas?- Szukamy ratunku - rzekł Udałow.- Słusznie - odpowiedział wąsacz.- Wszyscy jesteśmy tu tylko gośćmi.Wszyscy powinniśmy szukać ratunku.Mówił mi o tym nasz kapłan.- To bardzo mądre - zauważył uprzejmie Ostradamus.- Ale zbyt abstrakcyjne - sprzeciwił się wąsacz.- Lepiej by było, gdyby pomagał swojemu plemieniu w bardziej konkretny sposób.A on nie potrafił nawet zapewnić dobrej pogody w porze żniw.Musieliśmy go zabić.- To nie jego wina - zaprotestował Udałow.- Nawet na bardzo rozwiniętych planetach prognozy pogody są jeszcze bardzo niepewne.- Nie obchodzi mnie, co dzieje się na tak zwanych rozwiniętych planetach.Jako wódz plemienia ponoszę odpowiedzialność za uprawę roli.I jeśli nie znajdę winnego złych zbiorów, winien będę ja.To co, może mnie mają zabić?Rozległy się pełne oburzenia krzyki towarzyszących wodzowi dzikich jeźdźców.Było oczywiste, że jeźdźcy nie pozwolą skrzywdzić swojego wodza, nie dopuszczą do jego śmierci.- No i nie mam teraz kapłana - ciągnął wąsacz.- A tu nagle oznajmiają mi, że idzie drogą święty człowiek i smaga się witką.No, myślę, jeśli robi to, mimo że nikt na niego nie patrzy, to znaczy, że jest prawdziwym kapłanem.Będziesz musiał przejść do mnie na służbę.- Nie, dziękuję - rzekł Udałow.- Jestem budowniczym, nie agronomem.Ale może mój towarzysz się zgodzi.Tylko mówią, że wkrótce umrze.Sam to sobie przepowiedział.Ostradamus skłonił się wodzowi.- Z przyjemnością bym z wami został i zajął się przepowiedniami na tak prymitywnym poziomie, ale po co wam kapłan, który niedługo umrze?- Tak, gdyby teraz były żniwa, to taki kapłan nadałby się w sam raz.Zabilibyśmy go za nieurodzaj i po krzyku.Ale dopiero co zakończyliśmy siew.Za wcześnie.Wąsacz zamyślił się i w końcu powiedział: - To co, idziemy do mnie, święci ludzie?- Nie możemy - odpowiedział karzeł i wskazał ręką otaczające go wypalone pole.- Czekamy.- Na kogo?- Na statek - wyjaśnił Udałow.- Szalupę kosmiczną - uściślił Ostradamus.- Po co na niego czekacie? - zapytał podejrzliwie wąsacz.- Chcemy na nim odlecieć.- Tak po prostu na nim latacie? - A jak inaczej?- O! - rozległy się okrzyki wśród jeźdźców.- To wielcy czarownicy.Nie pozwól im odejść, wodzu!- I nie boicie się? - zapytał wódz.- Czego tu się bać? Przyzwyczailiśmy się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]