[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.£apiesz, co mówiê? Chcê, ¿ebyœwiedzia³, ¿e je¿eli wpl¹ta³eœ siê w takie interesy, to nie chcê ciê widzieæ wmojej okolicy.Jasno siê wyra¿am?Jack parskn¹³ krótkim œmiechem.- I to po to tu przyszliœmy? S¹dzisz, ¿e handlujê narkotykami?- S³uchaj, doktorku.Jesteœ dziwak.Nigdy nie zrozumiem, dlaczego tu mieszkasz.Ale wszystko jest okay, dopóki nie psujesz stosunków w okolicy.Je¿eli jesteœtu z powodu prochów, to powinieneœ szybko przemyœleæ swoj¹ sytuacjê.Jack chrz¹kn¹³.Przyzna³ siê Warrenowi, ¿e rzeczywiœcie nie by³ z nim szczery,kiedy pyta³ o Black Kings.Opowiedzia³ o napaœci, wyznaj¹c równoczeœnie, ¿edotyczy³o to jego spraw zawodowych, których sam do koñca nie rozumie.- I na pewno nie handlujesz prochami? - zapyta³ raz jeszcze Warren.Spogl¹da³na Jacka z ukosa, ale wnikliwie.- No bo je¿eli i tym razem nie jesteœ ze mn¹szczery, to staniesz siê mniej warty ni¿ gówno na chodniku.- Jestem ca³kowicie szczery - zapewni³ go Jack.- W takim razie jesteœ szczêœciarzem.Gdyby David i Spit nie rozpoznali tegogogusia w camaro, by³byœ teraz histori¹.Spit powiedzia³, ¿e mia³ zamiar ciêza³atwiæ.Jack spojrza³ na Spita.- Jestem ci wielce zobowi¹zany.- Nic wielkiego, cz³owieku.Ten sukinsyn by³ tak nabuzowany na ciebie, ¿e wogóle siê nie ogl¹da³ za siebie.Siedzieliœmy mu na ogonie od samej StoSzóstej.Jack podrapa³ siê w g³owê i westchn¹³.Dopiero teraz zacz¹³ siê uspokajaæ.- Co za wieczór.A jeszcze siê nie skoñczy³.Musimy zawiadomiæ policjê.- Gówno musimy - odpowiedzia³ znowu z³y Warren.- Nikt nie zamierza iœæ napolicjê.- Ale ktoœ zosta³ zabity.Mo¿e dwie osoby lub nawet trzy, licz¹c tychbezdomnych - upiera³ siê Jack.- Bêd¹ cztery, jeœli spróbujesz pójœæ - ostrzeg³ Warren.- Doktorku, niemieszaj siê do spraw gangów, a to sta³o siê tak¹ spraw¹.Ten Reginald zdawa³sobie sprawê, ¿e nie jest tu mile widziany.Nie mo¿emy pozwoliæ, ¿eby wydawa³oim siê, ¿e mog¹ tu przyjechaæ i za³atwiæ kogoœ na naszym terenie, nawet jeœlito tylko ty.Nastêpnym razem uziemi¹ któregoœ z naszych.Zostaw to swojemubiegowi.Policja nawet palcem nie kiwnie.S¹ szczêœliwi, kiedy czarni wybijaj¹siê nawzajem.Sprowadzi³byœ tylko k³opoty na siebie i na nas, no i je¿elipójdziesz na policjê, nie jesteœmy d³u¿ej przyjació³mi.W ¿adnym razie.- Ale opuszczenie miejsca przestêpstwa jest.- zacz¹³ Jack.- Tak, wiem - przerwa³ mu Warren.- Jest równie¿ przestêpstwem.Ale kogo toobchodzi? Pozwól, ¿e jeszcze coœ ci powiem.Ci¹gle masz problem.Je¿eli BlackKings chc¹ twojej g³owy, to lepiej, ¿ebyœ z nami trzyma³, bo tylko my potrafimyutrzymaæ ciê przy ¿yciu.Gliny na pewno nie, mo¿esz mi wierzyæ.Jack chcia³ coœ odpowiedzieæ, ale zrezygnowa³ ostatecznie.Z ca³¹ swoj¹ wiedz¹o nowojorskich gangach zdawa³ sobie sprawê, ¿e Warren ma racjê.Je¿eli BlackKings chc¹ go zabiæ, a chc¹ bez w¹tpienia - po œmierci Reginalda pewniebardziej ni¿ przedtem - policja nie mia³a ¿adnej szansy na chronienie go przezdwadzieœcia cztery godziny.Warren spojrza³ na Spita.- Ktoœ musi siê przykleiæ do doktorka na najbli¿sze kilka dni.Spit skin¹³.- Nie ma problemu.Warren wsta³ i przeci¹gn¹³ siê.- Najbardziej wkurwia mnie to, ¿e mia³em dzisiaj najlepszy zespó³ od kilkutygodni, a to gówno za³atwi³o mi ca³¹ grê.- Przykro mi, ale obiecujê, ¿e nastêpnym razem, kiedy bêdê gra³ przeciwkotobie, pozwolê ci wygraæ - odpowiedzia³ Jack.Warren zaœmia³ siê.- Jedno mogê o tobie, doktorze, powiedzieæ.Potrafi³byœ poradziæ sobie znajlepszymi.- Skin¹³ na Spita.- Bêdziemy ciê pilnowaæ.Nie rób nic g³upiego.Zamierzasz biegaæ jutro wieczorem?- Mo¿e - odpar³ Jack.Nie wiedzia³, co bêdzie robi³ przez nastêpne piêæ minut,a co dopiero nastêpnego dnia.Pomachali Jackowi i wyszli.Drzwi zamknê³y siê za nimi.Jack siedzia³ nieruchomo przez kilka minut.Czu³ siê psychicznie wyczerpany.Wkoñcu wsta³ i poszed³ do ³azienki.Przerazi³ siê, kiedy spojrza³ w lustro.Wtedy na ulicy, kiedy czeka³ ze Spitem na przyjazd Davida, kilku przechodniówzerknê³o na niego, ale nikt nie odwa¿y³ siê d³u¿ej przygl¹daæ.Teraz wiedzia³dlaczego.Twarz i bluza zaplamione by³y krwi¹, najpewniej zabitego w³Ã³czêgi.Mia³ te¿ kilka równych, okropnych zadrapañ ci¹gn¹cych siê od czo³a przez nos.Tak¿e mnóstwo drobnych skaleczeñ spowodowanych bez w¹tpienia przedzieraniem siêprzez zaroœla.Jednym s³owem wygl¹da³, jakby wróci³ z wojny.Wszed³ do wanny i odkrêci³ prysznic.Myœli pêdzi³y z zawrotn¹ prêdkoœci¹.Niepamiêta³ podobnego zamêtu w g³owie od czasu katastrofy, w której straci³rodzinê.Ale wtedy by³o inaczej.Wtedy znalaz³ siê w depresji.Teraz czu³, ¿ejest w niezwyk³ym k³opocie.Wyszed³ spod prysznica i wytar³ siê.Ci¹gle siê waha³, czy zadzwoniæ napolicjê, czy lepiej nie.W stanie takiego niezdecydowania zbli¿y³ siê dotelefonu.Wtedy te¿ dopiero zauwa¿y³, ¿e automatyczna sekretarka daje znakœwiat³em, co znaczy³o, ¿e ktoœ nagra³ jak¹œ wiadomoœæ.Wcisn¹³ przyciskodtwarzania i us³ysza³ zdenerwowany g³os Beth Holderness.Natychmiast oddzwoni³do niej.A¿ dziesiêæ razy zadŸwiêcza³ sygna³ w jej mieszkaniu, zanim Jackzrezygnowany od³o¿y³ s³uchawkê.Co mog³a znaleŸæ? Czu³ siê odpowiedzialny zato, ¿e straci³a pracê.Wiedzia³, ¿e to jest jego wina.Wyj¹³ z lodówki piwo i poszed³ do pokoju dziennego.Usiad³ na parapecie okna,przez które móg³ widzieæ kawa³ek Sto Szóstej.Panowa³ normalny ruch na jezdni ichodniku.Patrzy³ niewidz¹cymi oczami i dalej zastanawia³ siê, czy zawiadomiæpolicjê, czy nie.Godziny mija³y.Zda³ sobie sprawê, ¿e zwlekaj¹c z podjêciem decyzji, mimowolniej¹ podj¹³.Nie zawiadamiaj¹c policji, zgodzi³ siê ze stanowiskiem Warrena.Zosta³ przestêpc¹.Wróci³ do telefonu i z dziesiêæ razy próbowa³ skontaktowaæ siê z Beth.By³o ju¿po pó³nocy.Telefon nie odpowiada³.Zacz¹³ siê niepokoiæ.Mia³ nadziejê, ¿eposz³a po prostu do przyjació³.Nie doœæ, ¿e nie móg³ siê z ni¹ skontaktowaæ,to jeszcze zacz¹³ sam siê winiæ za wszystko.Rozdzia³ 27Wtorek, godzina 7.30, 26 marca 1996 rokuPierwsze, co zrobi³ po przebudzeniu, to zadzwoni³ do Beth Holderness.Ci¹glenie odpowiada³a.Stara³ siê byæ optymist¹, pociesza³ siê, ¿e na pewno jest uprzyjació³, jednak wobec wszystkiego, co zasz³o, niemo¿noœæ skontaktowania siêz ni¹ stawa³a siê coraz bardziej denerwuj¹ca.Nie kupi³ jeszcze roweru, wiêc musia³ znów skorzystaæ z metra.Ale nie by³ sam.Przez ca³y czas towarzyszy³ mu m³ody ch³opak, cz³onek lokalnego gangu.Na imiêmia³ Slam, zapewne z szacunku dla niezwyk³ej umiejêtnoœci wsadzania pi³ki dokosza*.Co prawda by³ wzrostu Jacka, ale w wyskoku siêga³ wy¿ej co najmniej otrzydzieœci centymetrów.Nie rozmawiali ze sob¹ podczas jazdy metrem.Siedzieli naprzeciwko siebie ichoæ Slam nie unika³ kontaktu wzrokowego, wyraz jego twarzy nie zmienia³ siê -wyra¿a³ kompletn¹ obojêtnoœæ.Jak wiêkszoœæ amerykañskich Murzynów ubrany by³ wza du¿e ciuchy.Bluza przypomina³a namiot; Jack wola³ sobie nie wyobra¿aæ, comog³o byæ pod nim ukryte.Nie s¹dzi³, aby Warren wys³a³ swego m³odego kolegê doochrony bez odpowiedniego na podobn¹ okazjê uzbrojenia.Gdy Jack przeszed³ Pierwsz¹ Avenue i wszed³ na schody prowadz¹ce do budynkumedycyny s¹dowej, odwróci³ siê i spojrza³ za siebie.Slam zatrzyma³ siê nachodniku i najwyraŸniej zastanawia³ siê, co ma zrobiæ.Jack równie¿ siêzawaha³.Przemknê³a mu nawet przez g³owê myœl, ¿eby zaprosiæ go do œrodka.Móg³by przesiedzieæ spokojnie w barze na piêtrze, ale pomys³ by³ nie dozrealizowania.Jack wzruszy³ ramionami.Docenia³ wysi³ki Slama, ale to by³przecie¿ jego problem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]