[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doskonale.- Idziemy.Wyszed³em i skin¹³em na Morleya.- Mam j¹.Pilnuj, a ja ukryjê stra¿nika.Mniszka wygl¹da³a, jakby nic nieus³ysza³a.Wci¹gn¹³em stra¿nika do œrodka, wyszed³em i wsun¹³em ko­³ek namiejsce.- A teraz do domu goœcinnego - poleci³em mniszce.Posz³a przodem.Maya trzyma³abuziê na k³Ã³dkê.Chyba do­tar³o do niej, jaka jest stawka w tej grze.***Na drugim piêtrze domu goœcinnego p³onê³y œwiat³a.By³ to przytulny,dwupiêtrowy budynek z piaskowca, mieszcz¹cy oko³o oœmiu pokoi.Morleysprawdzi³, czy nie ma stra¿y, ja pilnowa­³em kobiet- Jeszcze tylko kilka minut - obieca³em mniszce.Dygota³a ze strachu,przekonana, ¿e jej dni s¹ policzone.Przez ca³y czas karmi³em j¹ nihilistyczn¹dialektyk¹, dos³ownie rysuj¹c przed jej nosem strza³ki wiod¹ce do SynówHammona.Nie po­zwolê Morleyowi zrobiæ tego, co by chcia³ zrobiæ wtedy, kiedystanie siê ju¿ dla nas bezu¿yteczna.Muszê mieæ jednego ¿ywego œwiadka.Chcê,¿eby Ojcowie Ortodoksi toczyli pianê na usta, myœ­l¹c o Synach Hammona.By³ tylko jeden problem, który w pewnym sensie usprawiedli­wia³by argumentyMorleya.Mniszka mia³a diabelnie du¿o cza­su, ¿eby dobrze siê nam przyjrzeæ.Maya podchwyci³a grê.Robi³a to cholernie dobrze, udaj¹c, ja­ka jestprzera¿ona.Ca³y czas opowiada³a, jak mia³a do czynie­nia z Synami Hammona.Wiedzia³a tyle samo co ja.Mog³a improwizowaæ na ca³ego.Wróci³ Morley.- Stra¿e z ty³u i od frontu.Po jednym przy ka¿dych drzwiach.- Jakieœ problemy?- Ju¿ nie.Nie byli zbyt czujni.Stêkn¹³em.- Idziemy.- Po chwili doda³em pod adresem kobiet: - Siostro, jeszcze tylkokilka minut i bêdziesz wolna.Przeszliœmy ju¿ oko³o piêædziesiêciu stóp w stronê domu, kie­dy nagle Morleymrukn¹³:- Ju¿ jest.Mia³ na myœli alarm, którego siê spodziewaliœmy.Zadzwoni³y dzwony, rozrycza³ysiê rogi.Przez niebo przemy­ka³y œwiat³a sygna³owe i kule ognia.- Ale¿ siê denerwuj¹, nie? - Z³apa³em mniszkê za habit, ¿eby siê upewniæ, ¿eprzypadkiem siê od nas nie od³¹czy.Przekroczyliœmy cia³o stra¿nika.Drzwi, których pilnowa³, by­³y zamkniête, alegórn¹ ich czêœæ stanowi³ witra¿, przedstawia­j¹cy Terrella w aureoli.Rozbi³emgo i podnios³em zasuwê.We­szliœmy do œrodka.- Uœpij j¹ - poleci³em Morleyowi, który natychmiast przy³o­¿y³ mniszce w ty³g³owy.Chyba zrozumia³, o co mi chodzi.Ktoœ z do³u wykrzycza³ jakieœ pytanie.Mê¿czyzna.Ruszy³em na górê, Morley zamn¹.Maya os³ania³a ty³y, uzbrojona w nó¿, który zabra³a stra¿nikowi zaraz poupadku mniszki.Zamieszanie na zewn¹trz nabra³o tempa.Schody skrêca³y pod k¹tem prostym na piêtro, dwanaœcie stóp nad naszymig³owami.Nagle natkn¹³em siê na faceta w koszuli nocnej.Wyda³ z siebie jakiœodg³os, brzmi¹cy trochê jak „Gork!".- Nie ze mn¹, brachu.- To by³ ten facet, którego widzia³em w tym gadanym domupublicznym.Z³apa³em go za ko³nierz, za­nim zd¹¿y³ zwiaæ.Zmiêkczy³em goœciapa³¹, a potem postawi­³em przed Morleyem.- Ma³a premia.Morley z³apa³ go, a ja poszed³em dalej.Maya pobieg³a za mn¹.Jill by³a szybciutka.Kiedy wparowa³em do pokoju, ona ju¿ mia³a jedn¹ nogê podrugiej stronie okna.Okno na szczêœcie nie by³o doœæ du¿e na szybkie wyjœcie.Dorwa³em j¹ w trakcie zwi­jania siê w k³êbek, ¿eby siê w nim zmieœciæ.Z³apa³emj¹ za ra­miê i poci¹gn¹³em.Wystrzeli³a jak korek z butelki.- Ktoœ jeszcze móg³by pomyœleæ, ¿e nie jesteœ zachwycona mo­im widokiem.Potych wszystkich trudach, jakie sobie zada³em, ¿eby ciê odnaleŸæ.Odzyska³a powoli równowagê, a tak¿e godnoœæ, po czym zmie­rzy³a mnie morderczymspojrzeniem.- Nie masz prawa.- Mo¿e nie.- Zachichota³em.- Ale jestem.I ty te¿.A teraz sobie pójdziemy.Masz minutê na ubranie siê.Nie zd¹¿ysz, to wyj­dziesz na ulicê tak, jakstoisz.Mia³a na sobie mniej ni¿ przys³owiowy œwiêty turecki.Nie mog­³em siêpowstrzymaæ przed podziwianiem krajobrazu.- Garrett, wkitraj oczy na miejsce, bo zacznê ciê podejrzewaæ o niemoralnemyœli.- Niech mnie broni¹ bogowie.Jill?Maya stanê³a pomiêdzy Jill a oknem.Obdarzy³em j¹ uœmie­chem pe³nym aprobaty izawróci³em do drzwi, ¿eby sprawdziæ, co robi¹ Morley i ³ysy kurdupel.- Mamy j¹.Musi siê tylko ubraæ.- Nie traæ czasu.Obudziliœmy ca³y dom.- Mówi¹c o budzeniu, doprowadŸ go do stanu u¿ywalnoœci.Idzie z nami.Morley siê skrzywi³.- Jeœli ktokolwiek zna odpowiedzi, to tylko on.- Skoro tak twierdzisz.ZnajdŸ coœ, w co mo¿na by go ubraæ.Nie mo¿emy go takza sob¹ wlec.Rozejrza³em siê.Ubranie facecika le¿a³o na krzeœle, staran­nie z³o¿one.Jillby³a prawie gotowa.Nie przejmowa³a siê wk³a­daniem bielizny.Maya karmi³a j¹opowiastkami, jak to powie mniszce, ¿e przys³aliœmy Jill, ¿eby zmiêkczyæ goœciaprzed obra­bowaniem.Unios³em brew, potem mrugn¹³em.Dziewczê umia­³oimprowizowaæ.- Jill, weŸ ciuchy swojego przyjaciela - poleci³em.- Idzie ra­zem z nami.- ¯a³uje, ¿e kiedykolwiek przysz³am do ciebie.- Ja te¿, skarbie.Idziemy.Wyszliœmy z pokoju.Ja prowadzi³em.Maya zamyka³a pochód, wymachuj¹c no¿em.Bawi³a siê doskonale.Morley zebra³ goœcia do kupy na tyle, ¿e móg³ iœæ o w³asnych si³ach.Byli ju¿ wpo³owie schodów.Dogoniliœmy ich na dole.- A teraz do najbli¿szego p³otu - poradzi³ Morley.- Racja.- Przysta³em na to, mimo ¿e w tej sytuacji mieliœmy wyl¹dowaæ nakrañcu Dzielnicy Snów, po³o¿onym najdalej od miejsca, w którym chcia³bym siêteraz znajdowaæ.Wyszliœmy tymi samymi drzwiami, które prowadzi³y w sam œrodek kompleksu.A tamwrza³o.Morley wyci¹gn¹³ kawa³ek sznura.Za³o¿y³ pêtle na szyje kurdupla.- Jedno pi-pi i uduszê.Nie przyszliœmy po ciebie, wiec ³atwo przysz³o, ³atwoposz³o, jasne?Ma³y kiwn¹³ g³ow¹.Morley ruszy³ na po³udnie.Maya i ja poszliœmy za nim, pro­wadz¹c Jill miedzysob¹.Maya poradzi³a Jill, ¿eby siê pospieszy­³a, bo inaczej potraktuje j¹ostrzem no¿a.Rzeczywiœcie œwietnie siê bawi³a.Usi³owa³em zmieniæ tê ca³¹ historiê w wielki dramat, pe³en prze­ra¿aj¹cychutarczek, dzikich bitew z fanatycznymi mnichami i za­koñczony ucieczk¹, ale nicmi z tego nie wychodzi³o.Nigdy nie byliœmy doœæ blisko, ¿eby nas z³apali.Wczasie, gdy wialiœmy, do domu wpad³o z tuzin klech z pochodniami, a jednak nasnie zau­wa¿yli.Dotarliœmy do ogrodzenia, siedliœmy wraz z Morleyem, Maya, Jilli kurduplem na samej górze, zanim grupka wybieg³a na zewn¹trz.Nim zw¹chaliœlad, nas ju¿ po prostu nie by³o.Zgubiliœmy siê w alejach dzielnicy przemys³owej, na po³udnie od Dzielnicy Snów,i pozwoliliœmy, by kurdupel wreszcie siê przy­odzia³.Nie mia³ wiele dopowiedzenia.¯adnych pogró¿ek, ¿ad­nych przekleñstw.Kiedy tylko z³apa³ bluesa,sta³ siê spokojny, cichy i sk³onny do wspó³pracy.Spêdziliœmy resztê nocy na zacieraniu œladów wokó³ Dzielni­cy Snów.Doszliœmya¿ do zachodniej czêœci miasta, poza Górê, a potem z powrotem do mojego domu.Kiedy go zobaczy³em, po­czu³em, ¿e padam z nóg.By³em z siebie zadowolony [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl