[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mo¿e z³apaæ te parê godzin drzemki?Teraz, kiedy genera³ zrobi³ ze mnie cel numer jeden, trudno mi bêdzie zmru¿yæoko.Nie.Najpierw Snake.S¹dz¹c po dotychczasowym biegu sprawy, nie przeka¿e mi¿adnych rewelacji.A z drugiej strony, kto wie.Byæ mo¿e ma coœ, dziêki czemunie bêdê ju¿ musia³ siê obawiaæ topora w plecach zamiast ko³ysanki.Ruszy³em w dó³, do holu.I natychmiast coœ odwróci³o moj¹ uwagê.Znowu zobaczy³em tê kobietê.Sta³a na balkonie przeciwleg³ym do korytarzagenera³a.Na moim balkonie.Zamar³em, obserwuj¹c, jak unosi siê niczym we œnie.Nie widzia³a mnie.Rzuci³em siê w stronê schodów wiod¹cych na pi¹te piêtro,przekrad³em siê do wschodniego skrzyd³a i ostro¿nie wszed³em na dolny balkon.Za póŸno.Ju¿ jej nie by³o.Muszê j¹ kiedyœ dorwaæ, jeœli chcê z ni¹ porozmawiaæ.A chcia³em, i to bardzo.Rozum czasem p³ata figle.Nieznajoma niemal w ca³oœci anga¿owa³a tê czêœæmojego umys³u, która w niewyt³umaczalny sposób pozostawa³a nieczu³a na kusz¹cewdziêki Jennifer.XVIIMój pokój by³ po drugiej stronie korytarza.Uzna³em, ¿e warto by³oby po drodzewst¹piæ i zaopatrzyæ siê w dodatkowy sprzêt.Wiara w siebie i nó¿ myœliwski totrochê za ma³o, gdyby dzisiejsza wycieczka okaza³a siê dla kogoœ zbytdenerwuj¹ca.Kawa³ek papieru, pozostawiony miedzy drzwiami i framug¹, by³ na swoim miejscu.Ale to tylko zmy³ka, która mia³a wypaœæ i pofrun¹æ komuœ przed nosem.Prawdziw¹pu³apk¹ by³ w³os, który opar³em o drzwi od strony korytarza.Tego w³osa niemóg³ poprawiæ ktoœ, kto by pozostawa³ w œrodku.A w³os zosta³ poruszony.I co teraz? Wchodziæ? A mo¿e po prostu odejœæ? Podejrzewa³em, ¿e ktoœ na mnieczeka.Od spotkania nie up³ynê³o doœæ czasu, ¿eby pozwoliæ sobie na dok³adn¹rewizjê.Rozwa¿a³em mo¿liwoœæ wziêcia ich na cierpliwoœæ.Ale ka¿da zmarnowana minutaoddala³a mnie od Snake'a i tego, co mia³ mi do powiedzenia.A mo¿e zrobiæ niespodziankê ch³opcom od niespodzianek? Zdj¹³em ze œciany tarczêi maczugê, po czym wyj¹³em klucz, obróci³em go w zamku, otwar³em drzwikopniakiem na tyle energicznie, by zgnieœæ na miazgê kogoœ, kto siê za nimiprzyczai³, i wszed³em z podniesion¹ tarcz¹, ¿eby nie dostaæ w ³eb od tego, ktostoi po drugiej stronie.Nikogo.A w pokoju ciemno.Znowu ktoœ zdmuchn¹³ lampê.Szybko wycofa³em siê dokorytarza, ¿eby nie staæ pod œwiat³o.Cz³owiek z kusz¹ móg³by mieæ u³atwionezadanie.Ktoœ podszed³ do drzwi, na tyle blisko, ¿eby wejœæ w kr¹g œwiat³a.To ja.- Morley Dotes.Wyjrza³em na korytarz.Pusto.Wszed³em do œrodka.- Co ty tu robisz, do diab³a? - Odrzuci³em tarczê i zacz¹³em macaæ wokó³ siebiew poszukiwaniu lampy.- Ciekawoœæ.Pomyœla³em, ¿e zobaczê, co siê dzieje.Jak znalaz³eœ mój pokój?Postuka³ siê po nosie.- Za koñcem w¹chacza.My, elfy, mamy œwietny wêch, a twój apartament jestprzesi¹kniêty smrodem miêso¿ercy.£atwo go znaleŸæ.Zacz¹³ mnie wkurzaæ- No i jesteœ.A co ja mam z tob¹ zrobiæ?- Coœ siê zaczê³o dziaæ?- Aha.Kolejny trup.Rano, kiedy by³em w mieœcie.Wieczorem stary zebra³wszystkich w gabinecie, przedstawi³ mnie i potwierdzi³, ¿e jestem tu po to,¿eby zedrzeæ skórê z winnego i powiesiæ na œcianie.Przy okazji spali³testament.A co w mieœcie?- Saucerhead pochodzi³ trochê tu i tam.Niewiele znalaz³ Wiesz, ile medalikr¹¿y po mieœcie? Ka¿dy paser dysponuje ca³ymi kub³ami medali.Tylko srebrnemaj¹ jeszcze jak¹œ wartoœæ.Ludzie z Góry martwi¹ siê swoimi zapasami srebra.Góra to serce TunFaire.Mieszkaj¹ tam wszyscy nadziani, garœæ czarownic iczarowników, oraz diabli wiedz¹, kto jeszcze, ale wszyscy potrzebuj¹ srebra,jeœli maj¹ pozostaæ w biznesie.Srebro dla czarnoksiêstwa jest tym, czym drewnodla ognia.Odk¹d Glory Mooncalled wygarbowa³ naszym skórê w Kantardzie, cenyskoczy³y pod samo niebo.Mnie to teraz ma³o obchodzi³o.- A œwieczniki i inne rzeczy?- Coœ tam znalaz³.Mo¿e.Ludzie, którzy je mieli, nie pamiêtaj¹, sk¹d jewziêli.Na pewno.Znasz Saucerheada.Potrafi byæ przekonuj¹cy.Jak lawina.Jeœli nie zaczniesz mówiæ, kiedy on ci ka¿e mówiæ, masz szansêb³yskawicznie zmieniæ zdanie.- Fajnie.Znowu œlepa uliczka.- Jutro znowu spróbuje.Szkoda, ¿e ten twój z³odziej nie wzi¹³ czegoœ bardziejszczególnego, co by wszyscy zapamiêtali.- Ale bezmyœlny.S³uchaj, mam spotkanie z goœciem, który twierdzi, ¿e znamordercê.Mo¿e i tak.Chcia³bym siê z nim zobaczyæ, zanim zmieni zdanie.- ProwadŸ, szlachetny rycerzu.- Morley ci¹gle siê ze mnie nabija³, ¿e takijestem sentymentalny i romantyczny.Sam miewa³ takie chwile.bo i po co bytutaj przychodzi³? Nigdy siê nie przyzna, ¿e martwi siê o mnie, kiedy p³ywamwœród stada rekinów.Bêdzie twierdzi³, ¿e przywiod³a go tu wy³¹cznieciekawoœæ.— To naprawdê nawiedzony dom — mrukn¹³, kiedy po cichu szliœmy po schodach.-Jak oni mog¹ tu ¿yæ?- Mo¿e to racja, kiedy mówi¹, ¿e wszêdzie dobrze, a w domu najlepiej.Mo¿e pojakimœ czasie przestaje siê to zauwa¿aæ.- Co to za brunetka, któr¹ zauwa¿y³em, kiedy wszyscy wybiegli z tego korytarzanaprzeciwko?- Córka, Jennifer.O ile zdo³a³em stwierdziæ, beznadziejny przypadek.- Mo¿e nie masz tego, czego ona potrzebuje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]