[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obaj strażacy wciąż mieli na sobie mundury.Pojechali do Brighton Beach o siedemnastej, tuż po pracy.Podróż zajęła im trochę ponad godzinę.Niebo zaciągnęło się chmurami, więc zmierzch zapadł szybko i mroczny zaułek rozświetlały jedynie przednie światła samochodu Curta.Na ulicy nie było latarni.– Widzisz numery domów? – spytał Curt.Steve roześmiał się.– To same ruiny.Nie widzę żadnych oznaczeń.– Jest trzynastka – stwierdził Curt.Wskazał kubeł na śmieci, na którym wymalowano adres.– Następna powinna być Piętnastka.Curt podjechał do zamkniętych drzwi garażu.Zgasił silnik i obaj mężczyźni wysiedli z półciężarówki.Przez chwilę wpatrywali się w dom.Wciśnięty między sąsiednie budynki, był nieco sfatygowany i bezwzględnie wymagał malowania.– Wydaje się odrobinę niestabilny – stwierdził Steve.– Jak ktoś by go popchnął, zawaliłby się jak domek z kart.– Wyobrażasz sobie, jak łatwo poszedłby z dymem? – odrzekł Curt.Steve obrócił się i spojrzał na przyjaciela.– Czyżbyś coś sugerował?Curt wzruszył ramionami.– Nigdy nic nie wiadomo.Chodź, złożymy naszemu rosyjskiemu koleżce wizytę.Otworzyli furtkę w metalowym płocie, który biegł wzdłuż frontu domu.Ruszyli popękanym betonowym podejściem ledwo widocznym przez warstwę zeschłych liści.Malutki skrawek trawnika porastały chwasty.Curt rozejrzał się za dzwonkiem, ale nie znalazł go.Otworzył podartą siatkę na drzwiach i już miał zapukać, gdy nagle z wnętrza dobiegł głuchy łomot.Strażacy popatrzyli na siebie zdziwieni.– Co to było, do diabła? – zapytał Steve.– Skąd mam wiedzieć? – odparł Curt.Miał zamiar znów zapukać, lecz huk powtórzył się.Tym razem towarzyszył mu odgłos tłuczonego szkła.Mężczyźni usłyszeli też Jurija przeklinającego głośno po rosyjsku.– Wygląda na to, że nasz znajomy komuszek demoluje dom – odezwał się Steve.– Lepiej, żeby nie tykał przy tym laboratorium – stwierdził Curt.Zastukał mocno do drzwi.Chciał mieć pewność, że Jurij go usłyszy.Odczekali kilka minut w głuchej ciszy, po czym Curt zapukał ponownie.Tym razem rozległy się czyjeś kroki i szarpnięte drzwi otworzyły się z impetem.– Masz towarzystwo – powiedział Curt.Próbował ominąć wzrokiem Jurija, aby ocenić rozmiar szkód.Na twarzy Jurija najpierw malowała się złość, która stopniowo przechodziła w zdumienie i nie skrywaną radość, gdy tylko rozpoznał swoich przyjaciół.Mimo że nadal miał na policzkach rumieńce, uśmiechnął się od ucha do ucha.– Cześć, chłopcy! – zawołał ochrypniętym głosem.– Przejeżdżaliśmy w pobliżu – wyjaśnił Curt.– Postanowiliśmy wpaść i zobaczyć, co u ciebie.– Cieszę się, żeście przyjechali – odparł Jurij.– Słyszeliśmy, że pytałeś o nas w remizie – rzekł Steve.Jurij przytaknął z entuzjazmem.– Szukałem was, chłopcy, żeby.– Słyszeliśmy – wpadł mu w słowo Curt.– Miałeś się nie pokazywać w remizie – dodał Steve.– Dlaczego?– Jeśli trzeba ci to tłumaczyć, to znaczy, że jesteś dla nas ciężarem – stwierdził Steve.– W operacji, którą planujemy, bezpieczeństwo to podstawowy wymóg – wyjaśnił Curt.– Im mniej ludzi kojarzy nas ze sobą, tym jesteśmy bezpieczniejsi, zwłaszcza że ty jesteś obcokrajowcem.Mamy niewielu przyjaciół mówiących z rosyjskim akcentem.Jak zaczniesz o nas rozpytywać, nasi koledzy zaczną coś podejrzewać.– Przepraszam – powiedział Jurij.– Nie sądziłem, że to może być jakiś problem.Przecież sami wspomnieliście, że wielu waszych kolegów myśli tak samo jak wy, chłopcy.– Są wśród nas patrioci – potwierdził Curt.– Ale nikt nie dorównuje nam siłą patriotyzmu.Może rzeczywiście nie wyraziliśmy się dość jasno.W każdym razie teraz wiesz, że nigdy więcej nie masz się pokazywać w remizie.– Okay – przyrzekł Jurij.– Więcej się tam nie pokażę.– Nie zaprosisz nas do środka? – zapytał Curt.Jurij zerknął przez ramię w stronę sypialni Connie.Drzwi były uchylone.– A, jasne, wchodźcie.– Odstąpił od wejścia i wykonał gest zapraszający.Zamknąwszy drzwi, zaprowadził swoich gości do pokoju dziennego, gdzie stała niska, wytarta kanapa i dwa proste drewniane krzesła.Zabrał stertę gazet z sofy i położył ją na Podłodze.Curt usiadł na kanapie, a Steve usadowił swój umięśniony korpus na jednym z krzeseł.– Czy mogę wam, chłopcy, zaproponować mrożoną wódkę? – zapytał Jurij.– Ja wolę piwo – odparł Curt.– Ja też.– Niestety – rzekł Jurij.– Mam tylko wódkę.Steve przewrócił oczami.– Niech będzie wódka – zgodził się Curt.Gdy Jurij poszedł do lodówki, aby zrobić drinki, Steve wychylił się na krześle i oznajmił:– Teraz wiesz, czemu się niepokoję.Ten facet to półgłówek.W ogóle nie skumał, że nie wolno mu się zjawiać w remizie.Nawet mu to do łba nie przyszło.– Spokojnie – odparł Curt.– On nie ma za sobą szkolenia wojskowego.Mając do czynienia z amatorem, powinniśmy być bardziej jednoznaczni.Musimy wziąć na niego poprawkę.Poza tym nie zapominajmy, że wyświadcza nam niemałą przysługę, zaopatrując nas w broń biologiczną.– Jeżeli nie nawali – skontrował Steve.Przez otwarte drzwi do sypialni Connie wpadł szum spuszczanej w toalecie wody.Curt nastroszył brwi.– Czy ja słyszałem wodę w łazience? – zapytał.– Ja też słyszałem – potwierdził Steve.– Nie jestem tylko pewny skąd.Te domy stoją tak cholernie blisko siebie, że mogło to być u sąsiada.Jurij wrócił do pokoju gościnnego, niosąc trzy kubki wypełnione do połowy mrożoną wódką.– Mam dla was, chłopcy, dobrą wiadomość – oświadczył, stawiając je na stoliku do kawy.– Przed chwilą usłyszeliśmy wodę w toalecie – stwierdził Curt.Wziął swojego drinka.– Wydawało nam się, że dźwięk pochodzi z tego domu.– Bardzo możliwe – potwierdził Jurij i z odrazą wzruszył ramionami.– W pokoju obok jest moja żona, Connie.Curt i Steve wymienili zlęknione spojrzenia.– Przyjechałem do remizy, dlatego że.– Wolnego! – przerwał mu Curt.– Nie mówiłeś nam, że masz żonę.– Po co miałbym o tym mówić? – zdziwił się Jurij.Spoglądał to na Steve’a, to na Curta.Widział, że zaniepokoiło ich to tak samo, jak jego wizyta w remizie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]