[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie byli to ci sami technicy, których poznałem na mokradłach; Mackenzie ściągnął do lasu inną ekipę.Zerknęli na mnie, gdy przykucnąłem na skraju wykopu, lecz bez komentarza dalej robili swoje.Było późno i czekała ich długa noc.- Są ślady jakichś urazów? - spytałem najbliższego.- Wyraźny uraz czaszki, ale dopiero co zaczęliśmy ją odsłaniać.- Wskazał ręką.Chociaż czaszka była częściowo przykryta ziemią dostrzegłem na niej pęknięcia rozchodzące się promieniście od wgłębienia w kości.- Tępe narzędzie albo broń palna - powiedziałem.- Jak pan myśli? Kiwnął głową.W przeciwieństwie do technika, którego spotkałem namokradłach, nie miał nic przeciwko temu, że się wtrącam.- Na to wygląda.Ale będę wiedział na pewno dopiero wtedy, gdy usłyszę grzechot kuli w czaszce.Postrzał z broni palnej albo cios ostrym narzędziem, na przykład nożem, powoduje urazy innego rodzaju niż te powstające przy użyciu narzędzia tępego.Zwykle łatwo je było rozpoznać i wszystko wskazywało na to, że mamy do czynienia z tym ostatnim.Mimo to rozumiałem jego ostrożność.- Myśli pan, że zginął od ciosu w głowę? - spytał Mackenzie.- Możliwe - oparłem.- Uraz wygląda groźnie.Zakładając, że nie powstał po śmierci, mógł być przyczyną zgonu.Ale za wcześnie na konkrety.- Coś jeszcze? - burknął niezadowolony.- To mężczyzna, najprawdopodobniej biały.Miał od osiemnastu do dwudziestu kilku lat.Mackenzie zajrzał do wykopu.- Poważnie?- Niech pan spojrzy na czaszkę.Kształt szczęki mężczyzny różni się o kształtu szczęki kobiety.Mężczyzny jest szersza.Widzi pan ten wyrostek kostny w miejscu, gdzie było kiedyś ucho? To łuk jarzmowy, który u mężczyzny jest zawsze większy niż u kobiety.A rasa? Kość nosowa wskazuje, że denat jest Europejczykiem.Mógłby być i Azjatą, ale czaszka jest zbyt rombowata, więc raczej nie jest.Wiek.- Wzruszyłem ramionami.- W tej fazie to tylko zgadywanka.Ale z tego, co widzę, kręgi nie są zbyt wyrobione.Widzi pan żebra? - Wskazałem miejsce, gdzie spod podkoszulki sterczały tępo zakończone fragmenty kości.- Im człowiek starszy, tym koniuszki są bardziej nierówne i gruzłowate.Te są jeszcze ostre, więc musiał być młody.Mackenzie zamknął oczy i potarł grzbiet nosa.- Cudownie.Tylko tego nam brakowało: zabójstwa niezwiązanego z tamtym.- Nagle poderwał głowę.- Ale chyba nie poderżnięto mu gardła, co?- Raczej nie.- Już to sprawdziłem i na kręgach szyjnych nie znalazłem żadnych śladów od noża.- Zwłoki długo leżały w ziemi, dlatego trudniej jest zauważyć urazy, zwłaszcza bez dokładnych oględzin.Ale nie widzę tu nic, co rzucałoby się w oczy.- Dzięki Ci, Boże, choć za to - wymruczał Mackenzie.Mogłem mu tylko współczuć.Trudno było powiedzieć, co bardziej skomplikowałoby mu życie: konieczność wszczęcia kolejnego śledztwa czy dowód na to, że morderca działa w okolicy już od lat.Ale to mnie nie dotyczyło i bardzo się z tego cieszyłem.Wstałem i otrzepałem ręce.- Jeśli będzie mnie pan potrzebował, mogę przyjechać jeszcze raz.- Wpadnie pan jutro do laboratorium? To znaczy, dzisiaj - poprawił się Mackenzie.- Po co?Mackenzie był szczerze zaskoczony.- Żeby lepiej się temu przyjrzeć.Do południa powinniśmy skończyć.W porze lunchu zwłoki będą do pana dyspozycji.- Z góry zakłada pan, że dam się w to wciągnąć.- A nie da się pan?Teraz z kolei ja byłem zaskoczony.Nie pytaniem, tylko tym, że zna mnie lepiej niż ja sam.- Chyba tak - odparłem, godząc się z nieuchronnym.- Przyjadę o dwunastej.Obudziłem się w kuchni zmarznięty i zdezorientowany.Stałem przed otwartymi drzwiami na ogród, patrząc na jaśniejące niebo.Wciąż dokładnie pamiętałem mój sen, a głosy Kary i Alice były tak wyraźne, jakbym przed chwilą z nimi rozmawiał.Poruszyło mnie to bardziej niż zwykle.We śnie czułem, że Kara chce mnie przed czymś ostrzec, ale ja nie chciałem wiedzieć przed czym.Za bardzo bałem się tego, co mogłem usłyszeć.Zadrżałem.Nie pamiętam, jak zszedłem na dół i dlaczego podświadomość kazała mi otworzyć drzwi.Zaniepokojony chciałem je zamknąć, ale nie zamknąłem.Z bladego morza stojącej nad mokradłami mgły, niczym skalny klif wynurzyła się nieprzenikniona ściana ciemnego lasu.Patrzyłem na nią ogarnięty złymi przeczuciami.Las.Wśród drzew go nie widać - szczegół przesłania ogół.Nie wiem, dlaczego przyszło mi to do głowy.Przez chwilą wydawało mi się, że ma to głębsze znaczenie, lecz gdy spróbowałem je odnaleźć, rozmyło się jak dym.Wciąż stałem tam i myślałem, gdy wtem coś musnęło mi kark.Drgnąłem i się odwróciłem.W kuchni nie było nikogo.To wiatr, pomyślałem, chociaż poranek był cichy, spokojny i zupełnie bezwietrzny.Zamknąłem drzwi, starając się odpędzić niepokój.Ale wrażenie, że ktoś delikatnie przesuwa mi po szyi czubkami palców, nie minęło nawet wtedy, gdy wróciłem do łóżka, żeby doczekać świtu.Przed wyjazdem do laboratorium miałem do zabicia parę godzin.Nie mając nic lepszego do roboty, poszedłem do Henry'ego na śniadanie; w niedzielę często u niego bywałem.Już wstał.Był w dobrej formie i smażąc jajka na boczku, spytał mnie wesoło, jak było wieczorem.Chwilę trwało, zanim zrozumiałem, że chodzi mu o grilla u Jenny, a nie o nocne znalezisko.Wiadomość o leśnym grobie jeszcze się nie rozniosła i nawet sobie nie wyobrażałem, jak zareagują na to mieszkańcy Manham.I bez tego mieli na głowie dość zmartwień.Zresztą byłem zbyt zdenerwowany snem, żeby myśleć o takich rzeczach.Dlatego nie powiedziałem mu, że znaleziono drugie zwłoki.Ale zaraził mnie swoim humorem i wyszedłem od niego w znacznie lepszym nastroju.Nastrój polepszył mi się jeszcze bardziej, gdy ruszyłem do domu po samochód.Był kolejny piękny poranek bez parnego upału, który miał nadejść dopiero później.Żółcie, fiolety i czerwienie na skwerku były tak intensywne, że raziły w oczy, napełniając powietrze ciężką słodkością kwiatowego pyłku.Tylko policyjna przyczepa psuła złudzenie wiejskiej sielanki.Jej obecność surowo zganiła mnie za ten nagły optymizm, ale ponieważ dawno się już tak nie czułem, miałem to gdzieś.Oczywiście nie kwestionowałem tego, że tam jest.I starałem się nie łączyć mojego nowego spojrzenia na życie z Jenny.Po prostu cieszyłem się chwilą.Jak się wkrótce okazało, chwila ta nie trwała długo.Właśnie mijałem kościół, gdy wtem usłyszałem czyjś głos.- Panie doktorze, chwileczkę.Na cmentarzu stali Scarsdale i Tom Mason, młodszy z dwóch ogrodników, którzy zajmowali się miejskimi klombami i trawnikami.Spojrzałem na nich zza niskiego murku.- Dzień dobry, pastorze.Jak się masz, Tom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]