[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod koniec tego okresu drgnąłem i zatrzymałem się na chwilę, gdyż wydało mi się (acz uświadomiłem sobie od razu, iż rozigrana uwodzi mnie wyobraźnia), jak gdybym skądś, z jakiegoś bardzo odległego zakątka, dosłyszał szmer głuchy i przytłumiony, lecz najzupełniej podobny do owego trzasku i łomotu, który Sir Lancelot opisuje tak szczegółowo.Bez wątpienia właśnie to podobieństwo zwróciło moją uwagę, gdyż śród brzęku szyb w oknach oraz zmąconego poszumu wzmagającej się burzy szmer ten sam przez się na pewno nie byłby mnie zastanowił i zaniepokoił.Czytałem więc dalej:Alić takiż gniew i przerażenie zdjęło mężnego najeźnika (Ethelreda), gdy przekroczywszy próg nie zastał ani śladu złośliwego eremity; miast niego smok obmierzły, cały w łuskach i z płomienistym językiem, dzierżył straż przed pałacem ze złota, co miał pawiment ze srebra.Także na ścianie wisiała paiża ze szklącej miedzi, na której taka widniała legenda:Kto wejdzie tutaj, ten zwycięzcą będzie,Smoka zabije i pawęż posiądzie.Za czym Ethelred dźwignął swą maczugę i ugodził w łeb smoka, który padł przed nim i wyzionął swe jadowite tchnienie z jękiem tak srogim i okropnym, a zarazem tak przeraźliwym, iż Ethelred dłonią zatulał uszy przed tym straszliwym wrzaskiem, jakiego przedtem nie zdarzyło mu się usłyszeć.W tym miejscu urwałem znowu, tym razem z uczuciem lodowatego osłupienia - gdyż nie ulegało już wątpliwości, iż w tej chwili doleciał mnie (jakkolwiek nie umiałbym powiedzieć skąd) jakiś słaby i widocznie daleki, lecz chrapliwy przeciągły i niewymownego pełen pojęku zgrzyt - niejako wtór dokładny nadprzyrodzonego ryku smoka, wyczarowanego przez poetę w mej wyobraźni.Odurzony tym ponownym i niepojętym zbiegiem okoliczności, miotany najsprzeczniejszymi wrażeniami, wśród których przeważało zdumienie i ostateczna groza, zachowałam jednakże tyle przytomności umysłu, iż żadnym niebacznym słowem nie zadrasnąłem przeczulonej wrażliwości mojego towarzysza.Nie miałem bynajmniej pewności, czy zgrzyt ów zwrócił na siebie jego uwagę, aczkolwiek w zachowaniu się jego już od pewnego czasu zaszła szczególna zmiana.Usiadł zrazu zwrócony obliczem ku mnie, po czym stopniowo tak wykręcił krzesło, iż miał przed sobą drzwi komnaty; nie widziałem przeto całej jego twarzy, dostrzegłem wszakże, iż wargi jego drżały jak gdyby bezgłośnym szeptem.Głowa zwisła mu na piersi, ale wiedziałem, iż nie śpi, gdyż z boku mignął mi połysk jego szeroko otwartych, zakrzepłych nieruchomo oczu.Przeczyło temu także przechylenie się jego ciała - kołysał się bowiem w obie strony lekkim, lecz miarowym i nieustającym ruchem.Ogarnąwszy to wszystko jednym rzutem oka, podjąłem na nowo wątek opowieści Sir Lancelota, która w dalszym toku brzmi tak:Jakoż uszedłszy srogiej furii smoka, najeźnik on wspomniał miedzianą paiżę i zawieszone na niej zaklęcie i usunąwszy ścierwo precz z drogi kroczył mężnie po srebrnym pawimencie zamczyska, kędy na ścianie wisiała paiża: bawej, nie czekała jego przyjścia, ale sama upadła mu pod nogi na srebrną posadzkę z ogromnym i przeraźliwym szczękiem.Jeszcze te zgłoski nie zdążyły zamrzeć na moich wargach, gdy wtem - jak gdyby istotnie tarcza z miedzi ciężko na srebrną runęła posadzkę - doleciał mnie wyraźnie odgłos jakiś suchy, dźwięczny i metaliczny, acz widocznie przytłumiony.Truchlejąc z przerażenia, zerwałem się na równe nogi, ale Usher nie zaprzestał swego miarowego, kołyszącego się ruchu.Podbiegłem do krzesła, na którym siedział.Miał oczy nieruchomo utkwione przed siebie, a na licach wyraz kamiennego odrętwienia.Kiedym wszakże położył rękę na jego ramieniu, silny wstrząs targnął całym jego ciałem; mdły uśmiech prześliznął się po jego wargach i zauważyłem, że mówi głuchym, urywanym szeptem, jak gdyby nieświadom mej obecności.Pochyliwszy się nad nim, słów jego straszliwej dorozumiałem się treści:- Jakże tego nie słyszeć? Słyszę, słyszałem już od dawna.Słyszałem dawno - dawno - dawno - przez tyle minut, tyle godzin, tyle dni! Słyszałem, lecz inie śmiałem - biadaż mi nieszczęsnemu! - nie śmiałem, nie miałem odwagi mówić.Myśmy ją żywcem pochowali w grobie! Czyż nie mówiłem, że mam przeczulone zmysły? A teraz powiadam ci, żem słyszał pierwsze jej lekkie poruszenia we wnętrzu trumny.Słyszałem je od wielu, wielu dni - lecz nie śmiałem - nie miałem odwagi mówić.I oto tej nocy - ten Ethelred - ha! ha! - to wywalanie drzwi u pustelnika i ten przedzgonny ryk smoka, i ten szczęk tarczy - powiedz raczej: otwieranie trumny i zgrzyt żelaznych wrzeciądzów więziennych, i jej rozpaczne błąkanie się w opancerzonym korytarzu podziemia.Oh, dokąd uciekać? Nie przyjdzież tu zaraz? Nie biegnież, by mnie przeklinać za mój pośpiech? Czyż nie słyszę na schodach jej kroków? Czyż nie rozróżniam ciężkiego, bolesnego dygotania jej serca? Szaleńcze!Nieprzytomny, zerwał się z miejsca i z takim krzykiem jął wyrzucać słowa, jak gdyby wraz z nimi miał wyzionąć ducha:- Szaleńcze! Ja ci powiadam, że ona stoi już przed drzwiami!I jak gdyby w nadludzkiej głosu jego mocy kryła się jakaś czarodziejska potęga - ogromne, starożytne podwoje, na które wskazywał, rozchyliły naraz z wolna swe ciężkie, hebanowe skrzydła.Otworzył je pęd wiatru - lecz za nimi istotnie stała smukła, otulona w całun postać lady Madeline Usher.Krew zbroczyła białe jej szaty, a na wynędzniałym ciele widniały wszędzie ślady przebolesnych wysiłków.Drżąc i słaniając się, stała przez chwilę w progu - po czym z jękiem przechyliła się ku wnętrzu komnaty, całym ciężarem waląc się ma brata.Śród strasznych i tym razem już ostatecznych skurczów przedśmiertnych pociągnęła go za sobą na ziemię - nieżywego: zabiła go, jak przepowiedział, trwoga.Zmartwiały z przerażenia, wybiegłem z tej komnaty i z tego domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]