[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasem świadomość wracała.Wtedy Helena płakała.— Będę oszpecona, Bazyli.Nie będziesz mógł na mnie spojrzeć! Nigdy już mnie nie zechcesz.— W żaden sposób nie mógł jej przekonać, że się myli.To bolało go nie mniej niż bezradne czuwanie dniami i nocami, i obserwacja postępów choroby.Czasem wydawało mu się, że postrada! już zmysły; kiedy indziej pragnął tego.Najstraszniejszym cierpieniem była jednak całkowita bezsilność, poczucie niemocy; nie mógł nawet ulżyć żonie w cierpieniu! Robił okłady.Wiele razy dziennie wcierał maści.Kompresy przynosiły ulgę w gorączce, świądu jednak nie zmniejszały żadne nacierania tłuszczem, miodem, czy innymi trudnymi do określenia specyfikami, jakie zdołał zgromadzić.Nie mógł zmusić żony do jedzenia.Gorączka ją wyczerpywała.Chudła w oczach.Wychodził z domu tylko po mleko dla dziecka.Sergios przyzwyczaił się do nowego pokarmu zadziwiająco szybko.Należało się z tego cieszyć, lecz było w tym także coś deprymującego.Mały miał stan podgorączkowy, nic ponadto.Znajomość z mleczarzem przekształciła się w serdeczną zażyłość.Cała rodzina Piotra Sklerosa była zdrowa.Poza nimi Argyros nikogo zdrowego nie widywał.Parę razy dostrzegł w sobie zawiść i wtedy czuł do samego siebie obrzydzenie.Gdy wychodził, aby kupić małemu mleko, ogarniało go zadowolenie i ulga.Każdy pretekst był dobry, aby nie wracać do domu jak najszybciej i jak najkrótszą drogą.Pomagał dzieciom mleczarza oporządzać budynki gospodarcze, wyprowadzał krowy na pastwisko i zapędzał z powrotem do zagrody.Nauczał się nawet je doić.— Sergios, zobacz: tata sam własnoręcznie doił krówkę, żeby ci dała mleko… — mówił z dumą, podając synkowi kolejną porcję.— Masz, czy nie jest wspaniałe?Malec nie wydawał się zbyt przejęty.Stan Heleny pogarszał się.Zaczerwienione wypryski przekształcały się we wrzody wypełnione zrazu przezroczystą cieczą, a następnie ropą.Rozdrapywane, pękały i obrzydliwie cuchnęły.W tym czasie Helena przestała przyjmować pokarmy.Piła tylko wodę w niewielkich ilościach.Nic kontrolowała już swych cielesnych funkcji, podobnie jak Sergios.Oddychała głośno i z wysiłkiem.Na skórze, prócz wrzodów, pojawiły się wybroczyny i zasinienia.Mimo gorączki była coraz spokojniejsza.Argyros, przerażony objawami choroby, udał się po księdza do pobliskiego kościoła pod wezwaniem Świętych Apostołów, aby zapewnić żonie ostatnią kapłańską posługę.Choć była to druga po katedrze świątynia Konstantynopola, duchownych pozostało w niej niewielu.Niektórzy już umarli, inni pouciekali.Znalazł się tylko jeden kapłan gotów pójść do chorej na ospę.Nazywał się Ioasaph.Argyros przeklinał tchórzostwo innych.— To tylko ludzie, mój synu; nie wymagaj od nich za wiele — kapłan położył dłoń na ramieniu Argyrosa.— Dlaczego więc ty się nie boisz?Ioasaph wtulił głowę w ramiona; ruda broda dotknęła klatki piersiowej.— Bóg zrobi ze mną, co zechce.Czy zostanę tu, czy pójdę z tobą, pozostanę w jego rękach.Magistrianos zastanowił się, co by Riario na to powiedział.Niedługo potem wszystkie myśli i rozważania rozpadły się w proch.Gdy weszli do domu, Helena już nie żyła.Ioasaph pomodlił się nad jej ciałem, poj czym powiedział:— Jest już wolna od bólu i spoczywa w pokoju.— Tak — potwierdził głucho Argyros.Zdziwił się, że nie poczuł nic szczególnego.Może to tak, jak po cięciu mieczem: rana została już zadana, ból przyjdzie nieco później.— Musisz zrozumieć — dodał Ioasaph.— Taka jest wola Najwyższego.Wobec życia wiecznego cierpienia tego świata są tylko mgnieniem.— Tak — potwierdził znów Argyros bez przekonania: nie był w stanie: dzielić z kapłanem jego pewności w sprawach ostatecznych.Towarzyszył Helenie do ostatniej chwili, ale nijak nie mógł zrozumieć, dlaczego niebo miałoby być osiągalne za cenę tygodnia piekielnych mąk.Po chwili ksiądz wyszedł.Argyros prawie tego nie zauważył.Siedział wpatrzony w ciało zmarłej.Nawet teraz nie wyglądało spokojnie… w śmiertelnym skurczu i grymasie.Stracił poczucie czasu, siedząc na brzegu łoża — ich łoża! Z odrętwienia wyrwał go płacz dziecka.Przewinął je i nakarmił.Ta czynność przypomniała mu, jak kiedyś podśmiewał się z Heleny — było to w innym, nie istniejącym już życiu…Wspomnienie tego śmiechu wyzwoliło w nim coś, czego sam nagi, oczywisty fakt zgonu nie był w stanie wywołać.Położył syna i ukrył twarz w dłoniach.Wybuchnął płaczem.Długo nie mógł się uspokoić.W końcu, poruszając się nienaturalnie, jak spiżowi wojownicy Hefajstosa z Iliady, zmusił się do wykonania wszystkich koniecznych czynności.Arethas Saronites, urzędnik miejskiej służby sanitarnej, zdobył się na sztucznie brzmiące słowa współczucia; powtarzał je widocznie ostatnimi czasy zbyt wiele razy, aby miały dlań jeszcze jakiekolwiek znaczenie.Polecił tylko: „nie opuszczać domu, czekać na grabarzy; to nie potrwa długo”.Dwóch skazańców z ogolonymi głowami poniosło ciało Heleny do jednej ze świeżo wykopanych zbiorowych mogił poza miastem.Pilnował ich dozorca z łukiem gotowym do strzału.Jeśli przeżyją epidemię, będą wolni.Na dno rozpaczy nie pozwolił się Argyrosowi stoczyć Sergios.Dziecko nie miało pojęcia, co się stało; potrzebowało opieki.Nie było więc czasu na smutne rozmyślania.Magistrianos ponownie zaczął rozważać kwestię najęcia mamki.Dotąd przeszkodą była choroba Heleny.Teraz z kolei niewskazane byłyby kontakty dziecka z kimkolwiek z zewnątrz.Bazyli nie miał już nikogo prócz niego, nikogo, kto przypominałby mu o istnieniu ukochanej ponad wszystko młodej żony.Na jej rodzinę nie mógł liczyć.Wysłał zawiadomienie o śmierci i postanowił zerwać na zawsze wszelkie kontakty.Kiedy usłyszał pukanie, pomyślał w pierwszej chwili, że to teść przychodzi się pokajać.Wziął nóż i poszedł otworzyć.Zamiast Alxiusa Moskhosa przed drzwiami ujrzał Giana Riario.Doktor spojrzał mu w twarz i opuścił ramiona.Po raz pierwszy wygląda! staro.— Niech wszystko będzie przeklęte! — zaczął.— Była taka młoda i silna; gdyby tylko przetrwała kryzys, mógłbym jej pomóc.Takich ludzi ciężko się traci.— Co ty możesz o tym wiedzieć? — warknął Argyros.— Co?! Myślisz, panie, że ja nie byłem żonaty?! — Szorstkość tej wypowiedzi otrzeźwiła Argyrosa.Po chwili była już mowa o dziecku.— Mały w porządku, mam nadzieję?— Tak.W porządku.— To też coś znaczy.Ja nie miałem tego szczęścia — odezwał się medyk bardziej do siebie niż do gospodarza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl