[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Popatrzylismy z antykwariuszem po sobie i odgadlem, ze myslimy o tym samym.Niby przechodzilismy przez dworzec, ale wejsc do srodka kamienicy?–Wlasciwie – powiedzialem ochryplym z emocji glosem – znam ten dom tylko z fotografii, od strony fasady… Nigdy nie bylem w srodku, ani nawet na podworku.A gdyby tak… pozwiedzac wnetrza?–Wlasciwie – odparl powoli starszy pan – skoro on moze, to i my chyba tez, prawda?Weszlismy w brame.Dziwnie sie czulem, przechodzac pod zbudowanym jakby z mgly lukiem; odruchowo spojrzalem w umieszczone w scianie podluzne okienko, jakby lada chwila mial przez nie wyjrzec duch dozorcy, pytajac: "Panowie do kogo?".Nic takiego sie jednak nie stalo; widac dla budynkow ludzie byli stanem przejsciowym.Skapane w blasku wspolczesnych latarni podworko bylo typowa dla takich kamienic czteropietrowa studnia z najtanszymi mieszkaniami z tylu.Spogladalem na puste okna, na zamkniete drzwi, czekajace tylko, aby ktos je otworzyl.Wrazenie psuly przebijajace tu i owdzie przez mury fragmenty karoserii zaparkowanych aut, ja jednak rozgladalem sie wokolo oniemialy.Mialem przed soba swiat, ktory zniknal dawno temu, a dzieki opowiesciom dziadka stal sie czescia naszej rodzinnej przeszlosci.Dane mi bylo patrzec na rzeczy, ktore widzial on.To, co znalem tylko z opisow i sobie wyobrazalem, teraz moglem obejrzec na wlasne oczy.Na tym trzepaku dziadek fikal koziolki, tu sie bawil, tu zyl.–Zawsze mi sie zdawalo, ze umieszczono je po przeciwnej stronie – powiedzialem, wskazujac na wmurowane w sciane ujecie wody.Mialo postac wneki o muszlowatym zwienczeniu z kranem w ksztalcie lwiego pyska.– I ze to podworko bedzie, no, wieksze.–To nie podworko sie skurczylo.– Starszy pan usmiechnal sie.– To panski dziadek urosl.Wie pan dokladnie, gdzie mieszkal?Pokiwalem glowa.–Prosze za mna.Cofnelismy sie do bramy i umieszczonych w niej wejsc.Wybralem to po prawej i wraz z antykwariuszem przeniknelismy przez drzwi na klatke schodowa.Przez chwile kontemplowalem posadzke z czarno-bialych kafelkow i kute balustrady oraz stolarke drzwi mieszkania naprzeciwko, po czym skrzywilem sie.–Jak po czyms takim wejdziemy na pierwsze pietro?Antykwariusz popatrzyl na lsniace jeszcze nowoscia schody, po czym postawil noge na pierwszym stopniu, pozniej na drugim… Nim zdazylem sie zorientowac, starszy pan dotarl juz na podest.Chwile potem przez schody zobaczylem podeszwy jego butow, gdy wchodzil wyzej.Odetchnalem gleboko, pomyslalem sobie, ze ten dom jest jak najbardziej realny, i wzialem schody szturmem.Ostroznie dotknalem poreczy: byla gladka, idealna gladkoscia swiezo lakierowanego drewna.Nic dziwnego, ze dziadek z bratem zjezdzali z niej na wyscigi.Podworkowe grand prix w zjezdzie z ostatniego pietra na parter przyplacil finiszem na scianie i utrata dwoch zebow.–Ktore z nich? – spytal antykwariusz na pietrze, wskazujac na drzwi po obu stronach schodow.Wytezylem wzrok i z trudem udalo mi sie dostrzec przykrecone na widmowych framugach owalne tabliczki z numerami.Starszy pan otworzyl drzwi.–Gospodarz, khem… przodem.Ze scisnietym gardlem przestapilem prog.Z jednej strony nie wiedzialem, jak dom zareaguje na wejscie do prywatnego mieszkania, z drugiej nie moglem opanowac szybkiego bicia serca.W koncu zyly tutaj trzy pokolenia mojej rodziny.Czulem sie, jakbym odwiedzal zupelnie obcych sobie ludzi, a jednoczesnie bylem przekonany, ze nikt bardziej ode mnie nie ma prawa wkraczac w progi naszego rodzinnego gniazda.Wnetrze bylo zupelnie inne od tego, ktore sobie wyobrazalem.Nie wiem, czego wlasciwie sie spodziewalem, a jednak… w jakis sposob bylem rozczarowany.Moze dlatego, ze otaczaly nas gole sciany, jakby pierwszy wlasciciel dopiero co mial tu wniesc meble.W mojej wyobrazni mieszkanie rysowalo sie jako labirynt niezbyt jasnych pokoi pelnych ciezkich mebli, z pluszowymi kotarami na oknach.Tymczasem znalezlismy sie w dlugim i waskim korytarzu z szeregiem drzwi po obu stronach; bylo ich tu co najmniej z osiem.No ale gdzies dziadek z bratem, ku utrapieniu swojej babci, musieli grac w kregle.–Ho, ho – ocenil antykwariusz tonem znawcy.– Kim byl z zawodu panski antenat, jesli wolno spytac?Weszlismy do pokoju, ktory, sadzac po wielkosci i drugich drzwiach do kuchni, musial byc salonem.Przymknalem oczy i usilowalem przypomniec sobie rzadko ogladane zdjecie, zrobione przy okazji ktorejs z Wigilii.–Tu stal stol – powiedzialem, wskazujac dlonia.– Okragly, taki na szesc osob, ale po rozlozeniu miescilo sie przy nim i dwanascie, a nawet wiecej, z obrusem do samej ziemi.Mozna sie bylo pod nim ukryc i czlowieka przez caly dzien szukali.A w ktoryms z katow stawiano choinke, taka ogromna, bardzo rozlozysta.Kiedy zalozono szpic, to dotykal sufitu.Jakims cudem przetrwal wojne i mamy go do tej pory, podobnie jak papierowe baletnice prababci.Przez chwile widzialem je oczami duszy zawieszone na galeziach swierku czy jodly
[ Pobierz całość w formacie PDF ]