[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał przyjemny, melodyjny głos, ale Igorowi zdawało się, że jego dźwięk wprawia w drżenie fundamenty kosmosu.— Na przykład wól roboczy — ciągnął przybysz.— Nie jesteś wołem, prawda? Więc dlaczego się tak zachowujesz? Pozbawiony godności nie osiągniesz zadowolenia z życia.Powinieneś sam to zrozumieć.To ci ułatwi drogę, Igorze.Możesz mi wierzyć.Igor zatrząsł się ze strachu.„Skąd zna moje imię?”, myślał gorączkowo.Człowiek w bieli pokręcił z ubolewaniem głową.— Poskromienie własnego lęku to pierwszy krok.Posługiwanie się najprostszymi instynktami nie zawsze okazuje się korzystne.Nie jesteś zwierzęciem, więc nie zachowuj się jak ono.— Nie krzywdź mnie — wybełkotał rozpaczliwie Igor.Oczy, które miały miliony lat, patrzyły na klęczącego mężczyznę z mieszaniną pobłażania i litości.Igor nie wytrzymał spojrzenia.Musiał odwrócić wzrok.— Wcale nie mam takiego zamiaru — powiedział przybysz.— Znalazłem się tu, żeby ci pomóc.Ośmielić cię, wskazać drogę, pokrzepić.Zwykle unikam podobnych działań, ale sytuacja dojrzała.Przybyłem, żeby pomóc ci wyzwolić umysł, Igorze.Tylko tyle.Lęk przerodził się w jakieś okropne poczucie wstydu.Igor gmerał w błocie, jakby starał się znaleźć tam coś niezwykle cennego, ale tak naprawdę chciał się ukryć, zapaść pod ziemię.Z trudem powstrzymywał płacz.— Popatrz na mnie — nakazał mężczyzna łagodnie, lecz stanowczo.Igor podniósł głowę.Przybysz uniósł rękę.W dłoni wciąż trzymał serce wołu.Płonęło.W tym momencie świat rozpadł się na tysiące iskier.Igor obudził się we własnym łóżku, zlany zimnym potem.Zęby mu szczękały, jakby miał gorączkę.„To tylko koszmar”, pomyślał, ale wcale nie był tego do końca pewien.* * *Czas mijał spokojnie i Igor zapomniał wkrótce o niemiłym wrażeniu, jakie pozostawił po sobie dziwny sen.Nic nie zapowiadało katastrofy, która nastąpiła pewnego ranka, późnym latem.Nie zdążył usiąść za biurkiem, gdy podszedł do niego wyraźnie zdenerwowany Attis A1.— Idź natychmiast do mojego gabinetu — powiedział.Igorowi wystarczyło jedno spojrzenie na twarz przełożonego, żeby bez słowa wykonać polecenie.Otworzył drzwi do biura szefa i zamarł.Serce podskoczyło mu do gardła, nogi zmiękły jak wata, przed oczami zawirowały czarne i krwawe plamy.Musiał się chwycić framugi, żeby nie zemdleć.— Wejdź i zamknij drzwi — powiedziała Erika.Igor jak we śnie wykonał rozkaz.— Debilu — syknęła nienawistnie matka.— Durny, ohydny gówniarzu! Zabiję cię! Za ten wstyd, który mi przynosisz! Przysięgam, nie wyjdziesz stąd żywy!Siostrzyca Erika uciszyła rozwścieczoną kobietę ruchem ręki.Matka sapała jak oszalały byk.Wydawało się, że naprawdę może rozszarpać Igora na strzępy.— Nie spodziewałam się po tobie takiej głupoty — powiedziała Erika sucho.— Rozczarowałeś mnie i zawiodłeś.Przekonałam się, że wszyscy mężczyźni są tak samo bezwartościowi.Nie ma wyjątków.Powinieneś się wstydzić.Powinieneś pomyśleć o mnie, o szanownej matce i siostrach.O Bogini! Co za upadek! Potrząsnęła głową.— Nie masz krzty przyzwoitości! — warknęła matka.— Za tyle dobroci, którą ci wyświadczyłam, taka odpłata! Możesz zrujnować siostrze karierę! Możesz zaprzepaścić przyszłość Marii! Bodajbyś zdechł w dniu, kiedy przyszedłeś na świat! Powinnam cię osobiście zadusić! Jesteś zakałą rodziny! Nie wybaczę ci tej hańby, Igorze!Erika przyglądała mu się z pogardą i wyrzutem.— Nie podejrzewałam, że możesz być tak głupi — mruknęła.Igor walczył z obezwładniającymi falami słabości.— Gdzie jest Łucja? — wychrypiał.Erika rozłożyła ręce.— Na Boginię! Wiedziałeś, że ta durna dziewczyna zadaje się z jakąś wywrotową, politycznie podejrzaną sektą?— Gdzie ona jest? — czerwone i czarne strzępy fruwały w całym pokoju.Erika machnęła ręką.— Została przeniesiona.Nie łudź się, że ją kiedykolwiek zobaczysz.To szaleństwo zakończy się definitywnie.Nie wiem jeszcze, jak ukarzę ciebie.W każdym razie twojej szanownej matce i mnie zależy na natychmiastowym wyciszeniu sprawy.Nie ma mowy o publicznym skandalu.Wiesz, że mam przeciwniczki, które chętnie wykorzystałyby tę żałosną aferę przeciwko mnie.Twojej matce też zależy na uratowaniu honoru rodziny.Dlatego wszystko zostanie jak przedtem, przynajmniej przez jakiś czas.Dopóki nie zadecydujemy, co z tobą począć.Będziesz mieszkał i pracował jak dotychczas.— Wydęła wargi.— Na Wielką Macierz, jak mogłeś zadawać się z awatarem? Nie rozumiem.Przecież to dno dna.Igor poczuł, jak ogarnia go szaleńczy, zrodzony z rozpaczy gniew.Przed oczami zgęstniała czerwona mgła.— Jak śmiesz tak mówić o Łucji! — krzyknął wściekle.— Nie masz prawa jej obrażać! Jest tysiąc razy lepszą, piękniejszą i mądrzejszą kobietą niż którakolwiek z was! Nie miałem pojęcia, co to znaczy związek, zanim jej nie poznałem! Podłe, zakłamane żmije, coście z nią zrobiły? Zamordowałyście ją, tak? To jest wasza sprawiedliwość! To wasza równość! Wpakowałyście ją do więzienia czy do obozu wyrównawczego? Nienawidzę was, potwory! Zdechniecie razem ze swoją parszywą Boginią!— Zamilcz! — syknęła Erika.— Twoja kochanka — awatar została przeniesiona do odległej filii firmy…— Jaki awatar?! — wrzasnął Igor.— Zawsze macie jakieś gładkie słówko na ukrycie prawdy! Łucja jest klonem! Myślicie, że ta durna nazwa coś zamaskuje?! Jest klonem! Efektem nieetycznego, sprzecznego z naturą zabiegu! Ale poza tym pełnoprawnym człowiekiem.A wyście zrobiły z niej niewolnika! Wiem, jak to się zaczęło.Aroganckie, bezduszne baby u władzy porobiły sobie klony, żeby je zastępowały w nudnych ceremoniach i żmudnej robocie.A potem już poleciało, bo okazało się, jak fajnie mieć niewolników.— Przestań wrzeszczeć — Erika zrobiła się blada jak ściana.Szare oczy ciskały gromy.— Kazałaś ją zabić, podła suko — powiedział z bólem.— Zrobiłaś to z zazdrości i nienawiści, stara żmijo!Erika przyskoczyła niczym wściekła puma, uderzyła go z całej siły w twarz.— Milcz! — krzyknęła z furią.— Dosyć tego, nędzny samcze! Jesteś i zawsze będziesz niczym! Brzydzę się tobą.Nie ma już twojej rozkosznej Łucji! To wszystko, co powinieneś wiedzieć.Całe szczęście, że zdążyłam interweniować, zanim wybuchł skandal.Nie chcę cię nigdy więcej widzieć.Szczerze mówiąc, wolałabym, żebyś umarł.Mam nadzieję, że to szybko nastąpi.Złapała bezceremonialnie za ramię matkę Igora i niemal wypchnęła ją z gabinetu.— Idziemy! — zakomenderowała.Matka zdążyła jeszcze splunąć Igorowi na buty.Został sam w pustym gabinecie, miejscu klęski.Nie miał już nic, o co mógłby dbać.Nic prócz honoru.Własnego i swojej prawdziwej, choć nieślubnej żony.Nie mógł się nawet rozpłakać.Nigdy więcej nie zobaczył Łucji.* * *Igor siedział w brudnym, obskurnym biurze.Przez okno widział szare, zachmurzone niebo.Mżyło nieprzyjemnie.Przeczesał palcami siwe włosy.Przyjrzał się ciemnym smugom brudu za paznokciami.Farba drukarska wżarła się w skórę na amen.„Powinienem się wziąć za siebie.Boże, jaki jestem stary.Jutro skończę pięćdziesiąt cztery lata.Kto by pomyślał”.Na biurku walały się krzywo odbite ulotki.Stosy żółtych, zielonych, czerwonych kartek.Wyjął z kieszeni pudełko z tytoniem, nabił fajkę.Deszcz zaczął bębnić o szybę zimnymi, mokrymi palcami.Igor pykał spokojnie.Nauczył się korzystać z drobnych przyjemności życia.W końcu czas spędzony w więzieniu i obozach reedukacyjnych dla samców dał mu dobrą szkołę.Sięgnął do szuflady po zdjęcie Anny A1, dziewczyny o białym głosie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]