[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak po raz pierwszy zabrzmiała oficjalna wersja Wielkiego Objawienia, wymyślona w celu zaspokojenia wyższych interesów Ziemi.W ten sposób przy pomocy Łogowienki i nacisku dwóch członków Rady Światowej w zapisie rozmowy powstały dziury, w których ukryto niebezpieczne aluzje i szczegóły.Przy okazji Łogowienko zatroszczył się, żeby w przyszłości Komow i Gorbowski mogli nie obawiać się ani readerów, ani dowolnie głębokiego mentoskopowania, ponieważ zapamiętali z rozmowy dokładnie tyle, ile potrzeba było dla dobra sprawy…Czytelnik ma na końcu języka pytanie o źródła tak zadziwiającej wiedzy autora.Zresztą ostatni epizod Tim Wanderer sam uznaje za rekonstrukcję, opartą na logice wszystkich poprzednich wydarzeń i wystarczającej liczbie pośrednich dowodów.Co się tyczy całości wydarzeń… Możliwe, że tak właśnie było.Sam nie zamierzam wydawać opinii.Teraz już nie zamierzam.Od pewnego momentu magia autorskiej logiki podporządkowuje sobie czytelnika i niezauważalnie zmusza do uwierzenia – przynajmniej póki książka jest przed oczami w to, co najpierw wyglądało na co najwyżej pseudodokumentalny „straszak”.Dlatego również do zakończenia Plusku w ciszy chciałoby się ustosunkować bez lekkomyślności.Ludenowie porzucili Ziemię, pisze T.Wanderer.W każdym razie tak się dzisiaj uważa.Ludzkość przetrwała kilka nie najprzyjemniejszych dla miłości własnej lat.Ale w końcu nieszczęście nie okazało się tak wielkie, niepokój nie tak znowu poważny, a konsekwencje – nie aż tak nieprzyjemne, jak to się wydawało na początku.Ludzkość dowiedziała się o ludenach, odchorowała tę świadomość, rozstała się z nimi i ocalała.W istocie inaczej nie mogło być, pisze autor: mieszkańcy cichego zbiornika wodnego raczej nie będą długo się zamartwiać z powodu jednej żaby, która porzuciła rodzinny staw, nawet jeśli posiadła ona nowe właściwości i umiejętności.A jeśli kogoś taka analogia obraża, to można sformułować to samo inaczej: setki czy nawet tysiące ludenów ze wszystkimi swoimi nadnaturalnymi możliwościami to siła zbyt niewspółmierna do wielomiliardowej ludzkości.Wszystko w porządku.Ludenowie odeszli.Ludzkość została.Ale przecież i Wędrowcy zostali!Proporcje selekcji okazały się dla nas niezwykle szczęśliwe: liczba osobników posiadających trzeci system impulsowy jest o wiele mniejsza nawet od niższej niż jeden procent liczby potencjalnych Wędrowców na Sarakszu, nie mówiąc już o przygniatającej większości społeczności Pandory czy Nadziei.Pozostało tylu, że odchodzący są niemal niezauważalni.Tak niby jest.Ale czy nie za wcześnie się cieszymy? Nie za wcześnie zapominamy o innych, drzemiących w naszych organizmach systemach, cierpliwie czekających na aktywację… Przez co? Czy kogo? Naturalny przebieg ewolucji człowieka? Nieprzewidywalny łańcuch wybuchowych mutacji? Czy znowu raz po raz będziemy musieli przechodzić przez przygotowane przez kogoś sito?Tymi pytaniami kończy się książka.Czytelnik, któremu udało się przeczytać Plusk w ciszy do końca, pozostaje w pewnej rozterce.Co ma przed sobą? Śmiało zmontowaną mistyfikację? Swoistą przypowieść o konsekwencjach obojętności i atrofii ciekawości? Czy też opowiadanie o rzeczywistych wydarzeniach i rzeczywistych niepokojach? Sam nie potrafię odpowiedzieć z całą pewnością – po prostu nie starcza mi ani wiedzy, ani informacji.Ale jest nadzieja na otrzymanie pewnej odpowiedzi.W przyszłym roku, jak to się dzieje po upływie stu lat, powinna być podana do publicznej wiadomości cała utajniona wcześniej informacja KOMKON-u 1 o Tagorze, następnie przyjdzie kolej i na inne archiwa, którym upłynie termin utajnienia.I jeśli rekonstrukcje znajdą potwierdzenie… Jeśli zdecydują się mówić byli pracownicy Rady Bezpieczeństwa… Cóż, wtedy być może dowiemy się całej prawdy.Chociaż wcześniej w dowolnej chwili mogą potwierdzić fakty z tej książki główne jej postacie – Wędrowcy.Przy okazji – zupełnie zapomniałem wyjaśnić, że po angielsku pseudonim autora również znaczy Wędrowiec…Andriej CzertkowNIE UMÓWIONE SPOTKANIAMuszę przyznać uczciwie: usiadłszy przy komputerze, by napisać posłowie do tej książki, i ułożywszy dłonie na klawiaturze, zerknąłem na pusty jeszcze monitor i… zupełnie nieoczekiwanie ogarnął mnie absolutny stupor.Przez kilka lat rozmawiałem o tej książce, prywatnie i publicznie, za pomocą telefonu i poczty elektronicznej; tłumaczyłem sens tego zbioru, podstawowe zasady i kryteria wyboru utworów; przekonywałem, namawiałem, argumentowałem i sprzeczałem się.I oto teraz po prostu nie wiem, o czym powinienem (jak również o czym można i warto) napisać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]