[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ryzykuje szok kulturowy, żeby uratować kilku ludzi.Kilka jednostek.I może jeszcze chce wiedzieć, o co tu chodzi.To niezgodne z dyrektywami.Zupełnie mi to nie przeszkadza.Ląduję z dokładnością do jednego metra jakieś pięćdziesiąt metrów od krawędzi klifu.Spadochron typu skrzydło i grawitacyjne silniczki manewrowe.Czekam pięć minut, aż powłoki ostygną na tyle, że będzie można wyjść, a potem odpalam rygle pokrywy i odpinam pasy.Kapsuła, stojąca w kręgu wypalonej trawy, wygląda jak pęknięty owoc.Mam mało czasu.Nie mogę gapić się na widoki.Czym prędzej wszelkie ślady mojego przybycia muszą zniknąć.Trzeba wydobyć cały sprzęt, jaki mam ze sobą zabrać.Zwinąć spadochron i wepchnąć go do luku.A potem objuczyć się wszystkimi manelami i uruchomić odliczanie.Muszę odejść pół kilometra.To dystans, jaki dzieli mnie od wapiennych skał pod lasem.To dobrze.Powinny dać osłonę przez wszelkimi odłamkami.Rzeczy przenoszę na raty.Wypchane torby juczne, siodło, worek, broń.Powietrze jest chłodne i czyste, prześwietlone niesamowitym, ostrym blaskiem zachodu.To jedyna obca planeta, jaką oglądam w życiu.Jak większość ludzi, nigdy nie ruszałem się z Ziemi.Przede wszystkim jakoś nie mogę pojąć, że wszystko wokół mnie wygląda tak pospolicie.Swojsko.Trawa to jest trawa.Rośliny jak rośliny.Trochę obce, ale nie bardziej niż w takiej Brazylii czy Australii.Niebo nad głową, zachód słońca, morskie fale poniżej klifu wyglądają normalnie.Jak na poligonie Costa Verde.Jak w domu pod Splitem.Tak jak wszędzie.Żal mi spadochronu.Kilkudziesięciu metrów kwadratowych folii.Mocniejszej i lżejszej niż jakakolwiek dostępna tu tkanina.Mnóstwo cudownych linek plecionych z arachnidu.Na każdej można by powiesić wołu.Wszystko to ma w ułamku sekundy zamienić się w parę, a we mnie miesiące morderczego treningu przetrwania wyrobiły instynkt śmieciarza.Każda rzecz, jaką znajdziesz, może się przydać.Dlatego trudno mi rozstać się ze spadochronem.Marnuję go, a już niedługo, walcząc z jakimś tandetnym powrósłem, będę do niego tęsknił.Podnoszę osłonę zapalnika, przekręcam klucz, wprowadzam sześciocyfrowy kod, a potem odchylam pomalowaną na czerwono rękojeść, przekręcam ją i wyciągam na całą długość.Nic.Zamiast kwadratowych cyfr odliczania widzę na wyświetlaczu listing kodów maszynowych, potem jakieś znaczki i jeden po drugim komunikaty o błędach.Robi mi się gorąco.To jedna z tajemnic tego świata.Jedna z tych, które mam wyjaśnić.Midgaard jest strefą śmierci dla elektroniki.Tu w krótkim czasie wszystkie bajery, którymi w domu jesteśmy otoczeni od narodzin aż po godną śmierć, zaczynają najpierw wariować, potem się psuć, a w końcu umierają.Pierwsza ekspedycja nie zdołała nawet wystartować.Prom ratunkowy, który po nich wysłano, po starcie dotarł tylko na orbitę, chwilę później wszystkie urządzenia zdechły.Zgasło nawet światło w kabinie, a potem prom stanął w dryfie.Musieli go zholować.Wszyscy przeżyli, ale musieli wyrzucić nawet zegarki.Pojazd, który przybył po ostatnią ekspedycję, czekał w umówionym punkcie zaledwie pół godziny.Kiedy wrócił, o mało nie rozbił się o dok statku macierzystego.Teraz nie wiem, czy zapalnik ruszył, a padł wyświetlacz, czy też sekwencja samozniszczenia nie została przyjęta.Jeżeli się mylę, będę tu dalej kucał i walczył z klawiaturą, aż głowica hipertermobaryczna ożyje pod moimi nogami.Koniec misji.Czuję, że płócienna koszula robi się mokra.Stukam nerwowo w martwe klawisze, wprowadzając procedurę zatrzymania, potem resetuję urządzenie kluczem.Podnosi się, ale trwa to trzy razy dłużej niż zwykle.Znowu klucz, kody, wajcha.Tym razem odliczanie rusza.Niektóre cyfry wyglądają cudacznie jak litery obcego alfabetu.Zakładam, że zapalnik działa i rzucam się galopem w kierunku skał.Eksplozja dopada mnie po najwyżej dwustu metrach.Zobaczyłem oślepiający błysk i nawet nie zdążyłem paść.Fala uderzeniowa zmiata mnie niczym tsunami i wlecze po błocie i mchach trzęsawiska.W ustach mam pełno bagiennej wody, jedna ręka i plecy płoną jak oblane ukropem.Za pół sekundy podmuch wraca.Powietrze wypełnia obszar próżni w epicentrum.Wniosek jest prosty: zapalnik ruszył za pierwszym razem.Mało brakowało.Wokół miejsca, gdzie znajdowała się moja kapsuła, jest tylko półokrągła wyrwa jakby odgryziona od klifu i pierścień zwęglonej trawy.Nad tym wszystkim formuje się grzyb dymu, jak miniaturowa eksplozja nuklearna.I nakazał spalić wszystkie okręty na brzegu.Krakowski fizyk piszący pod pseudonimem, zajmuje się badaniem układów biologicznych na Uniwersytecie Jagiellońskim.Debiutował opowiadaniem „Wrocieeś Sneog, wiedziaam.” („Fantastyka” 8/1987).Trzykrotny laureat Nagrody Zajdla: dwa razy za powieści - „Druga podobizna w alabastrze” (1997) i „Gniazdo światów” (1999) - oraz za opowiadanie „Kara większa” (1991).Pisze teksty science fiction przesycone humanizmem, w których często wykorzystuje swą szeroką wiedzę biofizyka i miłośnika górskich wędrówek.W swym dorobku literackim ma wiele opowiadań i cztery powieści, ostatnia z których - „Miasta pod Skałą” - zdobyła w tym roku nominację do Nagrody Zajdla.Imię i nazwisko: (Marek S.Huberath uznał, że to pytanie jest zbyt intymne - red.)Rok urodzenia i znak zodiaku: 1954, Byk.Hobby: Turystyka wysokogórska, makrofotografia, malowanie.Ulubione zwierzątko: Kot, ale od niedawna też tarantula.Ostatnio obejrzany i godny polecenia film: „Inni”, niezły horror.Dlaczego piszę fantastykę: Akurat takie pomysły przychodzą.MIASTA POD SKAŁĄ1.Na zwiedzenie Muzeów Watykańskich zawsze braknie czasu, nawet jeśli wędruje się po nich od godziny otwarcia do chwili zamknięcia.Opuszczając zamykany labirynt sal w poczuciu niedosytu, za jego bramą należy nie skręcać w lewo, lecz pójść w prawo, tłocząc się w strumieniu wychodzących turystów.A jeżeli ktoś przypadkiem skręcił w lewo, to powinien zawrócić, nim dojdzie do przystanku autobusu numer 49 - tego przed ostrogą muru watykańskiego wybiegającą ku Via Vittorio Pisani - a już koniecznie zanim w litej linii muru Leona przypadkiem zauważy od dawna nieużywane, zapadające się w ziemi drzwiczki o pękniętym nadprożu.Wiedzie do nich ścieżka wytarta w trawniku, a wokół niej walają się papiery i puste plastikowe opakowania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]