[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Ukryłbym się w wiosce.Z ust wojowników stojących w zasięgu jego głosu popłynęły drwiące okrzyki.Dziesięć Niedźwiedzi uciszył ich gestem ręki i napomnieniem.— Tańczący Z Wilkami jeszcze nie skończył — rzekł surowo.— Ukryłbym się w wiosce, za wigwamami.Pilnowałbym jedynie zarośli, a nie tych, którzy nadejdą od strony prerii.Pozwoliłbym, by nieprzyjaciel pokazał się pierwszy.Pozwoliłbym, by nieprzyjaciel myślał, że walczymy po drugiej stronie i że zdobycie obozu przyjdzie mu łatwo.Potem kazałbym ludziom ukrytym za wigwamami wyskoczyć z wrzaskiem i uderzyć na nieprzyjaciela z nożami i maczugami.Zepchnąłbym nieprzyjaciela do rzeki i zabił tylu, żeby już nigdy więcej nie próbowali w ten sposób.Starzec słuchał uważnie.Spojrzał po twarzach wojowników i podniósł głos.— Tańczący Z Wilkami i ja jesteśmy tego samego zdania.Powinniśmy zabić tylu, żeby nigdy nie próbowali w ten sposób.Idźmy teraz spokojnie.Ludzie rozproszyli się bezszelestnie po wiosce z nowymi karabinami i zajęli pozycje za wigwamami od strony rzeki.Zanim Tańczący Z Wilkami zajął swoje miejsce za nimi, wślizgnął się do wigwamu Wierzgającego Ptaka.Dzieci były stłoczone pod derkami, a obok nich siedziały kobiety.Żony Wierzgającego Ptaka trzymały na kolanach tomahawki.Ta Która Stoi Z Pięścią miała strzelbę.Nie odezwały się ani słowem, a Tańczący Z Wilkami też nic nie powiedział.Chciał się tylko upewnić, czy są gotowe.Przekradł się koło altanki i zatrzymał za własnym wigwamem.Był jednym ze stojących najbliżej rzeki.Po drugiej stronie stał Kamienne Cielę.Skinęli na siebie głowami i skupili uwagę na otwartym terenie przed sobą.Opadał łagodnie jakieś sto jardów, kończąc się zaroślami.Deszcz zelżał, ale wciąż utrudniał obserwację.Pękate chmury wisiały im nad głowami, a półmrok świtu niemal nie dawał światła.Niewiele widzieli, ale był pewien, że oni tam są.Tańczący Z Wilkami tam i z powrotem przeglądał linię tipi na lewo i na prawo od siebie.Za każdym stali stłoczeni wojownicy Komanczów, czekając ze strzelbami w pogotowiu.Był tam nawet Dziesięć Niedźwiedzi.Teraz światło stało się mocniejsze.Burzowe chmury unosiły się w górę, a wraz z nimi odchodził deszcz.Nagle przedarło się słońce i w minutę później z ziemi zaczął unosić się opar podobny do mgły.Tańczący Z Wilkami zerknął poprzez mgłę na zarośla i zobaczył ciemne sylwetki ludzi przemykających jak duchy wśród wierzb i topoli.Zaczynał odczuwać coś, czego od dawna nie odczuwał.Była to owa nieuchwytna rzecz, która sprawiała, że ciemniały mu oczy, która wprawiała w ruch maszynę nie do zatrzymania.Nieważne, jak wielcy, jak liczni i jak potężni byli ludzie, którzy poruszali się tam we mgle, nie było ich się co bać.Byli wrogami i stali u jego progu.Pragnął z nim walczyć.Nie mógł się doczekać, kiedy będzie z nimi walczyć.Za jego plecami rozległy się strzały.Oddział dywersyjny uderzył na małą grupkę obrońców na drugim froncie.Odgłosy potyczki nasilały się, a on przebiegał wzrokiem po linii.Kilku zapaleńców próbowało wyrwać się i pobiec do walki, ale starsi wojownicy dobrze się spisali, utrzymując ich w ryzach, by nikt nie wyskoczył przedwcześnie.Ponownie przepatrzył mgły wiszące nad zaroślami.Nadciągali powoli, niektórzy pieszo, inni na koniach.Cal po calu wspinali się na zbocze — mroczni nieprzyjaciele z upiętymi w czub włosami, marzący o masakrze.Kawaleria Pawnisów szła za piechurami, a Tańczący Z Wilkami chciał, żeby znalazła się na przodzie.Chciał, żeby konni wzięli na siebie cały impet salwy.Podciągnijcie konie, błagał w milczeniu.Podciągnijcie je.Spojrzał po linii w nadziei, że zaczekają jeszcze kilka sekund, i zaskoczony zobaczył wbitych w siebie wiele par oczu.Nie odrywali od niego wzroku, jakby czekali na znak.Tańczący Z Wilkami uniósł rękę nad głową.Wibrujący gardłowy dźwięk dobiegł z podnóża stoku.Narastał coraz bardziej, buchając w ciszy deszczowego poranka jak gorące powietrze.Pawnisi wykrzykiwali sygnał do ataku.Gdy ruszyli szarżą, kawaleria wysunęła się przed piechurów.Tańczący Z Wilkami opuścił rękę i wyskoczył zza wigwamu z uniesionym karabinem.Pozostali Komańcze ruszyli za nim.Ogień z ich strzelb dosięgnął jeźdźców z odległości około dwudziestu jardów i załamał szarżę Pawnisów tak gładko, jak ostry nóż gładko przecina skórę.Ludzie walili się z koni jak pozrzucane z półki zabawki, a tych, którzy w istocie nie zostali trafieni, ogłuszył wstrząs pękających bąbli wystrzałów z czterdziestu karabinów.Oddawszy salwę, Komańcze ruszyli do kontrataku, wylewając się potokiem zza kurtyny niebieskawego dymu, by runąć na oślepionego nieprzyjaciela.Szarża była tak wściekła, że Tańczący Z Wilkami zderzył się całym ciałem z pierwszym napotkanym Pawnisem.Gdy niezdarnie potoczyli się po ziemi, przytknął lufę marynarskiego rewolweru do twarzy mężczyzny i strzelił.Potem strzelał do ludzi, gdziekolwiek się pojawili w tym zamęcie, i szybko, jednego po drugim, zabił dwóch dalszych.Coś dużego łupnęło go mocno od tyłu, niemal zwalając z nóg.Był to jeden z ocalałych kuców bojowych Pawnisów.Chwycił go za uzdę i wskoczył mu na grzbiet.Pawnisi byli jak kurczaki opadnięte przez sforę wilków i już się cofali, rozpaczliwie usiłując dotrzeć pod osłonę zarośli.Tańczący Z Wilkami złapał wysokiego wojownika, który szukał ratunku w ucieczce, i obalił go na ziemię.Próbował strzelić mu w tył głowy, ale strzał nie nastąpił.Zakręciwszy lufą młynka, palnął umykającego wojownika kolbą rewolweru.Pawnis padł dokładnie przed nim i Tańczący Z Wilkami poczuł, jak kopyta kuca tratują leżące ciało.Na wprost inny Pawnis, z głową obwiązaną jasnoczerwoną przepaską, usiłował podnieść się z ziemi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]