[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Choæ na zewn¹trz stara³ siê nie okazywaæ zdenerwowania, w œrodku a¿ kipia³ odemocji.Marsza³ek spojrza³ na oficera i z miejsca wiedzia³, ¿e jego podw³adnynadrabia min¹.Obaj zdawali sobie sprawê, ¿e sytuacja sta³a siê napiêta jakstruna.Marsza³ek walczy³ z chwil¹ zw¹tpienia.- Co konkretnego wiemy? - zapyta³.Pu³kownik wyd¹³ usta.- Nasz wywiad w województwach tarnopolskim, wo³yñskim i wileñskim meldujewzmo¿ony ruch w niemieckich garnizonach.S³ychaæ pracê silników.Jakbyszykowali siê do wyjazdu albo jakiejœ akcji.- Tak.- marsza³ek obróci³ siê na piêcie w stronê zawieszonej na haku mapy.Piêæ czerwonych obwódek przy wschodniej granicy Rzeczpospolitej od dawnaspêdza³o mu sen z powiek.Wygl¹da na to, ¿e nie wyœpiê siê równie¿ najbli¿szejnocy, pomyœla³.Nie wiadomo, czy jeszcze kiedykolwiek zasnê.Chyba ¿e od razuna wiecznoœæ.Przekrwione Ÿrenice Wodza omiot³y krótkim spojrzeniem zdesperowan¹ twarzoficera sztabu.- Mo¿e to tylko prowokacja - powiedzia³ g³osem pozbawionym wiary.- Tak czyowak, rozkazujê nadal prowadziæ obserwacjê garnizonów.Jednoczeœnie mo¿liwiedyskretnie og³osiæ cich¹ mobilizacjê pierwszego stopnia na terenie ca³egokraju.Jeœli to coœ wiêcej ni¿ szanta¿, musimy byæ gotowi, by odpowiedzieæ ca³¹si³¹, jak¹ dysponujemy.- Tak jest!Stukot obcasów poprzedzi³ wyjœcie pu³kownika.Marsza³ek podniós³ s³uchawkê iwykrêci³ krótki numer.Po chwili d³ugiej jak noc us³ysza³ po drugiej stronieg³os starego, zniszczonego niepewnoœci¹ cz³owieka.- Panie prezydencie, zarz¹dzi³em cich¹ mobilizacjê - powiedzia³ wojskowy.-Proszê przygotowaæ orêdzie do narodu.Poznañ, sobota sierpnia, osiemnastaPo raz pierwszy w ¿yciu Zbigniew Kaczmarek opuœci³ gmach Prezydium Policjiwolny od jakichkolwiek myœli s³u¿bie.Czu³ siê dziwnie lekko, nieskrêpowanyniewidzialnym gorsetem urzêdowych obowi¹zków, nakazów zakazów.Wiedzia³, comusi zrobiæ, i cieszy³ siê, ¿e nic mu w tym nie przeszkodzi.Wrêcz przeciwnie,wiedzia³, ¿e tym razem mo¿e sobie pozwoliæ na wszystko.Wprost dysza³ chêci¹krwawej zemsty.Los mu sprzyja³.Niemal przed samym wejœciem sta³a taksówka, a siedz¹cy zakierownic¹ ³ysy kierowca uœmiecha³ siê do niego nad wyraz ¿yczliwie.Skorzysta³ z zachêty i wgramoli³ siê na miêkkie siedzenie z ty³u wozu.- Pod konsulat Rzeszy! - rzuci³ do szofera, wsuwaj¹c mu w kieszonkê na piersibanknot dwudziestoz³otowy.- Zatrzymaj siê pan sto metrów wczeœniej, jeœli³aska.- Ju¿ siê robi, panie szanowny! - uszczêœliwiony kierowca wychyli³ siê dohojnego klienta.- Pan w interesach?Kaczmarek chrz¹kn¹³, zaskoczony nietypowym pytaniem.- W pewnym sensie - odpar³ wymijaj¹co.- JedŸ ju¿, panie.- Ju¿ siê robi!Ruszyli w stronê Je¿yc.S³oñce wisia³o ju¿ na tyle nisko, ¿e jego promienieledwie muska³y szczyty kamienic.Œwiat poznañskich ulic przybra³ urokliwy kolorsepii, wygaszaj¹cy wszelkie jaskrawoœci i krzykliwe kontrasty.Barwne przedpo³udniem witryny sklepów przy Maja i wieñcz¹ce je, zdobne w fantazyjne wzorymarkizy zdawa³y siê teraz wyp³owia³e i spokojne.Co robiæ? - rozmyœla³ gor¹czkowo Kaczmarek.Przyda³by siê ten grupa ³obuzówhuncwot z Chwaliszewa i jego eka [14 EKA - paczka kumpli.]!Gdzie on teraz mo¿e byæ? Pewnie siedzi w którejœ z knajp o podejrzanejreputacji i ¿³opie tanie piwo.Œcisn¹³ skronie swoimi pulchnymi d³oñmi i próbowa³ siê skupiæ.Zaraz, zaraz.Mamy sobotê, wiêc o tej porze Œlepy Antek na pewno ju¿ nie pracuje.Zapewnezostawi³ wóz w bramie swojego podwórza i popêdzi³ do „Grubego Jasia”.Albo naplac Sapie¿yñski, bo tam maj¹ „KoŸlaka”.Nagle szofer przyhamowa³ tak gwa³townie, ¿e g³owa Kaczmarka pochyli³a siê kuprzodowi i pacnê³a z ca³¹ moc¹ w oparcie fotela.- Jak jedziesz, baranie?! - zirytowa³ siê, zaskoczony niemi³¹ niespodziank¹.- Szanowny pan wybaczy, ale jakiœ osio³ wlaz³ mi prosto pod maskê! Oooo! Widzigo pan?! Ten baran siê jeszcze œmieje!Kaczmarek rzuci³ gniewne spojrzenie przez szybê taksówki.i szarpn¹³ zaklamkê.W jednej chwili zrozumia³, ¿e opatrznoœæ mu jednak sprzyja.- Antek, pacanie jeden! - zawo³a³ przez uchylone drzwi.- ChodŸ tu, pierdo³osaska, zanim ktoœ ciê naprawdê przejedzie!Ogromna, nieco niezdarna sylwetka Œlepego Antka zaskakuj¹co szybko wœlizgnê³asiê do auta, które wyraŸnie osiad³o w dó³ na trzeszcz¹cych resorach.- A niech to! - Olbrzym ciê¿ko dysza³, zion¹c piwskiem.- W³aœnie bieg³em dociebie, Biniu!- Do mnie?! Po co?!- Jak to, po co? Zdarzy³o mi siê coœ dziwnego.Bardzo dziwnego.Kaczmarek poci¹gn¹³ kilka razy nosem.- Wcale siê nie dziwiê.Œmierdzisz piwem na kilometr, wiêc o cuda ³atwo.- Kiedy to naprawdê by³ cud! - upiera³ siê Œlepy Antek, a w jego jedynym okupojawi³y siê nerwowe b³yski.Szofer spogl¹da³ na obu znajomych z przejêt¹ min¹.- A co, Matkê Bosk¹ szanowny pan zobaczy³? - zagadn¹³ z jowialnym uœmiechem.- Te, dryndziorz [15 DRYNDZIORZ - taksówkarz.]! JedŸ i nie deliberuj!Rozz³oszczony Kaczmarek szturchn¹³ palcem kierowcê, przynaglaj¹c go do dalszejjazdy.Œlepy Antek westchn¹³ ciê¿ko i nachyli³ siê ku uchu by³ego policjanta.Imd³u¿ej mu coœ opowiada³, tym wiêksze robi³y siê oczy s³uchacza.-.wiêc pomyœla³em, ¿e to mo¿e byæ on.- dos³ysza³ ostatnie s³owa drabadryndziarz.- Stój! - rykn¹³ Kaczmarek do kierowcy, kiedy ten ³agodnym ruchem kierownicywyprowadzi³ auto z placu Nowomiejskiego i skierowa³ je w ulicê Cieszkowskiego.- Zmiana planów! Jedziemy na plac Sapie¿yñski! Ale szybko!- Tak jest! - odkrzykn¹³ po wojskowemu szofer.Taksówka zgrabnie skrêci³a w Dzia³yñskich, by za chwilê skierowaæ siê w stronêlokalu „Pod NiedŸwiadkiem”.Poznañ, sobota sierpnia, osiemnasta trzydzieœciWieczorne ¿ycie w mordowni „Pod NiedŸwiadkiem” nabiera³o rumieñców.Przedwejœciem k³êbi³ siê spory t³umek wci¹¿ tych samych, obszarpanych w³aœcicielizapijaczonych mord, od lat doskonale znanych okolicznym dozorcom.Z kuflamipoœledniego piwa, z których opada³a na bruk blada piana, gard³owali o politycei dziwkach.- A ja ci mówiê, ¿e Adolf to „ciep³y brat”! - rycza³ na ca³y plac têgi jegomoœæw obcis³ych spodniach z odzysku, którego jedyn¹ ozdob¹ by³ staromodny binokl,zawieszony przy prawym oku.- Idê o zak³ad, ¿e nigdy nie mia³ kobiety!- Jak to nie mia³?! - polemizowa³ z nim chwiej¹cy siê z nadmiaru piwa brunet,zaczesany w grzywkê przypominaj¹c¹ nieco fryzurê wodza III Rzeszy.- A jas³ysza³em, ¿e taka jedna to siê dla niego zabi³a!Gruby poci¹gn¹³ ³yk piwa i zliza³ pianê, która osadzi³a mu siê pod nosem.- Co ty tam wiesz, penerze z Wildy! - przygada³ chudemu.- Pod pierzynêAdolfowi zagl¹da³eœ, czy jak?!Pijacki rechot rozweselonego towarzystwa dotar³ do uszu dwóch mê¿czyzn,ukrytych w pobliskiej bramie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]