[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kręciło mu się w głowie.Miał wrażenie, że twarze gości, matki i dziadków wirują wokół niego jak na karuzeli.Oparł się o biurko, omal nie przewracając komputera.Zamknął oczy…Habsburg.Franz von Habsburg–Bonaparte.– Witaj, kuzynie.„Nie, to chyba halucynacje.Pewnie udar słoneczny”.– Może wody? – zapytał król.W jego głosie dało się wyczuć rozbawienie.Ktoś – prawdopodobnie Michałowicz – posadził chłopca z powrotem na krześle.– Lepiej już?Nowo odkryty Habsburg zdobył się tylko na ledwo zauważalne skinienie głową.Reinhardt usiadł obok niego i cierpliwie czekał na ustąpienie objawów szoku.– No, chyba nie trzeba będzie jechać do szpitala – stwierdził w końcu.– Jak tam serce, w porządku?Franek przytaknął już nieco bardziej energicznie.Austriak przystąpił do wyjaśnień.W kilku zdaniach odsłonił kulisy niedawnych wydarzeń – oczywiście tych, które dla niego samego nie były niedocieczoną tajemnicą.– Wiadomość o tym napadzie z ubiegłego tygodnia o mało nie doprowadziła paru ludzi u nas do ciężkiego zawału.Od pewnego czasu zmagaliśmy się z hakerami, którzy przechwytywali nasze rozmowy i pocztę elektroniczną.W końcu ktoś wywołał pożar w archiwum w Weiden an der March, gdzie poszukiwaliśmy dokumentów dotyczących syna Grety Winkler.Wtedy odkryliśmy, że to sprawka wywiadu irańskiego.Nie mogliśmy zrozumieć, czego Iran mógłby chcieć od Austrii.Potem był zamach bombowy na archiwum w Martinie na Słowacji.Na szczęście nikt nie zginął.Tamci wciąż nas wyprzedzali o krok…– Ale chyba nie chodziło o mnie? – zauważył Franek.– Przecież żyję, jestem tutaj.– A oni zabrali tylko obraz Matki Boskiej – dodał Reinhardt z miną wyrażającą zarazem zdumienie i kompletną bezradność.– Czyli musiało chodzić o coś zupełnie innego – uzupełnił Svoboda.– Ale o co?Tymczasem kapitan Michałowicz, teraz nagle jakby trochę zmieszany, zmienił temat.– Wasza Królewska Mość…– Przestań, od czasów Korpusu Kadetów jesteśmy na ty – przerwał mu Czartoryski.Młody monarcha był zresztą znany z dość swobodnego sposobu bycia, od którego odstępował jedynie w sytuacjach bardzo oficjalnych.– No dobra – zgodził się kapitan.– Myślę, że księciu Franciszkowi – w tym momencie Franek poczerwieniał jak burak – należą się od nas przeprosiny.Od Agencji Wywiadu, ale i od naszego dowcipnego monarchy, który wpadł na taki frywolny pomysł.Bo to nie ja wymyśliłem ten specyficzny sposób pozyskania materiału genetycznego niezbędnego dla potwierdzenia pokrewieństwa naszego księcia z dynastią Habsburgów.Frankowi coś zaczęło świtać.Poczerwieniał jeszcze bardziej i odruchowo przejechał dłonią po wygolonej przed paroma dniami czaszce.– Widzę, kuzynie, że już wiesz, o co chodzi.– Adam Jerzy IV roześmiał się.– Kiedy na biologii mówili o DNA, nie poszedłeś na wagary.Kapitan Michałowicz uśmiechnął się półgębkiem.– Tak, owe trzy muskularne dziewczyny w typie księżniczki Xeny to nasze agentki.Mam nadzieję, że kiedyś w przyszłości Wasza Książęca Mość, już jako cesarz Austrii, nie uzna tego incydentu za casus belli.To znaczy…– Wiem, co to jest casus belli, ja czasem czytam książki – przerwał mu Franek.– Mniej więcej jedną na tydzień.Ale wojna polsko–austriacka jest niemożliwa, chyba że Słowacy pozwolą na przemarsz wojsk.– Słuszna uwaga – zauważył z uśmiechem Michałowicz.– A wiesz – zwrócił się do Czartoryskiego – coś mi się obiło o uszy, że Iza też dużo czyta?Uszy Franka wyglądały tak, jakby za kilka sekund miała z nich wytrysnąć fontanna krwi.Oczywiście wiedział, o jaką Izę chodzi.Młodszą od niego o rok Izabelę Czartoryską, siostrę króla, widział kilka razy w telewizji.Adam Jerzy IV postanowił wybawić go z kłopotu i przejść do finału.– W takim razie zapraszam do Warszawy – zwrócił się do rodziny Pawlików – a potem… gute Reise nach Wien!EpilogBaranina, przyrządzona przez Hamida na sposób chorasański, była wyjątkowo smaczna.Jusuf bez skrępowania oblizał palce, potem poprosił o dokładkę, zjadł i zrobił to samo, co za pierwszym razem.– A nie zauważą, że ten mój paszport jest lipny? – zapytał, sięgając po dzbanek z sokiem.– Jaki znów lipny?! – obruszył się Nadir.– Paszport jest w porządku.Normalny paszport obywatela Cesarstwa Iranu.Władze wydały i nikogo za granicą nie obchodzi, że człowiek o takim imieniu i nazwisku nie istnieje.Nawet wiza z polskiej ambasady w Moskwie jest legalna.Taki małolat jak ty nie musi się po nią zgłaszać osobiście, wystarczy rodzic albo opiekun.No a podróż na trasie Meszhed–Moskwa… Wiesz, w tamtych stronach wszystko da się załatwić.Przyjechałeś do Polski legalnie, a jeszcze bardziej legalnie odlatujesz.– Aha, jasne…Jusuf chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie drzwi sąsiedniego pokoju gwałtownie się otworzyły.Abbas wpadł z impetem, którego mógłby mu pozazdrościć niejeden muskularny bohater filmów akcji, rzucił na stół plik pomiętych kartek, po czym puścił kwiecistą wiązankę wymyślnych przekleństw, na przemian po niemiecku i w farsi.– Co się dzieje? – zdziwił się Hamid.– Lipa! Wunderwaffe Kesselringa to jedna wielka lipa! – Abbas omal się nie zachłysnął z wściekłości.– Wiecie, co ten niby–geniusz zrobił?! Skonstruował katapultę i wystrzelił z niej bombę termobaryczną! Z jakąś przystawką do efektów świetlnych! Rozumiecie?! Zwyczajna, badziewna bomba termobaryczna! Nic, czym można by zbombardować Delhi albo Ankarę! Nic, z czego warto by zrobić rakietę balistyczną! Szlag by to trafił! Nizam na darmo siedzi w austriackim pierdlu!Nadir poderwał się z krzesła i natychmiast opadł z powrotem na siedzenie.Jusuf upuścił wylizywany właśnie talerz.Hamid, gwałtownie wstając, przewrócił krzesło.Abbas w bezsilnej złości tłukł pięścią w blat stolika, klnąc tym razem na przemian w farsi i w baszkardi.Jego pełne wściekłości okrzyki i uderzenia w stół zdawały się odbijać echem od ścian.Pozostałych też dławił bezsilny gniew.Więc klapa na całej linii
[ Pobierz całość w formacie PDF ]