[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może to jakieś stare kości?–Spójrz no – Kostuch wyciągnął czaszkę w moją stronę.– Znowu zęby.I faktycznie, czaszka została tak samo dokładnie ogryziona jak pozostałe dwa, kompletne już szkielety.–Dobra, kop dalej – powiedziałem i sam przykucnąłem, rozgrzebując ziemię dłońmi, bo cała sprawa zaczynała mnie coraz bardziej ciekawić.Po dłuższej, wytężonej pracy odnaleźliśmy jeszcze dwa szkielety.Oba były małe, więc z całą pewnością musiały należeć do dzieci.Do chłopca i dziewczyny.–Może to jakieś dzieciaki z innej wioski – zastanowiłem się.– Albo te wieprze nie powiedziały nam o innych zaginięciach.–Ślepy by powiedział – burknął Kostuch.No i rzeczywiście miał rację.Wolfi Łamidąb (którego Kostuch niesłusznie nazywał ślepym, bo miał on przecież bielmo tylko na jednym oku) wyraźnie nam sprzyjał i z całą pewnością nie zataiłby tak ważnej informacji.–Co tu się wyprawia? – Wstałem i przyjrzałem się szkieletom z góry.– Dwoje dorosłych i dwoje dzieci, ale przecież Johann i Margerita żyją, chyba że ja mam już zwidy…Kostuch, wyraźnie mało zainteresowany moimi rozważaniami, usiadł nad brzegiem jeziorka i zdjął buty.Smród doleciał mnie pomimo tego, że stałem kilkanaście kroków od niego.Skrzywiłem się i odsunąłem jeszcze dalej.Tymczasem Kostuch włożył stopy do jeziorka, bardzo ostrożnie, jakby mogły mu się w nim rozpuścić.Po chwili uśmiechnął się i zagmerał palcami w wodzie.–Dobrze się czasem wykąpać – stwierdził z zadumą.– Bo czekajże no, kiedy ja się kąpałem ostatni raz? W Hezie na święto Zstąpienia? Co, pamiętasz może, Mordimer?Westchnąłem tylko i znowu kucnąłem nad wykopanym przez nas dołem.Zacząłem przesypywać ziemię przez palce.–Piątego już nie znajdziesz – zaśmiał się Kostuch i podrapał się po brodzie.– A zresztą może i tak, co?Odrzuciłem na bok brązowy kamyczek i nagle zorientowałem się, że to wcale nie był kamyczek.Zanurkowałem palcami w trawę i szybko namacałem okrągły kształt.Uniosłem go do słońca.–Pierścionek – powiedziałem.– Miedziany pierścionek z literą „M”.–Miedziany? – Kostuch nawet nie odwrócił się w moją stronę, tylko z pogardą wzruszył ramionami.– Co ci, Mordimer, po miedzianym pierścieniu? Weź go wyrzuć…–Mały – przyjrzałem mu się z bliska.– Ot, taki na palec dziecka albo dziewczyny.Ha! – Schowałem pierścionek w zanadrze.* * *Do wioski wróciliśmy późno, gdyż najpierw kazałem Kostuchowi zakopać szkielety, a potem odmówiłem nad grobem krótką modlitwę, polecając Bogu dusze nieszczęsnych ofiar.Nie zamierzałem przerażać chłopów wieściami o odnalezionych szczątkach, zwłaszcza że ślady zębów na kościach nawet mnie niepokoiły.Czyżby istniał tutaj, w tej głuszy i na tym pustkowiu, kult kanibali? A jeśli istniał, czy zjadali oni ludzkie mięso jedynie dla kulinarnej podniety, czy też kryła się w tym część jakiegoś mrocznego obrzędu lub magicznego rytuału? Poza tym, człowiek jest dość dużym stworzeniem, a tutaj oczyszczono z mięsa kości czterech osób.Trudno było więc nie zgodzić się z tezą, iż był to naprawdę obfity obiad, nawet dla kogoś dysponującego ogromnym apetytem.Zakazałem Kostuchowi wspominać komukolwiek o tym, co widzieliśmy, a on poklepał się po głowie.–Już zapomniałem – odparł z krzywym uśmiechem.Roześmiałem się, gdyż miał to być dowcip.Kostuch, bowiem, nigdy niczego nie zapomina i muszę przyznać, że te jego niezwykłe zdolności czasem się przydają.Choć ja sam nie za bardzo wyobrażam sobie, jak mógłbym żyć z wieczną pamięcią o wszystkich, nawet najmniej istotnych wydarzeniach w moim życiu.Czy nie czułbym się trochę, jak na szczycie przeogromnego śmietnika, gdzie wśród nieogarnionej sterty rupieci ukryto prawdziwe skarby? No, ale na korzyść Kostucha przemawiał fakt, że bez trudu potrafił wydobyć z otchłani każdą informację, której potrzebowałem, więc jakoś przez ten śmietnik się przekopywał.Kazałem mu wrócić do bliźniaków, a sam podjechałem na skraj wioski, gdzie tuż przy brzozowym zagajniku stała chałupa Wolfiego Łamidęba.–Dostojny panie! – Były żołnierz zerwał się znad paleniska, gdzie pichcił coś w osmolonym kociołku.– Może zechcecie pojeść? Czym chata bogata…Przysiadłem na ściętym i wygładzonym pniu, który zastępował w tym skromnym wnętrzu krzesło.–Na zdrowie – odrzekłem.– Nie jestem głodny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl