[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak¿e si³a grawitacji by³a tak du¿a, ¿e bez dokonaniakorekty urz¹dzeñ grawitacyjnych, rozgniot³aby go wraz z jego statkiem jakpluskwê.Namierzaj¹c po³o¿enie statku i sprawdzaj¹c swój kombinezon zapewniaj¹cyregulacjê sk³adu powietrza, dostosowa³ si³ê grawitacji do si³y przyci¹ganiaolbrzymich planet.By³ ju¿ w stanie zbadaæ je, ciesz¹c siê komfortem chodzeniajak po Ziemi.Wkrótce obraz planety zajmowa³ niemal ca³y wskaŸnik radarowy, który zaraz potemw ogóle przesta³ byæ konieczny.Planeta, jak wielkie czerwone jab³ko, wisia³aprzed nim w ciemnoœciach.By³a piêkna.Wkrótce jego statek z wy³¹czonym zasilaniem obni¿a³ siê nad planet¹, aprzyrz¹dy wyszukiwa³y równej powierzchni do l¹dowania.Gdy wreszciezlokalizowane zosta³o w³aœciwe miejsce, okaza³ siê nim obszar du¿ej, bia³ejformacji, w samym centrum zadêtej przez rozleg³¹, ciemn¹ dolinê.Jason wybra³na l¹dowanie punkt na stosunkowo p³askim terenie, tu¿ powy¿ej doliny.Zbli¿aj¹c siê do miejsca l¹dowania, zauwa¿y³, ¿e dolina jest bardzo g³êboka,ale jej dok³adne zbadanie postanowi³ od³o¿yæ na póŸniej.Na razie myœla³ ozatkniêciu flaga Stanów Zjednoczonych i zg³oszeniu tego wielkiego kroku wrozwoju programu kosmicznego.Przygotowywa³ siê do w³¹czenia silników hamuj¹cych, kieruj¹c siê na l¹dowisko.Statek osiad³ ju¿ w miejscu, gdy teren pod nim zadr¿a³, a nastêpnie gwa³towniepochyli³ siê na lew¹ stronê.Odczu³, jak nad dolinê przybywa statek zuzbrojeniem rakietowym, rzucaj¹c gigantyczny cieñ, który przes³oni³ ca³y widok.Co by³o dale, nic wiêcej ju¿ nie wiedzia³.*- Do licha, chyba jeszcze nie wypstryka³eœ siê, co? - powiedzia³a ho¿ablondyna, na której le¿a³.- Jak dot¹d jeszcze siê nie spisa³eœ.- Miej wzgl¹d na sytuacjê.Dopiero wszed³em.Coœ mnie u¿ar³o w ty³ek, towszystko.- Pikniki i insekty - powiedzia³a blondynka zdesperowana.- Chcesz œrodekprzeciwko owadom?- Nie - odpowiedzia³ mê¿czyzna, z obrzydzeniem strzepuj¹c z palców srebrno -czarno - ¿Ã³³t¹ papkê.- Dorwa³em tego ma³ego skurwiela.Teraz ciê przelecê.Przepustka na urlopStatek gwiezdny zawis³ na orbicie wokó³ Deneba IV, wœlizguj¹c siê w przestrzeñjak mewa na bryzie leniwego oceanu.Pomocnik bosmana Joe Warner obserwowa³ wdy¿urce planetê, ukazuj¹c¹ siê na ekranie.Mia³a kszta³t cienkiegopó³ksiê¿yca, niebieskawe zabarwienie, z pr¹¿kami formacji bia³ych chmur,gdzieniegdzie poprzetykanych br¹zem i zieleni¹ kontynentów.Na tle nocy œwiat³amiast b³yszcza³y jak malutkie pere³ki.Nigdy dot¹d nie widzia³ bardziejponêtnego widoku.Nie tylko dlatego, ¿e by³ piêkny, ale przede wszystkimdlatego, ¿e pierwszy raz po piêciu d³ugich miesi¹cach nudnej s³u¿by patrolowejprzybywali z wizyt¹ do przyjaznego portu.Joe odczeka³, a¿ orbita zostanie zablokowana, zanim skierowa³ uwagê na wykazdy¿urów.Ekran wype³nia³a d³uga lista nazwisk.Przez u³amek sekundy uleg³panice, kiedy nie móg³ w spisie znaleŸæ swego nazwiska.Jednak zobaczy³ je zulg¹ we w³aœciwym miejscu wed³ug porz¹dku alfabetycznego, pod nag³Ã³wkiem R&R,72 godziny.Wpatrywa³ siê w pozwolenie przez pe³ne trzy minuty, a potemwywo³a³ je jeszcze raz na ekran.By³o tam naprawdê.Chor¹¿y udzieli³ mu zezwolenia na opuszczenie dy¿urki dopiero, gdy po³¹czy³ siêz nim wewnêtrznym telefonem.- Al.Tu mówi Joe - zacz¹³, nie panuj¹c nad podnieconym g³osem.Natomiast wg³osie z drugiej strony drutu brzmia³o rozbawienie.- Wiem.Widzia³em wykaz.Przepustka na l¹d - Deneb IV.Na co czekasz? Spotkamysiê w izbie chorych.Joe dos³ownie przebieg³ ca³¹ drogê, a mimo to A1 by³ pierwszy.Szeroki na milêuœmiech i jasnorude, spl¹tane w³osy nadawa³y Alowi po trosze wygl¹d cyrkowegoklowna.Obaj do³¹czyli do kolejki ¿o³nierzy i podoficerów oczekuj¹cych nazaœwiadczenie s³u¿b medycznych o odbyciu wszystkich, w³aœciwych dla tegoœwiata, szczepieñ.Wyszli pierwsi dwaj, których ju¿ pomyœlnie za³atwiono,spiesz¹c siê i wymachuj¹c swymi uaktualnionymi kartami zdrowia.Wzbudzilipowszechn¹ zazdroœæ wœród pozosta³ych czekaj¹cych i przygl¹daj¹cych siê.Tekarty by³y na wagê z³ota - musia³ je mieæ ka¿dy cz³onek za³ogi, zanim mo¿na muby³o wystawiæ urlopow¹ przepustkê na l¹d.- Joe, s³uchaj, mój ch³opcze - powiedzia³ Al, œciskaj¹c swemu towarzyszowiramiê.- Jeszcze godzinka, a poka¿ê ci, dlaczego Deneb IV jest rajem wkosmosie.Joe upewni³ siê pospiesznie, czy nikt nie patrzy³.Czu³ siê za¿enowany, kiedyA1 zgrywa³ starszego brata.By³ jednak bardzo pomocny.A1 by³ zawodowcem ws³u¿bie kosmicznej i zna³ ju¿ ka¿dy z portów w ca³ym sektorze patrolowym.Joemia³ dopiero dwadzieœcia lat i bra³ udzia³ w swej pierwszej w ¿yciu wyprawie.- Z jakiego powodu Deneb IV to coœ specjalnego? - dopytywa³ siê asystentpok³adowy.A1 uœmiechn¹³ siê.- Z powodu religii.*Transporter dowióz³ ich na sam skraj wielkiego centrum handlowego na otwartejprzestrzeni w jednym z wiêkszych miast.Joe wci¹ga³ w nozdrza zapach œwie¿egocementu, œwie¿o œciêtej trawy i go³êbi - wonie, o których zapomnia³ podczasd³ugiej wyprawy.Niebo by³o b³êkitne, a temperatura umiarkowana.Zupe³nie taksamo, jak na Ziemi.Zatrzyma³ siê na chwilê i przypatruj¹c siê z bliskastwierdzi³, ¿e fruwaj¹ce w tê i z powrotem ptaki wcale nie by³y go³êbiami.„Dêby" w pobliskim parku mia³y czerwone ¿o³êdzie.No i z ca³¹ pewnoœci¹ ¿adna zkultur na Ziemi nigdy nie stworzy³a takiej architektury, która teraz gootacza³a.A mimo to, przez moment, czu³ siê jak w domu.- Chcê siê upewniæ, czy ja to dobrze zrozumia³em - powiedzia³ Joe, kiedyzbli¿ali siê do ma³ej kawiarenki z ogródkiem.- Kobiety z planety Deneb IVlubi¹ rypaæ mê¿czyzn z kosmosu z powodu religii?- Zgadza siê - odpar³ Al, prostuj¹c sobie ko³nierzyk.Wygl¹da³ œwietnie, ubranyna niebiesko, a jednak Joe z ³atwoœci¹ przyæmiewa³ go dziêki szerokim ramionom,szczup³ej talii i g³adkiej, naturalnie m³odej twarzy.- Denebianki uwa¿aj¹antykoncepcjê za grzech œmiertelny.Jakiekolwiek œrodki kontroli urodzeñ s¹ tuzabronione.Tylko kalendarzyk albo stosunek przerywany, albo nic.- To barbarzyñstwo.- Fakt - powiedzia³ A1 z uœmiechem - ale to dzia³a na korzyœæ twoj¹ i moj¹: Onitutaj wygl¹daj¹ prawie tak, jak ludzie, jak ty czy ja, ale w g³êbi tak naprawdês¹ trochê inni.Na tyle, by oznacza³o to, ¿e nie jesteœmy w stanie mieæ z nimipotomstwa.Mo¿esz przelecieæ z tysi¹c Denebianek, a ¿adna z nich nie zajdzie wci¹¿ê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]