[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za szczęśliwy lot…Piosenkarka kłaniała się przy akompaniamencie oklasków kokieteryjnie uśmiechając się i przysiadając.Było to nieprzyjemne i jakieś ubliżające.Andriej wyłączył program telewizyjny i ściemniały ekran przekształcił się w zwyczajną ścianę, niczym nie różniącą się od trzech pozostałych.Miał wielką ochotę zapalić, ale palić można było tylko w kuchni, a nie chciał zostać sam.— Posłuchaj, Ninko, może byśmy się przeszli?Nina odłożyła książkę, spuściła nogi z tapczanu i namacała papucie.— Nareszcie słyszę słowa męża, nie oseska…Wieża rozpadła się ze szklanym brzękiem.Jurek ze zwycięskim okrzykiem pognał do swojego pokoju, żeby się ubrać.W jego osobistym spisie radości życia rodzinnego spacery znajdowały się na pierwszym miejscu.Szli troje po wieczornej ulicy w bezszelestnej burzy świateł.Jurek pochłonięty własnymi myślami, Nina trochę z przodu, Andriej o pół kroku z tyłu z rzadka spoglądając na przechodniów zza postawionego kołnierza.Zwyczaj stawiania kołnierza na ulicy wprowadził niedawno.Stał się podejrzliwy, nie wiadomo dlaczego panicznie się bał, że go rozpoznają, że będą zanudzać rozmowami, oskarżeniami czy współczuciem.Kiedyś Nina, wyśmiewając ten bezsensowny strach, zaproponowała mu, żeby nosił maskę.Andriej odniósł się jednak do propozycji poważnie i zastanawiając się pokręcił głową:— Człowiek w masce będzie się o wiele bardziej rzucał w oczy…Nina od razu straciła ochotę do żartów…Ulica o tej godzinie była pełna ludzi, ale nikt nie zwracał na nich uwagi.Zaczynały pracę teatry, kina, kluby i nocne lokale, hale sportowe i centra samokształcenia, publiczne laboratoria i uniwersyteckie sale wykładowe.Nieustannie obracające się drzwi pochłaniały grupy ludzi, ale tłum na ulicy nie zmniejszał się: domatorów w ostatnich czasach było coraz mniej.Od Morza Krasnojarskiego wiał ciepły, wilgotny wiatr.Szumiał w gęstych, splecionych wierzchołkami koron topolach, dzwonił w pokrytych śniegiem niebieskawych jodłach, kołysał ciężkimi wachlarzami syberyjskich palm.Z góry, z wiszących sadów owocowych przenikliwie pachniały cytryny i pomarańcze — nie wiadomo dlaczego fantazja amatorów sadowników nie szła dalej niż subtropikalna egzotyka.Co prawda tu i ówdzie spoza kutych ogrodzeń sterczały pióra odpornych na mróz kokosów i daktyli porozdzielane tradycyjnymi jabłonkami.Już od wielu lat Krasnojarsk przekształca się w nieprzerwaną wielopiętrową cytrusową plantację.Nad ulicą słychać było szept nie kończących się melodyjnych improwizacji.Gdy się zamknie oczy, wydaje się, że płyniesz wśród morza i spokojne fale zderzając się, usypiają zmęczony mózg.Niezbyt głośny szum ulicy — wiatr, głosy, szelest samochodów elektrycznych — wchłaniany jest przez muszle akustyczne umieszczone na ścianach domów i przepuszczany przez pokręcone kanały, wraca na ulicę jako cicha, naturalna, przez nikogo nie napisana muzyka…Andriej szedł nie myśląc o niczym.Nawet palić mu się odechciało.Łapczywie wdychał pachnące sosną i cytrynami powietrze, słuchał śpiewających muszli, czuł ciepło łapki Jurka, którą ten od czasu do czasu próbował wyrwać z ręki ojca.Po raz pierwszy od wielu dni było mu dobrze, spokojnie.Coś w nim pękło, złamało się przynosząc ulgę.Wrócił.Wrócił dopiero teraz, łagodnie i ze spokojem odbierając powszedni dzień Ziemi.Wrócił wprost w ten zwyczajny spokojny wieczór, do żony i syna, do tego pstrokatego tłumu — z niespokojnych gwiezdnych ognisk, od nieludzkiego napięcia woli i myśli — w ciszę… Zapomnieć i nie myśleć.Andriej opuścił kołnierz.Wymagało to pewnego duchowego wysiłku, ale zdjął niewidoczny hermetyczny hełm oddzielający go od ziemskiej codzienności.Przyjął Ziemię.Nina chyba zauważyła to wszystko, ale nic nie powiedziała.Wyszli na brzeg Jeniseju.Po nabrzeżu zalanym równym białym blaskiem rtęciowych latarni spacerowały nieliczne pary.Monotonnie biły o beton fale.Z wyspy wypoczynku doleciało wielotysięczne westchnienie — na stadionie trwał mecz piłki nożnej.— Nino… — zaczął Andriej.Trzeba jej powiedzieć, że wrócił.Całkiem.Że nie będzie już więcej męczyć ani jej, ani siebie.Że gwiazdy zgasły.Na zawsze.Ze nie ma nic lepszego od Ziemi, rąk żony, uśmiechu syna.Że…— Nino…Odwróciła się powoli, jakby domyślając się, co jej powie, ale — o dziwo! — na jej twarzy pojawiła się nie radość, a zakłopotanie i oczekiwanie.— Tato, tato! Patrz, balon!Nad Wyspą Wypoczynku uniósł się w górę drugi Księżyc — sonda Służby Niezwłocznej Informacji.Sonda przekształciła się w obłok mgły, w którym pojawiła się twarz spikera.— Przekazujemy komunikat specjalny! Przekazujemy komunikat specjalny…— W baloniku jest wujek! W baloniku — wujek! Patrz mamo, tato!— Ciszej, Jureczku…Pary na nabrzeżu zamarły.Zatrzymano mecz.Piłkarze zapominając o grze patrzyli w niebo.Zastygł ruch na ulicach.Strumienie ludzi i samochodów zlały się, zmieszały, skamieniały.Miasto patrzyło w niebo.I w całym kraju, na całej Ziemi — i tam, gdzie była głucha północ, i tam, gdzie szumiało południe — ludzie patrzytrw niebo na księżycowobiałe kule.— Przed chwilą otrzymaliśmy mentogram ze statku kosmicznego „Korolew”.Jak wiadomo subświetlny zwiadowczy gwiazdolot „Korolew” wystartował około rok temu w stronę systemu podwójnej gwiazdy 8A Łabędzia w celu sprawdzenia wyników eksperymentu radzieckiego kosmobiologa Andrieja Sawina…— Tatku, to o tobie!— Cicho, Jureczku…— Jak komunikuje kierownik naukowy ekspedycji akademik Miedwiediew, eksperyment zakończył się sukcesem.Ziemskie mikroorganizmy nie tylko przyjęły się w nietypowych warunkach krystalicznej planety Prometeusz, ale dzięki całej serii eksplozywnych mutacji stworzyły w ciągu bardzo krótkiego czasu potężną biosferę…Andriej stał z lekko schyloną głową, na szeroko rozstawionych nogach, jak na pokładzie statku.Spiker jeszcze coś mówił i Nina widziała, jak spoza bezwolnej, nabrzmiałej, z niezdrowymi workami pod oczyma twarzy pojawiała się inna twarz z ostro zarysowanym podbródkiem, mięśnie napinały się, głęboka zmarszczka przeorała czoło i oczy — jeszcze minutę temu smutna i pokorna — rozświetliła się jakimś wewnętrznym światłem —jak okna domu, do którego wrócił gospodarz…— Deszyfrowanie komunikatu trwa.Mengocentrum uprzejmie udostępniło do dyspozycji SNI fragmenty zrekonstruowanej transmisji.Słuchajcie! Mówi do was planeta Prometeusz!Po kuli przemknęły jakieś linie, wymyślne zygzaki, rozsypały się i zgasły iskry i nagle spoza tej plątaniny zniekształceń z niewyobrażalnych dla człowieka odległości, poprzez trzask płonących galaktyk i huk deszczy radioaktywnych, ledwie widoczny krzyczał Miedwiediew:— …istnieje konieczność nieustannego i nieprzerwanego… konieczna jest stała biostacja… każcie Sawinowi… najśmiel… przekształ… się w rzeczy… nieprawdo… jezioro zaczęło funkcjonować… steś …trzebny.Potężny lawinowy huk zagłuszył komunikat i na moment sonda zmieniła się w piorun kulisty.Potem wszystko zgasło, ucichło i znów pojawił się beznamiętny spiker:— Przekazaliśmy mentogram ze statku kosmicznego ,,Korolew”.— „…steś …trzebny”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]