[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzrok na tyle przyzwyczaiłam do ciemności, że widziałam cegły wystające z sufitu.Głowę i ramiona zalewały mi strugi wody.Wszystko to trzymało się na słowo honoru.Ale Śliczna Panna z uśmiechem kiwała dłonią –chodź za mną! Szłam więc pełna dziwnej nadnaturalnej energii i siły, aż wreszcie przewodniczka przystanęła.Podeszłam blisko, bliziutko.A wtedy ujęła mnie za rękę.Nie poczułam dotknięcia, tylko umysł wypełniła mi melancholia wymieszana z radością istnienia, jakiegokolwiek istnienia.Naraz wyjątkowo duży strumień spłynął mi po plecach, spojrzałam ku górze, zobaczyłam ciąg klamer.Gdy opuściłam wzrok, Panny już nie było.Ale ciemności przestałam się bać.Ruszyłam w górę po oślizłych metalowych stopniach.Skończyły się nagle, a ja nie od razu zrozumiałam, że jestem na powierzchni.Wyszłam niemal w centrum parku, w sztucznej grocie, skąd po kamieniach ciurkał strumyk, wpadając do stawiku.Wyprostowałam się, oddychając pełną piersią.Gdzieś tam błyskały światła miasta z oddali dobiegał szum metropolii.Nad głową lśniły gwiazdy, ale wokół panował mrok.Latarnia nie ocalała ani jedna.Zaskrzeczał radiotelefon.„Pewnie Kosa” – pomyślałam i nadstawiłam ucha.–.a dokąd to obywatel tak pędzi z tą torbą?–.panie władzo kochany, na spacerek wyszłem.– Spacerek? To zdrowo, a teraz proszę pokazać zawartość torby.– Już, zara, po co te giwery.Trzask i chrzęst przerwały transmisję.Kosa wyłączony z akcji.Zostałam sama.Zacisnęłam nerwowo powieki.Co robić? I wtedy usłyszałam, jak ktoś niedaleko przedziera się przez krzaki.Nie wiem, skąd ani dlaczego, ale poczułam nagły przypływ energii.Ruszyłam z kopyta, a oczy przyzwyczajone do kompletnej ciemności kanałów zupełnie dobrze radziły sobie w przyjaznym mroku parku.Nie rozważałam, co zrobię, gdy dopadnę Złego.Byle tylko go przechwycić.Sforsowałam krzaki jak czołg, nie bacząc na chlastające mnie gałęzie.Osłaniałam tylko twarz.Wreszcie stanęłam na skraju polanki, nie mogąc zrobić dalej ani kroku.Na środku w lekkim zagłębieniu klęczał chłopak w szarawym trenczu wsparty na mauzerze.Trawa wokół fosforyzowała, niebieskie płomyki obrysowywały nieruchomą sylwetkę Złego.Nagle klęcząca postać rozdwoiła mi się w oczach.Przetarłam je nerwowo.Fosforyczne światło spotężniało.Obok Remka dostrzegłam ciemną figurę mężczyzny.Sepiową, jakby wyciętą ze starych zdjęć.Łódkowaty hełm, opaska na ramieniu, buty z długimi cholewami.I gęsty ścieg przestrzelin wiodący od lewego biodra aż po prawy obojczyk.Tego było już za dużo, ze stęknięciem przysiadłam na trawie.Poczułam dotknięcie na ramieniu i zanim zdążyłam zareagować, dobiegł mnie cichy głos:– Dobrze się spisałaś, zapracowałaś na swoje pieniądze.W krąg widmowego światła wkroczył Lucjan Anioł, jak zawsze nienagannie ubrany.I wyciągnął rękę ku głowie Remka.Jest mój.Widmowy powstaniec wstał, odtrącił dłoń Anioła.Nie, póki ja tu jestem.Wokół Lucjana Anioła zadymiła i umarła trawa.Dość tego, dość niszczenia moich narzędzi.Powstaniec pokręcił głową.On jest mieczem ognistym niszczącym zło.Twarz Lucjana Anioła poczerwieniała, oczy zwęziły się w szparki, a wargi obkurczone na zębach upodobniły jego nieludzko przystojną twarz do wilczego pyska.Jest nikim, nie ma w nikim oparcia.Partyzant podniósł rękę ku niebu.Nie zwyciężysz, sprawiedliwi wygrają.Śmiech wstrząsnął ponownie pięknym Aniołem.Sprawiedliwi? Jedna z nich sprzedała twój miecz za parę groszy.– W sumie niepotrzebnie.– uśmiech Lucjana był oślepiający, miałam wrażenie, że spojrzałam prosto w słońce.Przez sekundę nie widziałam nic poza wirującymi ciemnymi kręgami.– Przecież ty jesteś już mój, przeszedłeś na naszą stronę.Twarz powstańca zakrzepła w zdumionym przerażeniu.– Czynisz tyle zła, co ja.tylko innymi sposobami.Podaj mi dłoń, połączymy siły.Wiesz przecież, że nie ma przede mną ucieczki.Nie na tym świecie.Może rzeczywiście.może zwyciężyłeś, a na Ziemi nie został nikt sprawiedliwy, ale nie będę twoim sługą.Zawsze jest ta jedna droga.* * *Partyzant złapał się za pierś, krew spłynęła z ran i widmowy żołnierz powstania rozwiałsię w dym, który wessała ziemia.Anioł z wściekłością sięgnął ku Remkowi, ten nadal klęcząc uniósł bladą, zastygłą w maskę twarz.Wstałam, bez wahania wskoczyłam pomiędzy Anioła i Złego.Z torebki wydarłam grubaśny plik banknotów.– Nic nie kupiłeś! I nic nie kupisz!W ostatnim heroicznym wysiłku – bo spojrzałam w twarz Anioła i zobaczyłam, jaki jest naprawdę – rzuciłam mu forsę pod nogi i wrzasnęłam:– W dupę sobie wsadź swój geld, śmierdzielu!A potem, cóż, pierwszy raz w życiu – niczym prawdziwa dama – zemdlałam.Obudziła mnie wilgoć na twarzy.Nade mną klęczał Desant.– Co tu się działo?!– Nie pytaj – wyjęczałam.– Remek?– Jest.Żyje.Na czworakach popełzłam do wciąż nieprzytomnego chłopaka.– Tu w zagłębieniu leżą zwłoki Zadory.Trzeba go godnie pochować.Powinno wystarczyć, by Zły odszedł.Chociaż.I wtedy nieprzytomny otworzył oczy, popatrzył na mnie, a potem powiedział:– Jesteś piękna.I ja, tłustawa baba o kluchowatej twarzy, na tę jedną chwilę uwierzyłam.I świat stał się piękny.* * *– Cudna bajka – powiedział rudy jak płomień Heniek Kalwas, pijąc ze smakiem piwo.Siedzieliśmy na Francuskiej przy stoliku chronionym kolorowym parasolem.Saska Kępa luksusowa, pełna willi i zieleni część Pragi pogrążona była w niedzielnej sjeście.Zimny Żywiec w „Saxie” marzył mi się od samego rana, dlatego z zadowoleniem przyjęłam zaproszenie policjanta.– Ale mało dydaktyczna jak na bajkę.– O? – zdziwiłam się grzecznie.– A tak, bo nie wynika z niej jasno, kto był dobry, a kto zły.A prawdy mi nie powiesz? –dodał znienacka.„Powiedziałam, ty głupku” – pomyślałam, kręcąc głową.Heniek ponownie łyknął piwa.– Ciekawe, że przyszedł ci na myśl Lucjan Anioł – mieliśmy takiego oficera.– A właśnie – ożywiłam się – pewnie awansował do CBŚ? Skontaktuj mnie z nim, mam mu parę słów do powiedzenia.– To będzie trudne, wiesz.Anioł był skończonym łajdakiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]