[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rybacy poczêli kolejno opadaæ na kolana, unosz¹c d³onie w b³agalnym geœcie iodmawiaj¹c g³oœno litaniê do Fei Flisyon.- Od niespodziewanej œmierci na morzu obroñ nas, matko wysp nieprzeliczonych.- us³ysza³ Twardokêsek.Statek napotka³ kolejn¹ przeszkodê, zatrzyma³ siê, szarpn¹³ i pop³yn¹³ dalej.Ksi¹¿ê wskaza³ niewyraŸne kontury unosz¹cych siê na powierzchni wody roœlin,zrazu nielicznych, potem zaœ coraz gêstszych i coraz potê¿niejszych.- Nadci¹gaj¹ - g³ucho powiedzia³ szyper.Statek raz po raz wi¹z³ w g¹szczu podwodnych roœlin, których grube ga³êziezdawa³y siê jak ¿ywe zaciskaæ wokó³ kad³uba.Mimo mg³y Twardokêsek dostrzega³ majacz¹ce po obu burtach wraki.- Nie powinienem pozwoliæ ci wsi¹œæ na ten przeklêty statek, synu - rzek³Przemêka.¯alnicki ksi¹¿ê po³o¿y³ d³oñ na jego ramieniu w milcz¹cym geœcie wybaczenia,zaufania i zbójca sam nie pojmowa³, czego jeszcze.Obaj zdawali siê opanowani,nie tyle spokojni, ile w³aœnie opanowani.Odlegli ow¹ nieuchwytn¹ obcoœci¹szlachetnie urodzonych panów, którzy s¹ zbyt wynioœli, by p³akaæ, i zdychaj¹bez s³owa skargi.Nienawidzi³ ich.W jednej chwili Twardokêsek znów sta³ siê umorusanym,wyg³odzonym dzieciakiem, na kszta³t wszy uwieszonym matczynej spódnicy, ipatrzy³, jak przeje¿d¿aj¹ przez wioskê w rok najazdu barbarzyñskich norhemnów.Pamiêta³ ich konie o smuk³ych, kszta³tnych pêcinach i szlachetnych ³bach, jak¿eodmienne od spracowanych wioskowych chabet, którymi wzgardzili nawet norhemni,i pamiêta³, jak piêknie dŸwiêcza³y podkowy na kamiennej œcie¿ce, gdyodje¿d¿ali.Potem nadesz³a zima, d³uga i œnie¿na, podczas której pozna³ smak m¹ki z dêbowejkory i wywaru ze starej skóry.Wielu umar³o, a cz³owiek nie umiera ³atwo zg³odu.W pewien mroŸny poranek matka Twardokêska nie wsta³a z ³Ã³¿ka.Zawlók³j¹ do drewutni.Œnieg zasypa³ podwórze, a on by³ niewielki, wiêc zajê³o mu toca³e przedpo³udnie.Nim min¹³ tydzieñ, pokona³ t¹ drogê ponownie, zkocio³kiem i no¿em do miêsa.Jak nakazywa³ zwyczaj, matka mia³a trzy no¿e,jeden do chleba, drugi do miêsa, trzeci do innych rzeczy i bardzo pilnowa³a,aby ich nie mieszaæ.Wiêc nie miesza³ i mówi³ do niej.Wybacz, matko,najwa¿niejsze, ¿eby prze¿yæ, a ty jesteœ martwa i ¿yjesz tylko tyle, ile ja.To by³a d³uga zima.Kiedy minê³a, Twardokêsek powêdrowa³ na Prze³êcz Zdech³ejKrowy.Odpêdzano go kijami, lecz wraca³ za ka¿dym razem.A¿ wreszcie nie mogliju¿ go odpêdziæ.Nie pamiêta³ przecie¿ jej twarzy i nie pojmowa³, dlaczego przypomnia³ sobie oniej w ogrodach Sandalyi.Zbójca wzdrygn¹³ siê z nag³a, jak kundel pod strug¹po-myj.Zbyt odleg³y ból, dawno zapomniana nienawiœæ.Przestraszy³y go.Rybacy miarowo mamrotali modlitwy, ja³owe i daremne.Kap³an przykucn¹³, nadalœciskaj¹c resztki masztu, z ust sp³ywa³a mu cienka stru¿ka krwi.¯alnickiwygnaniec i Przemêka natomiast tkwili na rufie i z godnoœci¹ wpatrywali siê wgrafitow¹ mg³ê.Twardokêsek zaœmia³ siê sucho.Ksi¹¿ê spojrza³ na niego, jakby dopiero wtedy dostrzeg³, ¿e jeszcze ¿yj¹;spojrzenie szarych oczu by³o obojêtne i odleg³e.W dole, na powierzchni morza, roœliny wi³y siê niczym t³uste, bezg³owe robaki.Œpiew Sandalyi nadci¹gn¹³ jak pierwszy, s³aby podmuch wiatru.Przejmuj¹ca,pojedyncza nuta z pogranicza bólu wci¹ga³a statek coraz g³êbiej w mg³ê isk³êbione wodorosty.Ksi¹¿ê powoli opuœci³ d³oñ na g³owicê Sorgo, potê¿nego,oburêcznego miecza ¿alnickich panów.Szarka odsunê³a skrzyd³onia i wyprostowa³a siê.Na jej oblepionej mokrymiw³osami twarzy malowa³a siê udrêka.Uczyni³a szybki, przecz¹cy gest w kierunkuksiêcia i jego miecza.- Zabija³em ju¿ wczeœniej - odpowiedzia³.Nie podkreœla³ s³Ã³w, lecz ka¿depotoczy³o siê jak osobny, owalny kamyczek.- Ja równie¿.I nie tylko mieczem - rzek³a.- Dlaczego? - spyta³ cicho.- Dlaczego?- Czy teraz - z gorzkim uœmiechem potoczy³a rêk¹ -czy teraz czas i miejsce, byo tym mówiæ?Zbójca znów siê zaœmia³, spogl¹daj¹c na tych dwoje g³upców, spieraj¹cych siê,które pierwsze stawi czo³o bogince w jej ¿ywiole.Niech wiêc bêdzie i tak,myœla³, zaœ przenikliwa, rozedrgana pieœñ szepta³a do niego o œmierci.G³os Sandalyi potê¿nia³.Wp³ywali weñ niby w coraz g³êbszy cieñ lasu.Po³awiacze zaprzestali litanii, lecz nadal klêczeli.Piêciu wysokichry¿obrodych mê¿czyzn o grubych d³oniach i br¹zowej, spieczonej skórze, którejnigdy nie opuszcza³ zapach morza, o w³osach poprzetykanych siwizn¹.Zbytstarych, by na kupieckim statku ruszyæ ku Skalmierzowi czy na Pomort, leczwci¹¿ wystarczaj¹co krzepkich, by wyp³ywaæ na po³Ã³w.Twardokêsek przelotniezastanowi³ siê nad podobieñstwem ich twarzy, pobiela³ych i wyostrzonych odgrozy - tej prze¿ytej i tej przeczuwanej.Zapewne byli spokrewnieni i stracilitego dnia dwóch spoœród siebie, braci, synów, nie wiedzia³.Szarka nie czeka³a.£agodnie odsunê³a klêcz¹cego szypra i stanê³a na dziobie.K³¹b grafitowej mg³y ogarn¹³ j¹, lecz smuga w³osów przebi³a siê przez æmê jakd³uga, z³otoruda witka.I kiedy nap³yn¹³ kolejny k³¹b mg³y wraz z silniejsz¹fal¹ œpiewu boginki, Szarka tak¿e zaczê³a œpiewaæ.Jej g³os wzbi³ siê ponadpieœñ Sandalyi, przejrzysty, odleg³y.Jak opisaæ tamte dwie pieœni, które zabrzmia³y w miejscu zatracenia? Sandalyaœpiewa³a swoje szaleñstwo, œci¹gaj¹c na nich mrok i zag³adê, po¿¹danie ostrego¿elaza w sercu, œmierci wœród oœlizg³ych, ch³odnych ³odyg wodorostów.Zbójcawidzia³, jak jego w³asna d³oñ powoli skrada siê ku wbitemu w pok³ad rybackiemuno¿owi i niewiele, jak¿e niewiele brakowa³o, by uleg³ pokusie, gdy¿ wszystkienienawiœci, wszystkie udrêki jego ma³ego, parszywego ¿ycia zlatywa³y siê dopieœni Sandalyi.Osnowê pieœni Szarki stanowi³ smutek, kryszta³owa, jasna rozpacz i têsknota -nieskoñczona, gdy¿ daremna.Poœród od³amków wiose³, resztek masztu, w ciemnej,grafitowej mgle op³akiwa³a niezrozumia³¹ dla Twardokêska stratê.Pieœñ Sandalyi umilk³a i grafitowa mg³a rozwia³a siê nieco.Twardokêsekpodniós³ wzrok i zdj¹³ go lêk, gdy¿ ujrza³ nadci¹gaj¹c¹ ku nim wynios³¹ falê.Szarka tak¿e j¹ dostrzeg³a, lecz nie przesta³a œpiewaæ, doprowadzi³a melodiêdo ostatniej nuty i ostatniego s³owa.Wówczas fala zawis³a nad dziobem statku iopad³a blisko, o wyci¹gniêcie rêki.Na jej szczycie, w brunatnych i mlecznych smugach piany sta³a Sandalya wprzykrótkiej tuniczce z gnij¹cych wodorostów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]