[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No już! - Wcisnął jej w garść tobołek i kłąb ubrań, po czym klepnął w tyłek z taką mocą, że prawie przewróciła się obok Kordelii.Ponieważ kamienie sypały się coraz gęściej, Gronostaj pomknęła niczym zając pomiędzy jałowcami, nie zważając na bolesne pokwikiwanie Kordelii, zapalczywe okrzyki kobiet i rechot Waligóry, górujący ponad wrzawą czynioną przez babiniec.Kiedy wreszcie zasapana odważyła się zatrzymać i przysiąść na zwalonym pniu nieopodal strumienia, za opłotkami wioski, wcale jej nie było do śmiechu.O ile łajdaczenie małżonka Kordelia mogła jeszcze puścić płazem, bo wszyscy wiedzieli, że Waligóra nie darzy zbytnią estymą podstarzałej połowicy i zdążył się spoufalić z tuzinem okolicznych niewiast, o tyle figle na dziadusiowej mogiłce nie pójdą łatwo w zapomnienie.Przez dobrych kilka dni nie miała po co pokazywać się w Wilżyńskiej Dolinie.A może nawet kilka tygodni.Ze złością kopnęła kępę pożółkłej, wyschniętej trawy, otarła krew z rozbitego nosa.Ramiona jej drżały od chłodu, bo wełnianą chustkę zgubiła gdzieś na wioskowym cmentarzyku, a w sakwie Waligóry znalazła tylko kilka podpłomyków, gomółkę sera i pół bochenka czerstwego chleba.Zaklęła szpetnie.Że też to musiało się przytrafić właśnie jej.Że też zawsze przytrafiały się jej podobne rzeczy.Że też musiała być to akurat mogiłka dziadunia Kordelii, baby w całej Wilżyńskiej Dolinie najbardziej mściwej i zaciekłej.Nieopodal stadko wron przysiadło na zamarzniętej bruździe.Gronostaj przymrużyła oczy, by dostrzec, ku czemu przyskakują z chrapliwym krakaniem, i ostrożnie podeszła bliżej.Nie lubiła posępnych ptaszysk i innego dnia nie sięgnęłaby po ich zdobycz, ale dziś była głodna i wiedziała, że podarunek Waligóry nie starczy na długo.Ślina napłynęła jej do ust na myśl o zajączku albo chociaż jakimś zabłąkanym kaczęciu.To wciąż mógł być jeszcze całkiem niezły dzień.Nie dobry, ale naprawdę wcale niezły dzień.Jednak na dnie bruzdy nie było nic, prócz wychudzonego szarawego szczura, który leżał na boku, dysząc ciężko przez uchylony pyszczek i niemrawo przebierając łapkami.Gronostaj rozryczała się głośno na ten widok.Najbliższa z wron przekrzywiła głowę i przypatrywała się jej oczyma jak szklane paciorki.Nastroszyła się, musnęła dziobem czarne, oleiste pióra, a potem zakrakała krótko, z szyderstwem.Ladacznicy przez chwilę wydawało się, że poza nieruchomym, bezmyślnym spojrzeniem ptaszyska dostrzega twarze wieśniaczek, jak zza chruścianych płotków patrzą, kiedy powłócząc nogami, idzie przez wilżyńską wioskę w swojej wydekoltowanej szkarłatnej sukni, brudna i rozczochrana.Bez namysłu chwyciła kamień i wyrżnęła nim w najbliższego ptaka.Chybiła.Wrona odskoczyła niezgrabnie, ale bez strachu.Jej towarzyszka, dobrze wypasiona i przysiwiała na czubku łepka, popatrzyła badawczo, jakby chciała wybadać, co kobieta uczyni, po czym znów dźgnęła dziobem szczura.Zwierzak wygiął grzbiet i wydał przeraźliwy wibrujący pisk, od którego ladacznicy łzy napłynęły do oczu.Nie lubiła szczurów.Właściwie nawet nie z powodu szczuraków, którzy lęgli się we wnętrzu Gór Sowich i nigdy nie oglądano ich w Wilżyńskiej Dolinie, choć słuchy o pogromku zgotowanym przez nich osadom w górze kupieckiego traktu rozeszły się szeroko po Górach Żmijowych.Ale nawet zwyczajne wioskowe szczury mierziły Gronostaj niezmiernie, odkąd jeden z nich obgryzł jej nocką warkocz tuż przy skórze, a tak udatnie, że nie poczuła ani najlżejszego muśnięcia.Miała wówczas nie więcej niźli tuzin lat, a ojciec zdzielił ją kułakiem w twarz, kiedy płacząc przybiegła do niego z warkoczem w ręku, i zaczął coś po pijacku wywodzić o niewieściej modestii i wstydzie.Nie, Gronostaj naprawdę nie lubiła szczurów.Ale jeszcze bardziej nie lubiła wron o spojrzeniu bogobojnych wilżyńskich gospodyń.Niewiele myśląc, zagarnęła w spódnicę kilka kamieni i zmarzniętych grud ziemi.Wrony jednak poderwały się w mig i kracząc rozpierzchły po szarym, jesiennym niebie.Zdążyła trafić jedynie siwawe ptaszysko, acz z takim impetem, że wrona pokuśtykała przez pole, wrzeszcząc przeraźliwie i wlokąc za sobą zranione widać skrzydło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]