[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Łzy na jej twarzy już dawno obeschły, ale jakiś smutek czaił się w kącikach ust, w lekko przygasłych oczach.– Soniu, zrobię ci gorącej herbaty.Mam ciasto.– Po chwili, stawiając na stole filiżankę i talerzyk z szarlotką, spytała, patrząc na nią uważnie: – Coś cię jednak trapi.Chyba chodzi nie tylko o pieniądze.– Może masz rację – powiedziała Sonia.Widać było, że się waha, jakby chciała ukryć jakąś myśl i jednocześnie wyrzucić ją z siebie.– Przeglądałam stare listy.Od twojego ojca, bardzo ładne i zabawne.– Uśmiechnęła się.– Od znajomych, takie tam, niezbyt ważne.– Przeglądałaś stare listy? – Lu nie umiała ukryć zdziwienia.To tak nie pasowało do Soni, która miała niezwykłą zdolność myślenia przede wszystkim o teraźniejszości.– Co się tak dziwisz? Myślisz, że się starzeję? Nic z tego, na to nie licz.– Soniu, wyglądasz tak ładnie, że nawet mi to do głowy nie przyszło, ale.– No właśnie, ale jest mi trochę głupio.Znalazłam list sprzed dziesięciu lat, wiesz od kogo? Od Wandy.Ile ona teraz może mieć lat?– Przeszło siedemdziesiąt.– Czy ta jej przyjaciółka, z którą mieszkała, jeszcze żyje?– Tak.Wciąż mieszkają w Dąbrówce, w tym starym dworku.Muszą być samotne.Mało kto je odwiedza.– Ludwika usiłowała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio była u siostry swojej matki, kiedy do niej dzwoniła, i tygodnie zmieniały się w miesiące, a miesiące w lata.– Co było w tym liście? – spytała.– Pisała mi o jakiejś sprawie, o której chciała ze mną mówić.Prosiła o pomoc, miała jakieś kłopoty.Właściwie nie wiem, dlaczego zwróciła się z tym do mnie.– I o co chodziło?– Nie wiem, w ogóle nie odpowiedziałam na tamten list.Próbuję sobie przypomnieć, co się wtedy działo.To było chyba wtedy, kiedy związałam się tak bez sensu z Waldkiem.No, wiesz, o kogo chodzi.Twój ojciec był zazdrosny.Też miałam kłopoty.Nie mogłam myśleć o niczym innym.Teraz przeczytałam list Wandy jeszcze raz.Po tylu latach inaczej go odebrałam.Jest w nim coś rozpaczliwego, jakieś wołanie o pomoc.Tak mi przykro.– Soniu, ale to było tak dawno.– No cóż.Mimo wszystko dowiedz się, co u Wandy.Dalej rozmowa potoczyła się już banalnie.Ludwika słuchała piąte przez dziesiąte.Cały czas myślała o ciotce.Postanowiła, że musi odwiedzić stare kobiety w ich domu nad ciemnym stawem, gdzie wiele lat temu spędziła niezwykłe chwile.– Ależ tu ładnie! – Ludwika rozglądała się po maleńkim mieszkaniu, w którym wszystko leżało na swoim miejscu.– Jak ty to robisz, Filipie? Przecież dziecko, praca i te pokoiki-dziuple.– W domu jest dziecko, więc musi być idealny porządek.Z ciasnej sypialni, przerobionej na pokój dziecinny, wyjrzał Ferdynand, drobny, delikatny mężczyzna, łysiejący już, choć młody.Tulił do siebie niemowlę.Uśmiechnął się i przyciskając jedną ręką dziecko do piersi, drugą wyciągnął na powitanie.Jego dłoń była ciepła, mocna i wzbudzająca zaufanie.Do Ferdynanda zbliżył się Filip, wysoki i piękny.Lu zawsze z przyjemnością na niego patrzyła.Przypominał jej pewnego ulubionego aktora.Stanowili dość niezwykłą parę.Chłopczyk w ramionach Ferdynanda zaczął się budzić.Lu poczuła, jak coś ściska ją za serce.Po raz pierwszy od dawna zapragnęła mieć dziecko.Zaśmiała się w duchu.Trochę spóźnione marzenia.– Wyglądacie wspaniale.Trzej Muszkieterowie.Tylko ten najmłodszy jeszcze z pieluch nie wyrósł.Usiadła na łóżku przykrytym kolorową chustą.Filip miał kolekcję tych szlachetnych materii i było to jedyne, co wyniósł z pobojowiska trzech małżeństw.Byłym żonom oddawał po kolei dorobek całego życia i pozostawał za każdym razem z pustymi rękami.Teraz, jakby czytając w myślach Lu, rozłożył ręce i powiedział:– Mamy tylko siebie, Ludwiko.– Przyszłyśmy razem – powiedziała Lu, spoglądając na córkę – bo Julka ma dla was niespodziankę.Siedzi w koszyku w przedpokoju.Julia, dotąd milcząca, zaczęła mówić.Opowiedziała całą historię kociaka, dodając wymyślone na poczekaniu zabawne szczegóły.Mówiąc bez przerwy, chodziła po mieszkaniu.W pewnej chwili wyjrzała z mikroskopijnej kuchni i tryumfalnie oznajmiła, że właśnie znalazła idealne miejsce dla kota.Filip, Ferdynand i całkiem już rozbudzony chłopczyk śledzili jej ruchy.Lu ledwie powstrzymywała śmiech na widok powagi, z jaką kiwali głowami, nie wyłączając niemowlaka.Dziecko było najwyraźniej zachwycone i kiedy Julia podeszła bliżej, wyciągnęło do niej rączki.Bez chwili wahania wzięła je na ręce, nie przestając mówić.– Julka, może już dość.Nie wiemy, czy oni w ogóle chcą tego kota.Julia popatrzyła zaskoczona na matkę, a chłopczyk nagle zaczął płakać.– No widzisz przecież, że chcą.Ono chce na pewno – powiedziała i oddała synka Ferdynandowi.Okazało się jednak, że kot jest innego zdania.Kiedy Julka przyniosła koszyk, kociak siedział cicho, jakby go wcale nie było.Kiedy jednak otworzyła pokrywę, nie chciał wyjść i warczał wściekle niczym pies.– Miłe zwierzątko – zauważył Filip, zbliżając ostrożnie rękę do kociego pyszczka.Odpowiedziało mu przeciągłe syczenie.Lu patrzyła bezradnie na próby zjednania zwierzaka.Dopiero kiedy zabrała się do tego Julia, kot ucichł, uspokoił się i wystawił głowę z kosza.Wyszedł wreszcie, ostrożnie stawiając łapki i otrząsając je, jakby dotykał czegoś mokrego i nad wyraz nieprzyjemnego.Julia zaczęła tłumaczyć Ferdynandowi zasady ekologicznego żywienia kotów.Mówiła też o ich zdrowiu psychicznym i higienie.Ferdynand słuchał w milczeniu i Ludwice zdawało się, że z trudem dociera do niego fakt posiadania kota.Zwierzak tymczasem schował się pod łóżkiem i zapanował spokój.Lu podeszła do Filipa i usiadła w fotelu.Lubiła z nim rozmawiać.Filip pracował w teatrze, interesował się operą i był autorem kilku pięknych scenografii do oper barokowych.Znał mnóstwo plotek o śpiewakach i aktorach, ale nie to ją pociągało.Chciała mówić z nim o muzyce.Wciąż miała w pamięci sekwencje wczorajszego snu i poranną rozmowę z nieznajomym.– Powiedz mi, Filipie, czy słyszałeś o jakiejś polskiej śpiewaczce, która zmieniła nazwisko i mieszka we Francji?– Raczej nie.– Spojrzał na nią uważnie.– Wiesz coś więcej?Zawahała się.Sen był intymny.I tak już powiedziała nieznajomemu przez telefon dość dużo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]