[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zatrzymali siê przed Teatrem Narodowym.- Muszê siê przyznaæ, ¿e myli³am siê co do ciebie.Nie myœla³am, ¿e sobieporadzisz z tym zadaniem.- Dziêki - odpar³ George.- Taki komplement nabiera szczególnego znaczenia wustach kogoœ o takim doœwiadczeniu, o tyle starszego ode mnie.Peggy ujrza³a ¿artobliwy b³ysk w oku Amerykanina i w ostatniej chwilipowstrzyma³a chêæ rzucenia nim o chodnik.Zamiast tego poda³a mu rêkê.- Twarz anio³a, a dusza menela - odpar³a.- To dobra kombinacja, pasuje ci.Mamnadziejê, ¿e kiedyœ jeszcze siê spotkamy.- Ja te¿.Zatrzyma³a siê w pó³ obrotu.- Aha, s³uchaj, jak spotkasz tego faceta, który pozwoli³ mi wzi¹æ w tym udzia³,podziêkuj mu ode mnie.- Pu³kownikowi Squiresowi?- Nie, nie wiem, jak on siê nazywa, mówili do niego Mike.Nie wiem, kim on tamjest, ale da³ mi szansê na odzyskanie czêœci tego, co straci³am.- Podziêkujê mu na pewno.Nie odpowiedzia³a ju¿ nic, tylko jak æma skierowa³a siê ku s³oñcu i odesz³apust¹ ulic¹.77¨ Pi¹tek, 8.00 - WaszyngtonPas startowy bazy si³ powietrznych Dover w stanie Delaware by³ lœni¹cy odpadaj¹cego ca³¹ noc deszczu.Na jego poboczu sta³a niewielka grupka ludzi, wsmutnym i pe³nym zadumy nastroju, oczekuj¹c na l¹dowanie samolotutransportowego C-141.Obok wyprê¿onej na odg³os nadlatuj¹cej maszyny kompaniihonorowej stali dyrektor Centrum Operacyjnego Paul Hood, genera³ Mike Rodgers,Melissa Squires, ¿ona poleg³ego pu³kownika Squiresa i jego syn Billy.Kiedy jechali tu limuzyn¹ za karawanem, Rodgers postanowi³ na u¿ytek Billy'egobyæ nieugiêtym, silnym facetem, jak na filmach bywaj¹ dowódcy, którzy wrêczaj¹flagê z trumny synowi poleg³ego bohatera.Szybko zda³ sobie jednak sprawê ztego, ¿e to nie tylko nienaturalne, ale i niemo¿liwe.Kiedy otworzy³ siê w³azdo ³adowni samolotu i na taœmoci¹gu pojawi³a siê okryta narodow¹ flag¹ trumna,³zy potoczy³y siê po policzkach Rodgersa i genera³ by³ teraz tylko ma³ym,skrzywdzonym ch³opcem, zupe³nie jak Billy.Tak jak on, sam potrzebowa³ pociechyi do rozpaczy doprowadza³ go fakt, ¿e znik¹d jej nie otrzyma.Genera³ sta³ nabacznoœæ i robi³ co w jego mocy, aby nie s³yszeæ szlochów wdowy i osieroconegosynka.Wdziêczny by³ Hoodowi za to, ¿e podszed³ do nich, obejmuj¹c ramionami iszepta³ s³owa otuchy.Gdyby nie wojskowa etykieta, sam by to zrobi³.Bo¿e, jakja nie docenia³em tego cz³owieka, pomyœla³.Ciszê poranka rozerwa³y salwy kompanii honorowej, a trumna zosta³a przeniesionado karawanu, który mia³ j¹ zawieœæ do Arlington.Stali jeszcze przez chwilê,czekaj¹c na przeformowanie kompanii honorowej.W pewnym momencie Billy odwróci³siê do genera³a.- Myœli pan, ¿e tata siê ba³, wtedy.jak by³ w poci¹gu? - zapyta³.Rodgers zagryz³ wargi, by nie wybuchn¹æ szlochem, a odpowiedzi udzieli³ muHood.- Twój tata by³ jak policjant albo stra¿ak - wyjaœni³, patrz¹c mu prosto wdu¿e, jasne, br¹zowe oczy.- Oni wszyscy walcz¹ z przestêpcami albo z ogniem,mimo ¿e te¿ siê ich boj¹, ale chc¹ pomóc ludziom i z tego czerpi¹ swoj¹odwagê.- Jak oni to robi¹? - zapyta³ ch³opiec, nadal poci¹gaj¹c nosem, ale wyraŸniezaintrygowany.- Nie wiem - odpar³ Hood.- Ale na tym polega ich bohaterstwo.- Czy to znaczy, ¿e mój tata by³ bohaterem? - Ta mo¿liwoœæ wyraŸnie muodpowiada³a.- By³ wielkim bohaterem.- Wiêkszym ni¿ pan, panie generale?- O wiele wiêkszym - powiedzia³ ju¿ opanowanym g³osem Rodgers.Melissa objê³a Billy'ego ramionami i dziêkuj¹c Hoodowi uœmiechem, popchnê³a godo limuzyny.Rodgers odprowadza³ ich dwoje wzrokiem, a¿ wsiedli i zamknêli za sob¹ drzwi.Wtedy spojrza³ na Hooda.- Czyta³em.- zacz¹³ i przerwa³, po czym zacz¹³ znowu.- Czyta³em najwiêkszemowy i dzie³a ludzkiego umys³u, Paul, ale nic mnie tak nie wzruszy³o, nieporuszy³o mn¹ tak g³êboko, jak to co przed chwil¹ powiedzia³eœ temu brzd¹cowi.Panie dyrektorze, znaæ pana i s³u¿yæ pod pana rozkazami to dla mnie zaszczyt.78¨ Wtorek, 13.30 - Sankt PetersburgPaul Hood, jego ¿ona i dwoje dzieci zrobili sobie d³ugi spacer po parku obokNewskiego Prospektu.Sharon posz³a z dzieæmi obejrzeæ mecz pi³ki no¿nej, grydla nich zupe³nie egzotycznej, a Hood usiad³ na ³awce pod du¿ym drzewem obokniewysokiego mê¿czyzny w skórzanej lotniczej kurtce, karmi¹cego ptaszkiokruchami z torebki.- To zadziwiaj¹ce - odezwa³ siê cz³owiek z ³awki poprawn¹, choæ mocnoakcentowan¹ angielszczyzn¹ - ¿e ci w³adcy niebios musz¹ siê zni¿aæ na ziemiê,by tu jeœæ, wiæ gniazda i sk³adaæ jaja.- Wskaza³ niebo szerokim gestem.-Zdawa³oby siê, ¿e tam ich miejsce.Hood uœmiechn¹³ siê.- I tak, patrz¹c stamt¹d, maj¹ specjaln¹ perspektywê, spogl¹daj¹c w dó³.Mo¿eto im wystarcza? W koñcu to te¿ du¿o, nie uwa¿a pan, panie generale?By³y kosmonauta pokiwa³ g³ow¹.- Mo¿e i ma pan racjê.Jak siê masz, drogi przyjacielu?- Dziêkujê, znakomicie.- Widzê, ¿e przyjecha³ pan z rodzin¹?- No có¿, ta sprawa zepsu³a nam urlop, musia³em im to jakoœ wynagrodziæ.A todobre miejsce na wycieczkê, prawda?Or³ow raz jeszcze pokiwa³ g³ow¹.- O tak, Piter to specjalne miejsce na Ziemi.Nawet jak by³ Leningradem, by³najpiêkniejszym miastem w ca³ym Zwi¹zku.- Dziêkujê, ¿e zgodzi³ siê pan ze mn¹ spotkaæ.To jeszcze podnosi wartoœæ tegowyjazdu.Or³ow spojrza³ na chleb, który kruszy³, a potem rozrzuci³ garœæ okruchów.- Mieliœmy obaj tydzieñ niezwyk³ych dokonañ.Przetr¹ciliœmy grzbiet puczowi,zapobiegliœmy wojnie, obaj braliœmy udzia³ w pogrzebach, pan - przyjaciela, ja- wroga, ale obaj skoñczyli za wczeœnie.Hood odwróci³ wzrok i westchn¹³.To by³a jeszcze zbyt p³ytko zabliŸniona rana.- Przynajmniej z pañskim synem wszystko w porz¹dku.To pocieszaj¹ca strona tegowszystkiego.Mo¿e to wszystko nie by³o na darmo.- Miejmy nadziejê, ¿e tak bêdzie - zgodzi³ siê Or³ow [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl