[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I.Kiedy przypomnia³a imsiê Ellen, ³zy œcisnê³y w gardle.Jechali dalej w milczeniu, patrz¹c, jak noc ustêpujemiejsca wstaj¹cemu porankowi.Opuœcili Gudbrandsdalen w okolicy Dombas i zaczêlipi¹æ siê pod górê ku Dovre.Skoñczy³y siê zabudowania.Tu i ówdzie widaæ by³o plamy œniegu.- Na razie jakoœ nam idzie - zauwa¿y³ Marco.Ledwie jednak zd¹¿y³ wypowiedzieæ te s³owa dokoñca, kiedy musia³ nacisn¹æ na hamulec.- Tak, tak - ponurym tonem powiedzia³a Halkatla.- Tengel Z³y siêgn¹³ po ciê¿k¹ broñ.Drogê zagradza³a wielka chmara indywiduów wyraŸniewywodz¹cych siê ze œrodowiska kryminalnego.Uzbrojenibyli w najprzeró¿niejsze rodzaje broni strzeleckiej.A przy drodze, jak zwykle nieco na uboczu, sta³straszliwy Numer Jeden.- Jak on ich zdo³a³ zgromadziæ? - westchn¹³ Marco.- Œwiat pe³en jest typów spod ciemnej gwiazdy- odpar³ Rune.- To nie s¹ ot, takie sobie, ciemne typki - stwierdzi³aHalkatla.- To prawdziwi zbrodniarze.- Tengel Z³y ma w czym wybieraæ.- Musieli zostaæ tu przywiezieni samochodem - do-szed³ do wniosku Marco.- Bo nikt mi nie wmówi, ¿emieszkañcy Gudbrandsdalen to sami kryminaliœci!- Nie, znaæ po nich zreszt¹, ¿e wywodz¹ siê z wiel-kich miast - pokiwa³ g³ow¹ Rune.- Twardziele.Alepamiêtajmy, ¿e miast nie mo¿na malowaæ w samychciemnych barwach.Wiêkszoœæ ich mieszkañców pocho-dzi ze wsi.- I czêsto trafiaj¹ w bagno przestêpstw.Gromada z³oczyñców - mog³o byæ ich trzydzies-tu-czterdziestu - czeka³a bez ruchu.Od samochodu nadaldzieli³a ich spora odleg³oœæ.- Szkoda, ¿e nie mamy nic, z czego moglibyœmystrzelaæ - rzek³ Rune.- O, nie - przywo³a³ go do porz¹dku Marco.- Zabija-nie to nie w naszym stylu.Czasami zdarza siê, ¿e jesteœmydo tego zmuszeni, ale nikt chyba tego nie chce.- Doprawdy? - mruknê³a Halkatla z tylnego siedze-nia.Marco uda³, ¿e nie s³yszy tej uwagi.Wróg tym razem ograniczy³ ryzyko do minimum.Miejsce wybrano nadzwyczaj starannie.Tu ¿aden samo-chód nie móg³ siê przeœlizgn¹æ poboczem, a za muremmê¿czyzn sta³a zaparkowana ciê¿arówka.- Czy mo¿emy zgadywaæ, ¿e ludzie byli ukryci w œrod-ku? - zastanawia³ siê Marco.- Na pewno.Zw³aszcza ¿e ciê¿arówka ma numerrejestracyjny Oslo.To wyjaœnia, w jaki sposób ichprzetransportowano.- Co robimy? - dopytywa³a siê Halkatla.- Nie mo¿emy siê cofn¹æ ani skrêciæ w bok - g³oœnomyœla³ Marco.- Znakomicie wybrali miejsce.Ale.Wygl¹da na to, ¿e ciê¿arówkê da siê wymin¹æ, jeœli tylkozdo³amy sforsowaæ ten ¿ywy mur.Zaryzykujemy, mo¿euskocz¹ przed rozpêdzonym samochodem.- Nie mamy innego wyjœcia - stwierdzi³ Rune.- Alemusimy uwa¿aæ na te ich strzelby i pistolety.- To prawda.Wy dwoje siê pochylcie albo nawetpo³Ã³¿cie na pod³odze.Ja te¿ postaram siê jakoœ skuliæ.Gotowi?Zmieni³ bieg i mocno doda³ gazu.Samochód z rykiemnatar³ na wyczekuj¹c¹ hordê.Natychmiast rozleg³y siê strza³y, kule œwista³y w po-wietrzu.- Uciekaj¹! - krzykn¹³ Marco.- Och, nie!Za póŸno jednak odkry³ niebezpieczeñstwo.Za muremz ludzi po³yskiwa³ stalowy szlaban.Samochód uderzy³ weñ z wielkim hukiem i wszyscytroje gwa³townie polecieli w przód.Kiedy próbowaliotrz¹sn¹æ siê z szoku, napastnicy dopadli ich jak sêpy.Wyrwali drzwiczki i wyci¹gnêli ca³¹ trójkê z auta, zanim cizdo³ali choæby zebraæ si³y do obrony.Zaraz jednakwst¹pi³o w nich ¿ycie.Kopali, uderzali i gryŸli.Nie przynios³o to jednak ¿adnego rezultatu.Poprzezzgie³k przedar³ siê sycz¹cy g³os Numeru Jeden:- Braæ ich ¿ywych, ch³opcy, ¿ywych! Nasz mistrzpragnie siê przyjrzeæ co najmniej dwojgu z nich! No, no,coœ ty zrobi³? - doda³ z udawanym oburzeniem.- Z³ama-³eœ mu nogê?Marco przez mgnienie oka dostrzeg³, ¿e noga Runegozwisa pod jakimœ dziwnym k¹tem.Ogarn¹³ go gniew, alenie móg³ siê on równaæ z wœciek³oœci¹ Halkatli.- Coœcie, do czarta, zrobili, pod³e ³otry, niewartenawet jednej milionowej cz¹stki tego co on?- Zamknij siê, babo, bo ciê ukatrupiê - zagrozi³ któryœ.- Spróbuj tylko - odparowa³a Halkatla i Marco,pomimo naprawdê rozpaczliwej sytuacji, nie móg³ po-wstrzymaæ siê od uœmiechu.W³aœciwie wszyscy troje byli nieœmiertelni, ale ¿adnenie chcia³o spotkaæ siê twarz¹ w twarz z Tengelem Z³ym.Teraz jednak nic nie mieli do gadania.Zaci¹gniêto ichdo ma³ej letniej zagrody, po³o¿onej niedaleko od szosy.Nie by³o to w tej samej okolicy, gdzie nocowa³a Tovaz Morahanem, lecz w œrodku wielkich bagnistych pust-kowi ko³o Fokstua.Zagroda by³a bardzo stara.Nie mia³a nawet okien,tylko niedu¿y otwór zakryty drewnian¹ klapk¹, w œrodkuby³o wiêc bardzo ciemno.S³abe œwiat³o s¹czy³o siê jedynieprzez szpary w œcianach pomiêdzy spróchnia³ymi belkami.Do tej nêdznej szopy ciœniêto Marca, Runego i Halkat-lê.Sta³o siê to niemal w tej samej chwili, gdy Toviei Morahanowi uda³o siê naprawiæ motocykl i ruszyæw dalsz¹ drogê na pó³noc.Oni byli wolni i na razie nie odkryci przez wroga,natomiast sytuacja Marca i jego towarzyszy przedstawia³asiê naprawdê beznadziejnie.ROZDZIA£ VI2ostawiono ich samych w ma³ej letniej zagrodzie,s³ychaæ jednak by³o, ¿e wiêkszoœæ napastników zosta³a nazewn¹trz na stra¿y.- Nie wchodŸcie do nich - rozleg³ siê g³os NumeruJeden.- Nie wiadomo, jakie sztuczki potrafi¹ wymyœliæ,nie dajcie siê oszukaæ! Ja wracam na spotkanie z moimpanem.Kiedy tu przybêdziemy, tych troje ma byæw œrodku!Zbóje pokiwali g³owami.- I jak ju¿ mówi³em: Nie wolno ich tkn¹æ nawetpalcem! Mistrz chce dostaæ ich ¿ywych, pragnie, by byliw stanie rozmawiaæ i znosiæ jego.metody tresury.Kompani zanieœli siê cichym, pe³nym wyczekiwaniaœmiechem, po dr¿eniu w g³osie mo¿na jednak by³owyraŸnie poznaæ, ¿e nie mieli zaufania do Numeru Jedeni w³aœciwie siê go bali.- 2abiorê ze sob¹ kilku ludzi - oœwiadczy³ straszliwyg³os, z którego zaklasyfikowaniem trójka mia³a problemy.- Na stra¿y tutaj wystarczy was dwudziestu.Kroki siê oddali³y.Pod zagrod¹ zapanowa³ spokój, najwidoczniej ³otry,s¹dz¹c po przekleñstwach i plaskaniu kart o kamieñ,zasiedli do gry.Od czasu do czasu z³orzeczyli na panuj¹cew górach zimno.Œnieg, od którego ci¹gnê³o ch³odem,le¿a³ wszak blisko.- Kim, do diab³a, jest w³aœciwie ten.Numer Jeden?- spyta³ ochryp³y g³os.- Sza! - uciszy³ go inny opryszek.- Lepiej niewiedzieæ.- Na jego wspomnienie dostajê gêsiej skórki - zwie-rzy³ siê trzeci.- A podobno sam szef jest jeszcze gorszy.- Cholera!- Ale my mamy dobrze.- Tak s¹dzisz? Piekielny tu zi¹b.- Pomyœl tylko, ile nam zap³ac¹! A i gliny nie wetkn¹w to nosa.- Zamknij siê, twoja kolej, a gadasz, ¿e gêba ci siê niezamyka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]