[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Normalna kolej rzeczy.Farma okazała się rozległa.Russell przewidująco ustawił przed wyjazdem termostat na wyższą temperaturę, lecz Kati zwrócił przede wszystkim uwagę na dogodne położenie taktyczne zabudowań, z których można się było ostrzeliwać na wszystkie strony.Indianin wprowadził gości do wnętrza i sam wniósł ich walizki.–Na pewno padacie na nos – zauważył.– Rąbnijcie się od razu do łóżka, co? Tutaj możecie spać bezpiecznie, nie?Kati posłuchał tej rady, lecz Hosni pozostał w kuchni.Ucieszył go fakt, że Marvin to znakomity kucharz.–Jakie to mięso?–Sarnina.Z prawdziwej sarny.Wiem, że nie jadasz wieprzowiny, ale nie myślałem, że sarnina…–Nie, po prostu nigdy tego nie próbowałem – uspokoił Indianina Hosni.–Naprawdę dobra, sam się przekonasz.Kupiłem w naszym sklepie dziś rano, akurat była.Takim mięsem karmili ciało i duszę Indianie.Porządny jelonek.Niedaleko jest ranczo, gdzie facet hoduje sarny na ubój.Skosztuj, może później namówię cię na bizoninę.–A cóż to za diabelstwo?–Bizonina? Kolejne mięso, które dostaniesz tylko w tych stronach.Krzyżówka krowy z bizonem.Wiesz, co to bizony, chłopie? Mój lud je jadał.Największe krowy, jakie widziałeś w życiu! – Russell zrobił marzycielską minę.– Dobre chude mięsko, zdrowe i w ogóle.Ale wiesz, Ibrahimie, nic nie pobije sarniny.–Nie nazywaj mnie tak – rzekł zmęczonym głosem Hosni.Był na nogach od dwudziestu siedmiu godzin, uwzględniając różnicę czasu.–Mam nowe papiery dla ciebie i dla komendanta.– Russell wydobył z szuflady dwie koperty i rzucił je na stół.– Nazwiska dokładnie tak, jak chciałeś, widzisz? Teraz tylko zrobimy zdjęcia i naniesiemy je na blankiety.Mam cały potrzebny sprzęt.–Ciężko było go zdobyć? Marvin tylko się roześmiał.–Co ty, to popularne maszyny.Użyłem mojego blankietu na prawo jazdy jako wzorca, podretuszowałem i odbiłem na moim sprzęcie duplikaty, pierwsza klasa.Sprzęt łatwo dostać, masa firm robi dla pracowników legitymacje ze zdjęciem.Robota na trzy godziny.Jutro i pojutrze będziemy mieli cały dzień na przygotowania.–Doskonale, Marvin.–Napijesz się?–Masz na myśli alkohol?–Nie czaruj mi tu, chłopie, sam widziałem, jak dudlałeś piwo z tym Niemcem, jak mu tam było?–Z Herr Frommem?–Właśnie.Jeden kieliszek to nic strasznego, nie jak wieprzowina.–Dziękuję, ale nie dam sobie na wstrzymanie – czy tak się mówi po angielsku?–“Dać sobie na wstrzymanie?” No, mniej więcej.Ale, ale, jak tam nasz Fromm? – zapytał od niechcenia Marvin, przyglądając się mięsiwu.Pieczeń była prawie gotowa.–Wszystko u niego w porządku – odparł Hosni równie lekkim tonem.– Wysłaliśmy go do żony.–Ciekawi mnie, nad czym tak pracowaliście? – zapytał Russell, nalewając sobie szklaneczkę “Jacka Danielsa”.–Fromm pomagał nam przy materiałach wybuchowych.Różne takie specjalne sztuczki, nie? To prawdziwy ekspert od bomb.–A, już łapię.Ryan spostrzegł w domu pierwszy pomyślny omen od wielu dni czy wręcz tygodni.Obiad był doskonały, a co więcej, Jackowi udało się dzisiaj zjeść go razem z dziećmi.Cathy musiała widocznie wrócić z kliniki o jakiejś rozsądnej porze i upichcić coś porządnego.Najważniejsze było to, że.rozmawiali przy stole, nie za wiele, ale zawsze.Jack pomógł wstawić talerze do zmywarki.Wreszcie dzieci poszły do łóżek, zostawiając ich samych.–Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam – zaczęła Cathy.–Nic nie szkodzi.Zasłużyłem na coś takiego – odezwał się Jack, który gotów był oświadczyć cokolwiek, byle zażegnać burzę.–Wcale nie, Jack.Nie miałam racji.Byłam wściekła, miałam kurcze i bolały mnie plecy.Po prostu za dużo pracujesz i za dużo pijesz.– Cathy podeszła do męża i pocałowała go, stwierdzając ze zdziwieniem: – Zacząłeś palić, Jack?Ryan zdumiał się do reszty.Pocałunek był ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]