[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tuniewolno okazywaæ lêku.Odsuwam Patryka i robiê parê kroków w kierunkunajbardziej, jak misiê zdaje, agresywnego z ch³opców, który wodzi luf¹ automatu w powietrzu, jakbywybiera³miejsce na moim ciele.– Hej! Ch³opaki, co to za wyg³upy?! – próbujê zagraæ va banque.– Mo¿ecieschowaæ tepukawki.Kto jest waszym dowódc¹?123S¹ wyraŸnie zdezorientowani.Widaæ spodziewali siê innej reakcji.To daje nampewn¹szansê, a co najmniej mo¿emy zyskaæ na czasie.Zaskoczenie trwa jednak krótko.– Nie b¹dŸ taka cwana! – wysuwa siê naprzód ³adna piegowata dziewczyna z grubymkablem w rêce.Za pasek u spodni ma zatkniêty rewolwer.– Szpiegujesz dla„dzieci trupa” –stwierdza z pogard¹.– Nie gadaj, jak nie wiesz! – przerywam jej ostro.– Przyszliœmy tu dziœ rano zgór.Musimy porozmawiaæ z waszym dowódc¹! Rozumiesz!Znów jakby lekka konsternacja, a przynajmniej wahanie.– Coœ tu nie gra, ch³opaki – dziewczyna nadal jest nieufna.– Mówi, ¿e przyszliz gór, a corobili w „Majesticu”? Na pewno by dalej tam tkwili, gdybyœmy im nie przypieklity³ków.– Przestañ glêdziæ! Musimy siê widzieæ z waszym dowódc¹ i to zaraz! – staramsiê mówiætonem spokojnym, lecz kategorycznym.– Mamy dla niego wa¿n¹ wiadomoœæ.Ijeszczejedno: szukamy tu takich dwojga.Œlepy starszy facet i ma³a dziewczynka.Wiecie coœ onich?– Œmierdziel czy hiena? – pyta dziewczyna z bezczelnym uœmiechem.– Ani jedno, ani drugie – zaprzeczam bez namys³u, choæ nie wiem zupe³nie, o cochodzi.–Przyjechali tu przedwczoraj tym spalonym d¿ipem, co stoi przed hotelem.Widzieliœcie ich?– Mo¿e tak, mo¿e nie.– odpowiada dziewczyna i nie wiem, czy mówi powa¿nie.– Jeœli to ten œlepy prowadzi³, to nic dziwnego, ¿e siê usma¿y³ – wtr¹cawyrostek zpeemem i banda wybucha œmiechem.– Bez wyg³upów – znów zaostrzam ton.– Ten trup w wozie, to senator Benedict zDusk!– Hiena.– komentuje piegowata.– By³ taki jeden œlepy wœród robactwa, ale to ju¿ padlina – odzywa siê milcz¹cydot¹dchudy, wysoki ch³opak.– Pamiêtacie jak kwicza³, gdy mu David dawa³ szko³ê?Mo¿e to ten?Robi mi siê zimno.– To by³o jeszcze przy poci¹gu.A taszczy³o go nie ma³e dziecko, lecz starababa – prostujedziewczyna.– A ty powinnaœ wiedzieæ – zwraca siê do mnie – ¿e œlepych u nasnieznajdziesz.Niech siedz¹ pod ziemi¹.Takich nam nie trzeba! I takich jak tyte¿ nie! Nieczaruj, ¿e przysz³aœ z gór.Nie wiesz nawet kim jesteœmy i ¿e nie ma u nasdowódców.– Ktoœ jednak wam przewodzi.– Niech mnie diabli, jeœli to nie s¹ kapusie hien! – podnieca siê chudywyrostek.– Jak ichpoddusimy to zaczn¹ œpiewaæ.Musi, ¿e tkwi¹ tu i kapuj¹ od wieków, bo ju¿ ichotrzês³o.Na„dzieci trupa” za starzy.– A wiecie, co ja myœlê? – piegowata dziewczyna podchodzi do mnie bli¿ej,krêc¹c nibydla zabawy kablem.– To jedna z hien.Mo¿e by³a pijana i zosta³a.A tenczarnuch to jej sexboy.S³ysza³am, jak starzy mówili, ¿e moja ciotka mia³a te¿ takiego czarnego.Nigdyniewychodzi³ na ulicê, i w ogóle nikt obcy o nim nie wiedzia³.No, co? – zwracasiê do mnie.–Zgad³am, prawda? – patrzy mi w oczy.– Idiotyczny pomys³.– Myœlê, ¿e nie.Jest tak blisko, ¿e ³atwo mogê j¹ obezw³adniæ i odebraæ rewolwer, a nawetos³oniæ siê ni¹przed strza³ami.Ale jeœli ja mam jak¹œ szansê.Pat Lu zginie na pewno.Teszczeniaki zpewnoœci¹ bêd¹ strzelaæ.Jeœli jednak spróbuje mnie uderzyæ, nie rêczê zasiebie.– Proszê wierzyæ tej pani – odzywa siê Pat Lu, widz¹c, i¿ sytuacja staje siêgroŸna.– Onamówi prawdê.Dziœ nad ranem przyp³ynêliœmy z osiedla w Dolinie Mkavo.– Zamknij siê, czarna ma³po – przerywa mu ch³opak z automatem.– A ¿e j¹bronisz, tonajlepszy dowód, ¿e coœ tu œmierdzi.I nie próbujcie robiæ z nas idiotów.– Powiesiæ œwiñskie œcierwa – dorzuca chudy wyrostek.– Czekaj! Mo¿e siê trochê zabawimy.Niech ten szympans poka¿e nam, co potrafi!–nastolatek z peemem mruga porozumiewawczo do Patryka.– Damy ci, czarnuchuszansê.124Hienia krew oczyszcza.Jak bêdziesz pos³uszny, pozwolimy ci zar¿n¹æ maczet¹ têdziwkê ipójdziesz z nami.Bêdziesz mia³ oko na robactwo.I przestaniesz ju¿ byæ brudnymMurzynem.Nie bêdziesz w ogóle czarnuchem! Oczyszczeni staj¹ siê biali! Takie jest naszeprawo!Chyba nie s¹ to tylko ¿arty.Zerkam na Patryka.Wydaje siê spokojny iopanowany, tylkooczy jego rzucaj¹ z³e b³yski.Oczywiœcie, jestem pewna, ¿e nie ma zamiaruskorzystaæ z„szansy”, ale bojê siê, aby nie pope³ni³ jakiegoœ g³upstwa w mojej obronie.Wzrokiem dajêmu znaæ, aby stara³ siê zbli¿yæ do ch³opaka.Musi odebraæ mu automat, gdy jazajmê siêdziewczyn¹ i tym drugim.Pozosta³a trójka to dzieciaki z maczetami i kablami.Ich nie trzebasiê obawiaæ.Robiê krok w kierunku chudego wyrostka.Za moim paskiem tkwi tasak; nó¿ musia³miwypaœæ w czasie wspinania siê po drabinie.Ruchem g³owy pokazujê ch³opakowitaaak iunoszê rêce do góry, aby sam mi go odebra³.Sytuacja powinna byæ sprzyjaj¹ca,bodziewczyna patrzy w tej chwili na Patryka.Jak dot¹d nie wyrazi³a ona otwarcieaniakceptacji, ani te¿ dezaprobaty dla pomys³u „dowcipnisia”.Wyrostek okazuje siê przebieglejszy ni¿ myœla³am.– Rzuæ to ¿elastwo na ziemiê! – rozkazuje, bacznie œledz¹c ka¿dy mój ruch.Czy¿by coœzauwa¿y³? A w ogóle wszystko zaczyna siê komplikowaæ.Piegowata dziewczyna podchodzi do Patryka i dotyka kablem jego szyi.– Popatrzcie, ch³opaki – wo³a do towarzyszy.– Ten czarny chyba nosi³ obro¿ê, Aprzecie¿wœród naszego robactwa nie ma czarnych.Coœ tu nie gra.Chodzi³eœ w obro¿y,czarnuchu?Kto ci dawa³ szko³ê?Widzê, ¿e Pat Lu b³yska niespokojnie bia³kami i unosi rêkê, chwytaj¹c za konieckabla.„Dowcipniœ” kieruje lufê automatu w jego pierœ.Jeœli teraz Patryk zaatakujedziewczynê – nicgo nie uratuje.– Hej, tam! Wystarczy! – ktoœ wo³a z daleka, rozkazuj¹cym tonem.G³os jestznajomy.Wszyscy odwracamy siê teraz w stronê ulicy Themeraona, zasnutej brunatnymdymem.Wodleg³oœci piêædziesiêciu metrów od nas, u wylotu naszej uliczki stoi dwóchAfrykañczykóww polowych mundurach komandosów, a obok nich niewysoki mê¿czyzna w bia³ymcha³acie iciemnych przeciws³onecznych okularach.Rozpoznajê go bez trudu.– Toszi!Nie zwracaj¹c uwagi na „eskortê”, idê w jego kierunku, machaj¹c do niego zdaleka.Nieodwzajemnia gestu.Mo¿e mnie nie pozna³, albo jest zaskoczony niespodziewanymspotkaniem.– Witaj Toszi! Zjawiasz siê w sam¹ porê! – mówiê podchodz¹c do niego.– Tetwoje dzikiekociêta nafaszerowa³yby nas o³owiem.Patrzy na mnie w milczeniu z kamiennym wyrazem twarzy.To nie wró¿y nic dobregoimuszê dzia³aæ bardzo ostro¿nie.Mo¿e zreszt¹ cierpi na omamy?– Nie poznajesz mnie, Toszi? Jestem Agni!– Poznajê.Ale nie wiem, kim jesteœ.Czy¿by czêœciowa utrata pamiêci?– Jestem „Andy”.Pamiêtasz, jak uczy³eœ mnie strzelaæ, æwiczy³eœ w d¿udo ikarate?Pamiêtasz Martina i „Ma³ego”? Nasz¹ akcjê w Casablance?Gest zniecierpliwienia.– Nie wiem, kim jesteœ teraz! – prostuje ch³odno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]