[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie p³aka³a ju¿.Spojrzenie jej by³o twarde i z³e, lecz rozpogodzi³a siê niecona widok Trelkovsky'ego.- Ach, proszê pana! Sam pan widzia³! Zebra³a podpisy pod petycj¹! Uda³o jejsiê.Bêdê siê musia³a wyprowadziæ.Có¿ za z³a kobieta! I wszyscy podpisali! Zwyj¹tkiem pana.Przysz³am panu podziêkowaæ.Pan jest dobry.Dziewczyna wpatrywa³a siê uparcie w Trelkovsky'ego.Kobieta te¿ patrzy³a naniego b³yszcz¹cymi oczyma.Zmiesza³ siê pod tymi spojrzeniami.- Prawdê mówi¹c - wyj¹ka³ - nie lubiê takich spraw i nie chcê siê do tegomieszaæ.- Nie, nie - kobieta pokrêci³a g³ow¹, jakby nagle bardzo zmêczona.- Nie, panjest dobry, widaæ to po pañskich oczach.Skurczy³a siê nagle.- Ale siê zemœci³am! Dozorczyni te¿ jest z³¹ kobiet¹, dobrze jej tak!Rozejrza³a siê dooko³a i upewniwszy siê, ¿e nikt nie pods³uchuje, ci¹gnê³aprzyciszonym g³osem:- Swoj¹ skarg¹ i petycj¹ przyprawi³a mnie o biegunkê.I wie pan, co zrobi³am?M³oda kaleka wpatrywa³a siê usilnie w Trelkovsky'ego.Uczyni³ znak, ¿e niewie.- Za³atwi³am siê na schodach!Parsknê³a œmiechem.- Tak, zrobi³am kupê na ca³ej klatce schodowej.Jej oczy by³y sprytne, jak u ma³ej dziewczynki.- Na wszystkich piêtrach, wszêdzie.To w koñcu ich wina, mogli mnie nieprzyprawiaæ o biegunkê.Ale przed pañskimi drzwiami nie narobi³am doda³a.- Niechcia³am panu sprawiaæ k³opotów.Trelkovsky by³ przera¿ony.W u³amku sekundy zda³ sobie sprawê, ¿e braknieczystoœci przed jego drzwiami nie tylko go nie uniewinni, lecz bêdzienajgorszym oskar¿eniem.Ochryp³ym g³osem zapyta³:- Czy.czy dawno?Zagdaka³a.- Teraz.Dos³ownie przed chwil¹.Jak to jutro zobacz¹, to dopiero zrobi¹ miny!A dozorczyni bêdzie musia³a posprz¹taæ! Dobrze im tak, dobrze im tak!Zamacha³a rêkami.S³ysza³ jeszcze, jak gdaka³a, schodz¹c ostro¿nie ze schodów.Przechyli³ siê przez porêcz, by sprawdziæ.Nie sk³ama³a.Wzd³u¿ schodówci¹gnê³a siê zygzakiem ¿Ã³³ta smuga.Z³apa³ siê za g³owê.- Na pewno powiedz¹, ¿e to ja! Muszê znaleŸæ jakieœ wyjœcie.Muszê!Nie móg³ przecie¿ zabraæ siê teraz do sprz¹tania tego wszystkiego.W ka¿dejchwili móg³ go ktoœ zaskoczyæ.Przysz³o mu na myœl, by samemu zrobiæ przedswoimi drzwiami, lecz nie chcia³o mu siê.Pomyœla³ te¿, ¿e inny kolor ikonsystencja mog³yby go zdradziæ.Wreszcie znalaz³ rozwi¹zanie.Pokonuj¹c wstrêt, wzi¹³ z mieszkania kawa³ek tektury i nabra³ na niego trochêekskrementów z wy¿szego piêtra.Serce wali³o mu m³otem w czasie tej ekspedycji,ogarn¹³ go strach i obrzydzenie.Wyrzuci³ zawartoœæ tekturki na podest przeddrzwiami swojego mieszkania.Potem poszed³ do ubikacji pozbyæ siê tektury.Wróci³ ledwo ¿ywy.Nastawi³ budzik na wczeœniejsz¹ godzinê ni¿ zazwyczaj.Niemia³ ochoty byæ œwiadkiem sceny, która nast¹pi po odkryciu.Lecz rano nie by³o ju¿ œladu wydarzeñ z zesz³ego dnia.Silny zapach chlorkuunosi³ siê z wilgotnych jeszcze drewnianych stopni.Trelkovsky wypi³ czekoladê i zjad³ dwie kanapki w kawiarni naprzeciwko.By³o jeszcze wczeœnie.Powolutku poszed³ piechot¹ do biura.Id¹c obserwowa³przechodniów.Twarze mija³y go w odstêpach niemal regularnych, jakby ichw³aœciciele stali na ruchomym chodniku.Twarze o wielkich, wy³upiastych oczachniczym u ropuchy.Chude o ostrych rysach twarze ludzi zgorzknia³ych, szerokie iobrzmia³e fizjonomie nienormalnych dzieci - bycze karki, rybie nosy, zajêczewargi.Mru¿¹c oczy mo¿na by³o sobie wyobraziæ, ¿e jest to tylko jedna twarz,przekszta³caj¹ca siê stopniowo.Trelkovsky'ego zdziwi³a obcoœæ wszystkich tychtwarzy.To Marsjanie, wszyscy s¹ Marsjanami.Lecz wstydzili siê tego, próbowalito ukryæ.Raz na zawsze nazwali proporcj¹ swe monstrualne dysproporcje, apiêknem sw¹ niewyobra¿aln¹ brzydotê.Pochodzili sk¹din¹d, lecz nie chcieli siêdo tego przyznaæ.Silili siê na naturalnoœæ.Ujrza³ swoje odbicie w witrynie.Nie by³ inny.Taki sam, dok³adnie taki sam jak te potwory.Nale¿a³ do tegosamego gatunku, co oni, lecz z jakichœ niewiadomych przyczyn trzymano go nauboczu.Nie mieli do niego zaufania.Wymagali od niego tylko stosowania siê doich nieokrzesanych praw.Bezsensownych dla niego tylko, gdy¿ nie rozró¿nia³wszystkich ich odcieni i subtelnoœci.Trzech m³odych ludzi id¹cych przed nim próbowa³o zaczepiæ jak¹œ kobietê.Rzuci³a im jakieœ s³Ã³wko i oddali³a siê szybkimi, niezdarnymi krokami.Zaœmialisiê bardzo g³oœno, klepi¹c siê z ca³ej si³y po plecach.Mêskoœæ te¿ budzi³a w nim wstrêt.Nigdy nie pochwala³ takiego chwalenia siêswym cia³em i swoj¹ p³ci¹.Tarzali siê jak œwinie w swych ludzkich spodniach,lecz pozostawali œwiniami.Po co siê przebierali, dlaczego czuli potrzebêubierania siê, skoro cale ich zachowanie œmierdzia³o podbrzuszem i zawieszonymitam gruczo³ami.Uœmiechn¹³ siê.- Co pomyœla³by jakiœ telepata, gdyby znalaz³ siê ko³o mnie?Czêsto zadawa³ sobie to pytanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]