[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Powtórzê jeszcze najnowsze wiadomoœci.Savanna-la-Mar.Na tamtejszymprywatnym lotnisku Negril dosz³o do strzelaniny.Grupa nie zidentyfikowanychosobników napad³a na kilku Europejczyków, którzy wsiadali do awionetki, by udaæsiê do Weston Favel.Poœród trzech osób, które zginê³y w strzelaninie,znajdowa³ siê francuski przemys³owiec Henri Salanne, markiz de Chatelleraultoraz dwóch jego pracowników.Motywy zbrodni pozostaj¹ zagadk¹.Markizprzebywa³ w Savanna jako goœæ rodziny Wakefieidów, Pilot awionetki, zatrudnionyprzez Wakefieldów, zezna³, ¿e w myœl ostatnich poleceñ markiza mieli polecieædo Weston Favel, a stamt¹d na niskim pu³apie kr¹¿yæ nad ³¹kami w g³êbiterytorium.Policja parafii Westmoreland nadal przes³uchuje.Alex podszed³ do telewizora i pstrykn¹³ wy³¹cznikiem, po czym odwróci³ siê doHolcrofta, chocia¿ powiedzieli sobie w³aœciwie wszystko.Amerykanin nie by³pewien, czy do agenta MI-5 dotar³ sens obecnych wydarzeñ.- Jeszcze jedna wa¿na sprawa, o której pan zapomnia³, Holcroft.Alison Booth.Pañskie brudne dojœcie do Chatelleraulta.Pani Booth, pionek, przynêtawypo¿yczona z Interpolu.I co teraz, panie agent-mon? Siedzi pan tutaj, tak?Chatellerault nie ¿yje, a pan siedzi w hotelu w Montego Bay, nie w górach CockPitu.Proszê siê nie chwaliæ, jakie to œrodki ma pan do dyspozycji, bo tozwyk³e skurwysyñstwo.Zosta³ panu ju¿ tylko jeden œrodek, to znaczy ja.Zadzwoni³ telefon.McAuliff pierwszy siêgn¹³ po s³uchawkê.- Tak?Proszê o nic nie pytaæ, bo nie ma czasu - rozleg³ siê zdenerwowany g³osMalcolma.- Niech pan robi dok³adnie to, co ka¿ê.Wypatrzyli mnie agenci MI-5.Miejscowi.Jednego pamiêta³em z Londynu.Wiedzieliœmy, ¿e siê rozprosz¹ powyspie, ale nie liczyliœmy, ¿e tak prêdko dotr¹ do Montego.Nie musi siê pan kryæ - wtr¹ci³ nareszcie Alex, patrz¹c na Holcrofta.- MI-5idzie na wspó³pracê.Nie maj¹ wyboru.Powiedzia³em, ¿ebyœ s³ucha³, durniu! Na korytarzu stoj¹ dwaj ludzie.Trzeba impowiedzieæ, ¿e dzwoni³em i podaæ has³o.Aszanti.S³yszysz, mon? Aszanti.Alex zdumia³ siê, ¿e pe³en brytyjskich manier Malcolm zwraca siê do niego permon.Jamajczyk musia³ byæ w niez³ej panice.- Zapamiêtam.- Niech im pan powie, ¿eby zwiewali! Zaraz, ju¿! Nied³ugo tamci obstawi¹wszystkie hotele.Musimy siê pospieszyæ.Czemu, do cholery! - przerwa³ znowu McAuliff.- Teraz ja coœ powiem.Jest tu umnie Holcroft i zaraz.McAuliff! - g³os Malcolma sta³ siê niski, wyraŸny, nie znosz¹cy sprzeciwu.-Wydzia³ karaibski wywiadu brytyjskiego ma piêtnastu specjalistów od IndiiZachodnich.Na wiêcej nie pozwala bud¿et.Z tej piêtnastki siedmiu jest na¿o³dzie Dunstone Limited.Cisza, jaka zapad³a, by³a zupe³na, a wnioski narzuca³y siê same.Sk¹d dzwonisz?Z budki przed McNabs.Na ulicy pe³no ³udzi.Spróbujê siê wmieszaæ w t³um.Ostro¿nie z t³umami na ulicy.S³ucha³em wiadomoœci.Dobrze, ¿e s³ucha³eœ, przyjacielu.O to nam wszystkim chodzi³o.Mówi³eœ, ¿e ciê wypatrzyli.Gdzie w takim razie zniknêli?Trudno mi powiedzieæ.W ka¿dym razie mamy na karku Dunstone.Nawet my nieznaliœmy pe³nej listy ich ludzi.Bêd¹ próbowali wzi¹æ mnie ¿ywcem.Akurat im nato pozwolê.Bywaj, McAuliff.Trzeba walczyæ, bo jest o co.Po tych s³owach Malcolm odwiesi³ s³uchawkê.Alexander w jednej chwili wróci³pamiêci¹ do ciemnej nocy na londyñskich przedmieœciach, nad Tamiz¹.W myœlachujrza³ obraz dwóch martwych Jamajczyków w policyjnym aucie.Akurat pozwolê wzi¹æ siê ¿ywcem.Cyjanek.Jest o co walczyæ.Œmieræ.Trudno by³o w to wszystko uwierzyæ.A przecie¿ dzia³o siê to naprawdê.McAuliffdelikatnie od³o¿y³ s³uchawkê na wide³ki, przez moment maj¹c wra¿enie, ¿e ciskagarœæ ziemi na grób.Chwila nie pozwala³a na pogrzebowe refleksje.- Kto dzwoni³? - zapyta³ Holcroft.A, taki sfanatyzowany czarnuch.Nie wiem, czy interesuje pana moje zdanie, aleten ktoœ wart jest tuzin takich facetów jak pan.Z prostej przyczyny: przynajmniej nie k³amie.Mam dosyæ pañskich œwiêtoszkowatych pouczeñ, McAuliff- rozdra¿niony Anglikmówi¹c to parskn¹³ ze z³oœci.- Fanatycy nie wyp³ac¹ panu miliona dolarów.Pozatym nie przypuszczam, ¿eby ten pañski przyjaciel nara¿a³ dla pana skórê iw³asne interesy, tak jak nam to ci¹gle przychodzi robiæ.Poza tym.Ju¿ narazi³ skórê - przerwa³ mu Alex, zmierzaj¹c ku drzwiom.- A pan jest teraztakim samym ruchomym celem jak ja.Siêgn¹³ do drzwi i rozwar³ je jednym ruchem.Popêdzi³ korytarzem w stronê windi zatrzyma³ siê.Na korytarzu nie by³o nikogo.XXXIRozpocz¹³ siê wyœcig w oœlepiaj¹cym s³oñcu, wyœcig tym bardziej makabryczny, ¿etoczy³ siê poœród dra¿ni¹cych wzrok œwietlnych odblasków, rzucanych przezszk³o, chrom i kolorowe metale witryn Montego Bay.Wyœcig w tysiêcznym t³umie,wœród przepychanek, wœród rzesz ludzi o czarnej i bia³ej skórze, pomiêdzystadami chudych mê¿czyzn i grubych kobiet, przybyszów spoza wyspy.Chudzielcyobwieszeni byli aparatami fotograficznymi, a ich towarzyszki mia³y na nosieidiotyczne ciemne okulary z oprawkami w b³yszcz¹ce z¹bki.McAuliff sam siêzdumia³, ¿e dostrzega te wszystkie szczegó³y.Dlaczego tak go z³oœcili ciludzie? Wœród mê¿czyzn tak¿e dostrzeg³ kilku grubasów.Ci denerwowali siê cochwila i z gniewnymi minami, stoicko, bez s³owa, przeciwstawiali siê chudym¿onom.McAuliff widzia³ te¿ setki par czarnych oczu, spogl¹daj¹cych wrogo z setekczarnych twarzy, mijanych kolejno w pêdzie.Wszêdzie dostrzega³ szczup³e czarnetwarze - nie wiadomo dlaczego same szczup³e - osadzone na koœcistych czarnychtu³owiach.Kanciaste, wynêdznia³e, powolne sylwetki.Wszyscy ludzie zlewali siê McAuliffowi w jeden powtarzaj¹cy siê wci¹¿ obraz,skacz¹cy po kartkach zmys³Ã³w.Wszystko i wszyscy, zapisani, trafiali do odpowiedniej szufladki,rozgor¹czkowany umys³ nadal wypatrywa³ wrogówWrogowie ju¿ czekali.Z pewnoœci¹.Przynajmniej jeszcze kilka minut temu.McAuliff wpad³ z powrotem do pokoju.Nie by³o czasu wyjaœniaæ rozjuszonemuHolcroftowi, dlaczego wybieg³ na korytarz.Najwa¿niejsze by³o teraz to, abyzmusiæ gniewnego Brytyjczyka do pomocy.Alex zapyta³ najpierw, czy Holcroft mabroñ, i sam wyci¹gn¹³ rewolwer, poprzedniej nocy otrzymany od Malcolma.Na widok broni w rêce Amerykanina Holcroft uzna³, ¿e trzeba siê pogodziæ zsytuacj¹ i z kabury pod marynark¹ wyj¹³ ma³y, automatyczny pistolet markiRycee.Alexander porwa³ z krzes³a letni¹ marynarkê z pasiastej kory - równie¿ prezentod Malcolma - i przewiesi³ j¹ sobie przez ramiê, maskuj¹c rewolwer.Wraz z Holcroftem wymknêli siê z pokoju i korytarzem pognali, tam gdzie zawindami widnia³y drzwi na klatkê schodow¹.Na pó³piêtrze za drzwiami natknêlisiê na pierwszego z dwójki Halidonitów.Nie ¿y³ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl