[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Oni wracają! Wracają!Pozostawiając gości, Japonka pędziła przez pomost.W szaleńczym biegu plątały się jej nogi i traciła oddech.Zaciskała dłonie na połach koszuli, jakby chciała uchronić piersi przed nagłym ciosem.Przebiegając obok Neila, potknęła się i uchwyciła dziobu łódki.Była tak wytrącona z równowagi, że w pierwszej chwili nie poznała chłopca odpoczywającego przy kombinezonie i butlach.Poruszała bezgłośnie wargami jak ryba, która na jego oczach połykała szczątki van Noortów.– Oni.wracają!– Kto, pani Saito? Kto wraca?– Neil? A ty co tu robisz? – Skrzywiła się na jego widok z takim obrzydzeniem, że jej twarz przeobraziła się w karykaturę.– Ty głupcze.Francuzi wracają!Neil czekał, aż doktor Barbara podejdzie i uspokoi małą Japonkę.Istotnie objęła ją, przytulając jej głowę do swojego ramienia i machając stojącej na przystani, niepewnej, jak się zachować, czwórce.Przestali filmować, okazując w ten sposób szacunek ciężarnym kobietom, pędzącym przez pas startowy niczym zstępujące z nieba anielice.– Barbaro.– Pani Saito przełknęła flegmę.– Francuzi.wracają.– Miko.nie ma powodu do strachu.– Lekarka otarła łzy z policzków Japonki.– Myśl o dziecku.– Francuska marynarka wojenna.– Pani Saito wskazała dłonią na czwórkę gości.– Barbaro, oni dowiedzieli się o tym z radia.– Wszystko w porządku.Poczekaj na mnie w klinice.– Lekarka popchnęła ją lekko w kierunku Inger i Trudi, po czym odwróciła się do Neila.Sprawiała wrażenie raczej spokojnej monarchini, na której wieści przywiezione na wyspę przez czwórkę gości nie zrobiły wrażenia, bo już wcześniej podjęła jakąś ważką i nieodwołalną decyzję.Stała nieruchomo, opierając na brzuchu splecione dłonie.W jej sposobie bycia zaszła widoczna zmiana: napięcie i niecierpliwość z pierwszych trudnych miesięcy pobytu na wyspie zostały całkowicie wyparte przez spokój tak bezmierny jak ocean.– Neil.Nie łowiłeś dziś ryb?– Doktor Barbaro.Francuzi wracają.– Wiem.Powiedziała mi o tym pani Saito.Powinniśmy im zgotować odpowiednie przyjęcie, co?– Ale czy rzeczywiście wracają?– Trudno powiedzieć.Od czasu do czasu ogłaszają taką informację, chcąc nas sprawdzić.Neil podniósł się, usiłując utrzymać równowagę, bo stał bardzo niepewnie w grząskim piasku.– Doktor Barbaro, znalazłem jacht van Noortów.Myślę, że to David przedziurawił go w odległym od atolu miejscu laguny.Nie dopłynęli do Tahiti – poinformował ją, z trudem koncentrując się z powodu gorączki.– Jesteś pewny? – Lekarka głaskała go uspokajająco po plecach, wygładzając odciśnięte na skórze ślady pozostawione przez szelki od butli tlenowych.Dotknęła jego czoła i położyła mu dłoń na głowie.– Neil, odpocznij przez moment.Tak ciężko pracujesz.Opierając się o nią, poczuł natychmiastową ulgę.Wdychał zapach jej skóry – ten sam zastarzały, mdły zapach potu, który znał z czasów, gdy sypiali w jaskini przy stacji meteorologicznej i przebywali wśród kości zagrożonych ptaków z rezerwatu oraz wśród łajna albatrosów.Gdy uśmiechnęła się do gości, spostrzegł ropiejące wokół jej dolnych zębów dziąsła.Uprzytomnił sobie, że jej piersi skurczyły się jak piersi starej kobiety i że postarzała się od czasu przybycia na Saint-Esprit.– Doktor Barbaro, musi pani powiadomić Holenderki.Ich rodzice nie żyją.– Spróbuj odpocząć, kochanie.– Pani doktor, ryby pożerają ich zwłoki.– Tyle zrobiłeś dla rezerwatu.– Głaskała go po mokrych od potu włosach.– Nie bój się.Położysz się do łóżka w klinice i będę się tobą opiekować.Pomyśl o tym, że znajdziesz się w swoich marzeniach tak blisko wież obserwacyjnych.Powiesz mi, co one widzą.Neil słuchał spokojnego bicia jej serca – tak wolnego w porównaniu z jego galopującym z powodu gorączki pulsem.– Doktor Barbaro?– Tak, Neil?– Te wieże nic nie widzą.XVIIKoniec miłościNad pasem startowym łopotały transparenty.Wymalowane na nich slogany urągały zakurzonym drzewom.Neil uniósł klapę moskitiery i zaczął wyglądać przez okno pokoju dla chorych.Wytężał wzrok, chcąc poznać hasła widniejące na ruchliwych wstęgach materiału.Miał niższą gorączkę, jak często zdarzało się rano, więc potrafił odczytać slogany podobne do tych już znanych.Teraz „przemawiały” do pustego nieba.Rezerwat to ostatnia enklawa życia!Brońmy Saint-Esprit!Zaprotestujmy przeciw próbom z bronią atomową!Siostry van Noort, pod czujnym okiem pani Saito, stały na drabinie opartej o najwyższe z drzew.Obserwując ich pełne zaangażowania, ale niezdarne próby przywiązania do gałęzi kolejnego transparentu, Neil uśmiechnął się.Zastanawiał się, jak nakłoniły rodziców do długiej podróży „Petrusem Christusem” dookoła świata.Gdy szamotały się z grubym sznurkiem, transparent wyśliznął się im z rąk i unoszony przez wiatr opadł na buldożer.– Martho! Heleno! – wrzasnęła pani Saito.Ich nieustanne chichotanie doprowadzało ją do szału.Stojąc przy drabinie, wygrażała im pięściami.– Co za oślice! To nie jest zabawa! Jadą tu po was mężczyźni, brutalni mężczyźni!– Brutalni? – Helena upewniwszy się, że Japonka nie zdoła złapać jej za nogi, zrobiła wielkie oczy, spoglądając na młodszą siostrę.– Nam podobają się brutalni mężczyźni.Gdy pani Saito beształa Holenderki za brak powagi, przeszła obok nich Monique.Zmierzała do krzeseł przed magazynem.Dźwigająca wielki brzuch Francuzka oparła się o wypłowiałe od słońca płótno składanego krzesła i bez przekonania zlustrowała wzrokiem powiewające na wietrze transparenty, jakby już wyłączyła się z życia społeczności Saint-Esprit i nie obchodziła jej niepewna przyszłość rezerwatu.Spojrzała na grób ojca i utkwiła wzrok w twarzy Neila, obramowanej szarym całunem moskitiery.Chłopiec miał nadzieję, że Monique uśmiechnie się do niego lub, przeciwnie, okaże natychmiastową irytację na jego widok, ale przyglądała mu się obojętnie.Czuł, że już przypisała go do przeszłości rezerwatu, na równi z panem Didierem, Kimem i profesorem Saito
[ Pobierz całość w formacie PDF ]