[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wierzcie, nie warto wystawiaæ nas na próbê.Ruszy³ do ciê¿arówki, da³ dziewczynie znak, ¿eby usiad³a na miejscu pasa¿era, inie spuszczaj¹c tamtych z muszki, warkn¹³:- Szybciej! Ju¿ was nie ma!Przemytnicy, m³ody i stary, niepewnie wstali z klêczek i z uniesionymi rêkamiposzli ¿wirówk¹ w kierunku morza.- Nie, zaczekaj - powiedzia³a Layla.- Nie chcê ryzykowaæ.- Hm?Libanka schowa³a do kieszeni hecklera & kocha i wyjê³a dziwaczny pistolet,który Bryson natychmiast rozpozna³.Z uœmiechem skin¹³ g³ow¹.Przemytnicy odwrócili siê.Musieli coœ wyczuæ.- Non! - krzykn¹³ ten m³odszy.- Non dispare! - krzykn¹³ b³agalnie starszy.- Estamos facendo o que nos dicen!Virxen Santa, non imos falar, por que iamos? - Nie strzelaj! Przecie¿ robimy,co nam ka¿ecie! Matko œwiêta, nic nikomu nie powiemy, po co mielibyœmy mówiæ?Rzucili siê do ucieczki, lecz nim zd¹¿yli przebiec dwa kroki, Layla wypali³a.Rozleg³y siê dwa g³oœne cmokniêcia i sprê¿ony dwutlenek wêgla wyrzuci³ z lufydwie króciutkie strzykawki wype³nione silnym œrodkiem uspokajaj¹cym, jakimweterynarze obezw³adniaj¹ groŸne zwierzêta.Doros³y cz³owiek œpi po nimdwadzieœcia, trzydzieœci minut.Mê¿czyŸni upadli, chwilê wili siê na ziemi,wreszcie znieruchomieli, pogr¹¿aj¹c siê w nieœwiadomoœci.Stara ciê¿arówka perkota³a i klekota³a, silnik rzêzi³ i krztusi³ siê nakrêtej, górskiej drodze.Zza wystrzêpionych ska³ wychynê³o s³oñce, maluj¹choryzont rozmytymi pastelami i rzucaj¹c dziwny blask na dachy domów w rybackichwioskach, które z rzadka mijali.Bryson myœla³ o niezwyk³ej kobiecie, która spa³a tu¿ obok niego z g³ow¹ narozedrganej szybie samochodu.By³a twarda, nieugiêta i zahartowana, jednoczeœnie bezbronna i melancholijna.Poci¹gaj¹ca kombinacja, mimo to instynkt wyraŸnie go przed ni¹ ostrzega³.By³aza bardzo podobna do niego, nale¿a³a do tych, którzy zawsze wygrywaj¹, którzyodwag¹, bitnoœci¹ i przebojowoœci¹ maskuj¹ skomplikowan¹, sk³Ã³con¹ ze sob¹duszê.Poza tym by³a jeszcze Elena.Towarzyszy³a mu zawsze i wszêdzie, niczymtajemnicze spektrum.Kobieta, której tak naprawdê nie zna³.Pragn¹³ j¹odnaleŸæ, a pragnienie to by³o tak silne, kusz¹ce i niebezpieczne jaknawo³ywanie mitycznych syren.Nie, Layla by³a jego strategiczn¹ wspólniczk¹, sojuszniczk¹ z wygody iprzymusu, œrodkiem do osi¹gniêcia celu, nikim wiêcej.Wykorzystywali siênawzajem i wzajemnie sobie pomagali - w ich zwi¹zku by³o coœ wyrafinowanietaktycznego.I nic poza tym.Dopad³o go zmêczenie.Wjecha³ miêdzy gêste drzewa, momentalnie zasn¹³ i spa³,jak mu siê zdawa³o, ledwie dwadzieœcia minut.Obudzi³ siê raptownie kilkagodzin póŸniej.Layla wci¹¿ drzema³a.Cicho zakl¹³: niepotrzebnie stracili takdu¿o czasu.Z drugiej strony, cz³owiek konaj¹cy ze zmêczenia Ÿle oceniasytuacjê i podejmuje z³e decyzje, wiêc mo¿e jednak warto by³o odpocz¹æ.Wjechawszy na drogê, stwierdzi³, ¿e pe³no na niej ludzi zmierzaj¹cych wkierunku Santiago de Compostela.Przedtem by³o ich niewielu, ot, ledwie kilkuwracaj¹cych na wieœ ch³opów, natomiast teraz drog¹ wêdrowa³y prawdziwe t³umy.Wiêkszoœæ sz³a piechot¹, choæ wypatrzy³ te¿ kilku jad¹cych starymi,zdezelowanymi rowerami, a nawet wierzchem konno.Wszyscy mieli spalone s³oñcemtwarze, wielu kuœtyka³o o sêkatej lasce.Ubrani w proste, znoszone, czêstopodarte ubrania, dŸwigali na plecach ozdobione muszlami wêze³ki i plecaki.Bryson przypomnia³ sobie, ¿e muszle s¹ znakiem rozpoznawczym pielgrzymówwêdruj¹cych Camino de Santiago, ponadstukilometrow¹ drog¹ wiod¹c¹ od prze³êczyRonce-svalles w Pirenejach do staro¿ytnej œwi¹tyni œwiêtego Jakuba w Santiagode Compostela.Pokonanie tej odleg³oœci na piechotê trwa³o zwykle miesi¹c.Tui ówdzie sta³y wózki i cygañskie stragany z upominkami: z pocztówkami,plastikowymi ptaszkami o ruchomych skrzyd³ach, z muszelkami i kolorowymubraniem.Niebawem zauwa¿y³ coœ jeszcze, coœ, czego nie potrafi³ sobie wyt³umaczyæ.Nakilka kilometrów przed Santiago ruch zgêstnia³ jeszcze bardziej.Samochody i ciê¿arówki jecha³y coraz wolniej, niemal zderzak w zderzak.Wypadek? Korek? Roboty drogowe?Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]