[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Te sprzedawczynie to konkurentki swoichkole¿anek, które stoj¹ daleko, nie mog¹c siê ruszyæ od straganów - musz¹ ichpilnowaæ, bo wszêdzie pe³no z³odziei.Drogi te to równie¿ miejsca ekumenicznej ró¿norodnoœci i tolerancji.Oto mijamyozdobny meczet, bogaty, bo jego budowê finansowa³a Arabia Saudyjska, a oto,dalej, znacznie skromniejszy koœció³ek, a jeszcze dalej — kilka namiotówAdwentystów Dnia Siódmego, którzy wêdruj¹c przez kontynent, ostrzegaj¹ ozbli¿aj¹cym siê koñcu œwiata.A ta budowla ze sto¿kowatym dachem uplecionym zry¿owej s³omy? To œwi¹tynia Najwy¿szego Boga Gandów - Katondy.Podró¿uj¹c tymi drogami, co jakiœ czas natkniemy siê na szlaban (mo¿e to byæwrêcz kawa³ek drutu czy sznurka) i posterunek policji lub wojska.Zachowanietych ludzi powie nam o aktualnej sytuacji w kraju, nawet je¿eli jesteœmy dalekood stolicy i nie s³uchamy radia (gazeta tu nie dociera, a telewizji nie ma).Je¿eli ¿o³nierze i policjanci od razu, ledwie siê zatrzymamy, nie pytaj¹c onic, krzycz¹ i bij¹ -oznacza to, ¿e w kraju zapanowa³a dyktatura albo toczy siêwojna, je¿eli natomiast podchodz¹ do nas, uœmiechaj¹ siê, podaj¹ rêkê i mówi¹grzecznie: „Na pewno wiecie, ¿e zarabiamy bardzo ma³o" - oznacza to, ¿ejedziemy przez kraj ustabilizowany, demokratyczny, w którym odbywaj¹ siê wolnewybory i przestrzegane s¹ prawa cz³owieka.Panem tego œwiata dróg, szlaków i traktów afrykañskich jest kierowcaciê¿arówki.Samochody osobowe s¹ za s³abe, aby porusza³y siê po tych wybojach iwertepach.Po³owa z nich szybko utknê³aby gdzieœ na trasie (zw³aszcza w porzedeszczowej), a wiele innych od razu nadawa³oby siê do wyrzucenia.Ciê¿arówkanatomiast dojedzie prawie wszêdzie.Ma ona potê¿ny silnik i szerokie opony, mazawieszenie mocne jak Brooklyñski Most.Kierowcy tych wozów wiedz¹, jakimdysponuj¹ skarbem i w czym jest ich si³a.W przydro¿nym t³umie poznacie ich odrazu po sposobie, w jaki siê poruszaj¹.Ka¿dy z nich zachowuje siê jak król.Czêsto zreszt¹, zatrzymawszy siê, nawet nie schodz¹ z wy¿yn swojego fotela -wszystko i tak im przynios¹.Je¿eli ciê¿arówka stanie w jakiejœ miejscowoœci,od razu przypadnie do niej gromada wymêczonych, b³agaj¹cych ludzi - to ci,którzy gdzieœ chc¹ siê dostaæ i nie maj¹ jak.Koczuj¹ wiêc przy drodze, licz¹cna okazjê, na tego, kto za jak¹œ op³atê zabierze ich ze sob¹.Nikt nie liczy nalitoœæ.Kierowcy ciê¿arówek nie znaj¹ tego uczucia.Je¿d¿¹ oni drogami, wzd³u¿których w skwarze i ogniu tropiku nieustannie ci¹gn¹ gêsiego ob³adowanetobo³kami kobiety.Gdyby kierowca mia³ w sercu odrobinê litoœci i chcia³ impomóc, musia³by siê co chwilê zatrzymywaæ i nigdy nie dojecha³by na miejsce.Dlatego stosunki miêdzy kierowcami a id¹cymi poboczem kobietami cechuje zupe³nych³Ã³d - nie dostrzegaj¹ siê i mijaj¹ obojêtnie.Godwin pracuje do wieczora, wiêc nie mo¿emy zobaczyæ tego widowiska, jakim jestdroga wyjazdowa z Kampali na wschód (podobnie zreszt¹ wygl¹daj¹ inne trasypodmiejskie).Jedziemy póŸno, w³aœciwie noc¹, kiedy ta sama droga wygl¹dazupe³nie inaczej.Wszystko pogr¹¿one jest w g³êbokich ciemnoœciach.Jedyne, co widaæ, to ci¹gn¹cesiê po obu stronach szosy œwietliste linie chybotliwych, w¹t³ych p³omykówlampek i œwiec ustawionych przy straganach przez sprzedawców.Najczêœciejzreszt¹ nie s¹ to nawet stragany czy stoiska, lecz roz³o¿one wprost na ziemibieda-towary, rzeczy najdziwniej zestawione przez drobnych handlarzy: piramidkapomidorów obok pasty do zêbów, p³yn przeciw moskitom obok paczki papierosów,kamieñ zapa³ek i metalowe pude³ko herbaty.Godwin mówi, ¿e dawniej, w latachdyktatury, lepiej by³o koczowaæ na dworze przy œwiecach, ni¿ przebywaæ w jasnooœwietlonych pomieszczeniach.Cz³owiek, widz¹c nadci¹gaj¹ce wojsko, momentalniegasi³ œwiecê i znika³ w ciemnoœciach.Nim wojsko nadjecha³o, nie by³o ju¿ ¿ywejduszy.Œwieca jest dobra, bo widzi siê wszystko, samemu nie bêd¹c widocznym.Natomiast w oœwietlonym pomieszczeniu jest odwrotnie i przez to bardziejniebezpiecznie.W koñcu z g³Ã³wnej szosy zjechaliœmy w boczn¹, nierówn¹, poln¹ drogê.W œwietlereflektorów widaæ by³o tylko w¹ski tunel pomiêdzy dwoma œcianami gêstej,soczystej, nasyconej zieleni.To Afryka wilgotnego tropiku - bujna,rozkrzewiona, w nieustannym p¹czkowaniu, w rozmno¿eniu i fermencie.Tymtunelem, pe³nym za³amañ i zakrêtów uk³adaj¹cych siê w zawi³y i chaotycznylabirynt, dotarliœmy do miejsca, w którym nagle wyros³a przed nami œciana domu.Tu koñczy³a siê droga.Godwin zatrzyma³ wóz i wy³¹czy³ silnik.Zapanowa³ag³êboka cisza.By³o ju¿ tak póŸno, ¿e milcza³y nawet œwierszcze, a widocznie wpobli¿u nie by³o psów.Odezwa³y siê tylko moskity, takie z³e izniecierpliwione, jakby ju¿ nie mog³y siê nas doczekaæ.Godwin zastuka³ dodrzwi.Otworzy³y siê i na dwór wysypa³ siê tuzin zaspanych, pó³nagich dzieci.Potem wysz³a wysoka, powa¿na, o ruchach pe³nych godnoœci i nawet namaszczeniakobieta - matka Godwina.Po wstêpnych powitaniach zabra³a wszystkie dzieci dojednej izby, a w drugiej roz³o¿y³a nam na pod³odze maty do spania.Rano wyjrza³em przez okno.Zdawa³o mi siê, ¿e jestem w wielkim, tropikalnymogrodzie.Palmy, bananowce, tamaryndy i krzewy kawowe - wszystko to ros³owokó³, dom ton¹³ w popl¹tanej, zbitej roœlinnoœci.Wysokie trawy i k³êbi¹ce siêkrzewy tak zewsz¹d napiera³y, tak siê wszechw³adnie panoszy³y, ¿e w³aœciwieludziom nie zostawa³o wiele miejsca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]