[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pedrito Montero, w roli przyjaciela czy W roli wroga, napełniał go strachem, a bicie dzwonów doprowadzało do szału.Wyobrażając sobie, że może być od razu zaatakowany, ustawił swój batalion pod bronią na wybrzeżu.Sam przechadzał się po pokoju wzdłuż i wszerz, od czasu do czasu zatrzymywał się i strzelał palcami prawej ręki, rzucając dokoła siebie ukośne, ponure spojrzenie, by po chwili znów rozpocząć gorączkową wędrówkę.Oficerowie, tłocząc się przy oknie, które wychodziło na bramę miejską, wydzierali sobie nawzajem lornetkę pułkownika, kupioną przed rokiem na kredyt u Anzaniego.Przechodziła z rąk do rąk, a chwilowy jej posiadacz był zarzucany pytaniami.— Nic tam nie widać! — powtarzał niecierpliwie.Rzeczywiście nie działo się tam nic.Odkąd pikieta, umieszczona w zaroślach koło Casa Viola, otrzymała rozkaz połączenia się z głównymi siłami, nie było śladu życia na całej przestrzeni wyschniętej, zakurzonej równiny, dzielącej miasto od portu.Dopiero późno po południu ujrzano wyjeżdżającego z bramy jeźdźca, który odważnie posuwał się naprzód.Był to emisariusz seńora Fuentesa.Ponieważ był sam, pozwolono mu wjechać.Zsiadł z konia przed dużymi drzwiami, pozdrowił milczących widzów wesoło i bezczelnie i prosił o natychmiastowe posłuchanie u muy valiente* pułkownika.Seńor Fuentes z chwilą objęcia funkcji jéfé politico skupił całą swą uwagę dyplomaty na zagadnieniu opanowania zarówno portu, jak kopalni.Do układów z Sotillem wybrał pewnego rejenta, którego rewolucja zastała w więzieniu pod zarzutem fałszowania dokumentów.Uwolniony przez tłum z wielu innymi „ofiarami tyranii blancosów”, pośpiesznie ofiarował swe usługi nowemu rządowi.Zadaniem jego było namówić Sotilla żarliwą wymową, by przyjechał sam do miasta na konferencję z Pedritem Montero.Nic nie mogło być przeciwniejszego zamysłom pułkownika.Na samą myśl oddania się w ręce słynnego Pedrita robiło mu się niedobrze, to było wykluczone, to byłoby szaleństwem.Ale jawne wypowiedzenie wojny byłoby także szaleństwem.Nie mógłby już systematycznie poszukiwać skarbu, tego bogactwa srebra, którego obecność czuł niejako w pobliżu, wietrzył niemal nozdrzami.Ale gdzie? gdzie na Boga? gdzie? Ach, czemuż wypuścił doktora? Jednakże nie.To był jedyny sposób — rozmyślał w rozterce, podczas gdy wysłannik Montera czekał na dole zagadując przyjaźnie do oficerów.Dostarczenie pozytywnych wiadomości leżało wszak we własnym interesie tego szelmy doktora.A cóż będzie, jeśli go zatrzymają? Zakaz wydalania się z miasta na przykład? Przecież tam chodzą patrole!Pułkownik pochwycił czoło w obie ręce i zatoczył się, jakby uległ zawrotowi głowy.Strach podsunął mu nagle sposób wyjścia, którego w Europie używają mężowie stanu, gdy zależy im na odroczeniu trudnych układów.Zapominając o godności wlazł prędko do hamaka w butach z ostrogami.Jego ładna twarz zżółkła od ciężkiego zatroskania, kształtny nos się zaostrzył, a wyzywające nozdrza ściągnęły się.Aksamitne, pieszczotliwe spojrzenie pięknych oczu zmąciło się i zgasło gdyż te omdlewające oczy kształtu migdałów były teraz przekrwione wskutek bezsenności i natężenia posępnych myśli.Przemówił do zdziwionego wysłannika seńora Fuentesa wyczerpanym, zamierającym głosem.Głos ten, wzruszająco słaby, wydobywał się spod stosu ponchos przykrywających osobę pułkownika aż po czarne wąsy, dawno nie fryzowane, obwisłe na znak wyczerpania fizycznego i umysłowego.Gorączka, ciężka gorączka, ogarnęła valiente pułkownika.Wyraz dzikiego cierpienia, wywołany nagłą kolką, która napadła go niespodzianie, tudzież szczękanie zębami pod wpływem strachu, wyglądały na tak prawdziwe objawy choroby, że uczyniły wrażenie na przybyszu.Był to widocznie jakiś paroksyzm.Pułkownik tłumaczył, że nie może myśleć, słuchać ani mówić.Z pozornie nadludzkim wysiłkiem wykrztusił, że nie jest w stanie dać właściwej odpowiedzi ani wykonać jakiegokolwiek rozkazu jego ekscelencji.Ale jutro! Jutro! ach tak, jutro! Niech jego ekscelencja don Pedro będzie zupełnie spokojny.Dzielny pułk z Esmeraldy strzeże portu, strzeże… — Tu urwał tarzając obolałą głowę z zamkniętymi oczami, jak chory, który poczyna majaczyć, podczas gdy wysłannik Fuentesa przyglądał mu się bacznie i musiał pochylać się nad hamakiem, by cośkolwiek zrozumieć z tych bolesnych, przerywanych wypowiedzi.Pułkownik Sotillo wyraził nadzieję, że ludzkie uczucia skłonią jego ekscelencję „do wydania lekarzowi, angielskiemu lekarzowi, pozwolenia na wyjście z miasta ze swą skrzynką zagranicznych lekarstw i zaopiekowanie się chorym.Błagał o łaskę tu obecnego dostojnego caballera, by zechciał wstąpić po drodze do Casa Gould i poinformować angielskiego doktora, który tam prawdopodobnie przebywa, że jego pomoc jest natychmiast potrzebna pułkownikowi Sotillo, leżącemu w gorączce w budynku Urzędu Ceł.Natychmiast.Musi przybyć natychmiast; czekają go tu z największą niecierpliwością.— Dziękuję najserdeczniej.— Zamknął znużone oczy i nie otwierał ich więcej, leżąc zupełnie nieruchomo, nieczuły, głuchoniemy, pokonany, zmiażdżony, unicestwiony, przez atak choroby.Ale z chwilą gdy przybysz zamknął za sobą drzwi wiodące na podest, pułkownik wyrzucił w górę obie nogi, przykryte mnóstwem wełnianych ponchos.Ponieważ ostrogi zaplątały mu się beznadziejnie w liczne okrycia, o mało nie upadł na głowę, a równowagę odzyskał dopiero na środku pokoju.Ukrywszy się za nie domkniętą żaluzją, nasłuchiwał, co dzieje się na dole.Wysłannik dosiadł już konia i zwracając się do zasępionych oficerów, skupionych w drzwiach wejściowych, zdjął ostentacyjnie kapelusz:— Caballeros — rzekł bardzo głośno.— Pozwólcie mi polecić waszego pułkownika waszej szczególniejszej opiece.Rad jestem, że dostąpiłem zaszczytu poznania was wszystkich, świetnej jednostki wojskowej, złożonej z ludzi praktykujących żołnierską cnotę cierpliwości na tej eksponowanej placówce, gdzie jest dużo słońca, a o wodzie nie ma mowy, podczas gdy obok leży miasto zasobne w wino i wdzięki kobiece, miasto, które gotowe jest otworzyć wam swoje podwoje jako dzielnym żołnierzom.Caballeros! Mam zaszczyt was pożegnać.Dziś wieczorem będzie dużo zabaw tanecznych w Sulaco.Do zobaczenia!Wstrzymał jednakże konia i przechylił głową na bok widząc, że stary major wystąpił naprzód, wysoki i chudy, w prostym obcisłym płaszczu, opadającym mu do pięt, w którym wyglądał jak drzewce pułkowego sztandaru, umieszczone w pokrowcu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl