[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzruszam ramionami.Jak¿eto? Puœciæ nas na Górê Rdziostowsk¹, by potem paradowaæ przedni¹ w odleg³oœci kilometra, a wiêc pod strza³ami karabinowymi?Ale¿ to nonsens!Tymczasem nale¿y nie traciæ czasu, gdy¿ w ka¿dym razie niechcê za dnia odbywaæ powrotnej drogi do Marcinkowic.Wiêcjeszcze raz przypominam cele ostrzeliwania.Miasta samego nieruszaæ! Teraz, gdy nic w nim oprócz œwiate³ i œwiate³ek nie wi-daæ, przyczynilibyœmy wiêcej szkody mieszkañcom ni¿ nieprzyja-cielowi.Ogieñ skierowaæ na wyjœcia z miasta — na zachód, zatemna mosty na Dunajcu, i na pó³noc, a¿eby przeszkodziæ posuwaniusiê tej tam kolumny wozowej, maszeruj¹cej po tamtej stromerzeki.Rozpoczynaæ ogieñ zaraz.Meisner ma swoje armaty na lewo od drogi, bli¿ej Dunajca,Brzoza swe osiem niebo¿¹tek ustawi³ na prawo, na górze.Natu-ralnie strzelaæ bêd¹ wed³ug mapy, wiêc niedok³adnie, bez ¿adnejmo¿liwoœci korektury.Idzie przecie¿ przede wszystkim o moralnyefekt i o wzniecenie nieporz¹dku u nieprzyjaciela.Patrzê przedsiebie na liczne drobne œwiate³ka Nowego S¹cza, b³yszcz¹ce tamw dole.Prócz nich widaæ jeszcze tylko kilka wiêkszych lampi parê ognisk, rozpalonych gdzieœ ko³o Dunajca.Wszystko to ta-kie spokojne, nikomu tam ani siê nie œni, co za chwilê siê stanie.Wreszcie „Bb.um"! — pada strza³ od Meisnera i.zaczyna siêmuzyka! Górskie armaty Meisnera maj¹ b³ysk mniejszy i maj¹g³os g³êbszy, nasze hucz¹, jakby pêkn¹æ mia³y, i daj¹ b³ysk takdu¿y, jakby nie by³y ma³ymi pieskami, a olbrzymimi potworami.S³yszê na prawo i na lewo spokojne komendy.Strzelamy prze-wa¿nie granatami, od czasu do czasu szrapnelami.Widok na mia-sto jest cudowny z b³yskawicami pêkaj¹cych szrapneli i ognisty-mi wybuchami granatów.Œwiate³ka w mieœcie nagle przesta³ymigotaæ, ognie na brzegu Dunajca widocznie poœpiesznie gaszono,gdy¿ wkrótce z weso³ego widoku miasta z wiankiem ognikównic nie zosta³o — gdzieniegdzie tylko smutno i melancholijnieb³yska jakieœ œwiate³ko, jakby to nie Nowy S¹cz by³ przede mn¹,a jakaœ zapad³a wioszczyna.„To musia³ byæ tam rejwach!" —myœlê sobie z zadowoleniem.Ten wieczny jednak ³oskot tam na szosie za Dunajcem zaczy-na mnie po prostu irytowaæ.Nasza strzelanina nie robi nañ ¿ad-nego wra¿enia, g³ucho i ponuro dudni¹ dalej nieprzerwanym ci¹-giem jakieœ g³upie ciê¿kie woziska.Patrzê w tym kierunku i ws³u-chujê siê w ten monotonny grzechot kó³.Spostrzegam od czasu doczasu ruszaj¹ce siê œwiat³a — widocznie latarnie.Gdyby to nieby³y tabory — myœlê — to przecie wziê³aby ich te¿ ochota pos³aænam parê ku³ jako odpowiedŸ œmia³kom.Przecie¿ widz¹, ¿e s¹ tuarmaty, wiêc musz¹ rozumieæ, ¿e jest i jakaœ os³ona z ¿ywych lu-dzi, od których przecie trzeba zabezpieczyæ tê g³upi¹ defiladê.Chyba zmykaj¹ i nie chc¹ zatrzymaæ siê ani chwili.Bierze miêochota sprowokowaæ tych nieznoœnych dudniarzy zza Dunajca.Chcê przez chwilê skierowaæ tam ogieñ jednej baterii, ale przy-chodzi mi na myœl, ¿e mam przecie piechotê — jeden pluton stoiprawie tu¿ przy mnie, jako rezerwa os³ony wys³anej naprzódi na boki.Wo³am do siebie dowódcê kompanii Wieczorkiewiczai ka¿ê mu daæ parê salw w kierunku szosy na tamtym brzeguDunajca.Wieczorkiewicz idzie naprzód, by zbadaæ trochê sytuacjê, po-tem pluton staje i wkrótce bas armat jest przerwany raptow-nym suchym trzaskiem salwy karabinowej.Aha! Poskutkowa³o!Turkot siê zatrzyma³! Widaæ ¿ywo poruszaj¹ce siê œwiate³ka przywozach.Czekam z naprê¿eniem, czy nie zagrzmi te¿ jaka salwaw odpowiedzi.Nie! Przechodzi jakaœ jedna czy druga minutai znowu ten sam ponury turkot porusza siê dalej.— Strzelaæ dalej! — wo³am do Wieczorkiewicza.Grzmi znowusalwa — turkot zamiera na chwilê, potem jakby nieœmia³o zaczy-na siê ruszaæ, by wpaœæ dalej w swój monotonny miarowy odg³osporuszaj¹cego siê kolosa na ko³ach.By³em i rozœmieszony, i wœcie-k³y.Sz³a wiêc salwa jedna za drug¹ zawsze z tym samym skut-kiem, zawsze bez ¿adnej odpowiedzi z tamtej strony, która jakbysiê upar³a milczkiem defilowaæ w nocy przed nami.Stawia³em sobie dla wyjaœnienia sprawy ró¿ne hipotezy i zaw-sze odrzuca³em wszystkie zwi¹zane z przypuszczeniem, ¿e mamprzed sob¹ maszeruj¹cy oddzia³ wojska.Przemawia³o bardzo sil-nie przeciw takiej hipotezie po pierwsze zajêcie przeze mnie bezprzeszkód Rdziostowa z widokiem na Nowy S¹cz i na wszystkiedrogi zeñ wychodz¹ce, po drugie to milczenie absolutne z tamtejstrony Dunajca pomimo mojej strzelaniny z armat i karabinów¯adnego strza³u, ¿adnej próby przeszkodzenia mi w czymkolwiek.Po odrzuceniu zaœ hipotez o marszu wojska ku mnie, pozostawa³ojedno przypuszczenie, które wypowiada³em poprzednio, ¿e jest toewakuacja prze³adowanego Nowego S¹cza, marsz licznych ciê¿kichtaborów po tamtej stronie Dunajca.Na zarzut Szefa, ¿e logicz-niejszym by³oby dla Rosjan wycofanie wszystkiego na wschód, niena pó³noc, odpowiada³em w myœli, ¿e przy nag³ej masowej ewa-kuacji sta³o siê koniecznoœci¹ wykorzystanie wszystkich dróg, ja-kie by³y w rozporz¹dzeniu.A zreszt¹ — dodawa³em — czy do-tychczas w ci¹gu wszystkich tañców ko³o Limanowej nie by³ozawsze to samo — przesuwanie siê nieprzyjaciela, któregoœmymieli przed sob¹, w³aœnie na pó³noc? Mo¿e kolej, któr¹ Moskalemaj¹ za sob¹ w kierunku Grybowa i Jas³a, nie jest jeszcze zdol-na do u¿ytku, gdy odwrotnie pó³nocne koleje od Tarnowa nawschód s¹ puszczone w ruch, i dlatego ewakuacja idzie w kie-runku pó³nocnym do tych w³aœnie kolei.W ka¿dym razie wy-dawa³o mi siê wówczas — trochê pijanemu triumfem swej w³as-nej œmia³oœci — ¿e jedynym racjonalnym wyt³umaczeniem ogrom-nego ruchu po tamtej stronie Dunajca jest hipoteza o ewakuacjisk³adów nowos¹deckich.Ona jedynie t³umaczy³a to nag³e cofa-nie siê bez walki wszystkich patroli i oddzia³Ã³w rosyjskich przednaszymi s³abymi si³ami, ona jedynie wyjaœnia³a, dlaczego Moska-le puœcili mnie bez oporu do Rdziostowa, ona wreszcie pozwala³azrozumieæ tajemnicze milczenie tak bliskiego nieprzyjaciela.NawetSzef, który w ogóle w stosunku do ca³ej operacji by³ pesymist¹,wzrusza³ co prawda ramionami, gdym mu moje rozumowanie wy-k³ada³, lecz nie móg³ znaleŸæ argumentów contra dostatecznie sil-nych.Upewniwszy siê w swej hipotezie, zdecydowa³em od razu, ¿ejak tylko szary œwit wstanie na niebie, ruszy Belina za Dunajecpo ³atw¹ zdobycz, tabory.Wznieci pop³och i zamieszanie — toprzecie idealne dla jazdy.Jako pomoc dam mu na razie jedenbatalion, który zarazem przykryje Rdziostów od jakichœ drob-nych patroli, mog¹cych siê ukazaæ z po³udnia.Z III batalionemi artyleri¹ — która musi wypocz¹æ po nocnej pracy — zostanêw rezerwie a¿ do lepszego wyjaœnienia sprawy.A nu¿ bêdê móg³odbyæ jeszcze tego dnia triumfalne wejœcie do Nowego S¹cza i byæz polskim ¿o³nierzem pierwszym w murach oswobodzonego odnajazdu miasta.Dumne marzenia!Tymczasem strzelanina trwa³a dalej.Ten sam duet moicharmat i salw karabinowych, z tym samym brakiem jakiegokolwiekdope³nienia muzyk¹ z naprzeciwka.¯adnego strza³u, ¿adnego od-g³osu oprócz monotonnego dudnienia wozów na tamtym brzeguDunajca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]