[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak trafiła do ciężarówki rzeźnika? Jeżeli za chwilę padnie nazwisko Ireny Kwiatkowskiej jako wspólniczki.Czy to ona zabiła Chińczyka?! Ślady na jego głowie tylko ja widziałam i chociaż wydały mi się końskimi kopytami, to nie znaczy, że faktycznie nimi były.Myśli cwałowały w mojej głowie szybciej niż słowa Józia.Choć w zupełnie innym kierunku, jak się miało okazać.- Jak to się stało? - zapytał Wujek.Gdyby chodziło o Lolitę, nie zrobiłby tego tak spokojnie.A może nie chciał dać nic po sobie poznać?- Powiem panu dyrektorowi jak na świętej spowiedzi.W tle charakterystyczne dzwonienie breloczka - Józio zawsze bawił się nim, gdy był zdenerwowany lub coś przerastało jego możliwości.- Własnej babie wyżalić się nie mogę, bo o niczym nie wie.- To zacznij po kolei.Jak dotąd, niewiele rozumiem z tego, co mówisz.- Wujek wyjął mi te słowa z ust.- Twierdzisz, że interes kwitnie jak nigdy dotąd.Natomiast Straż Graniczna zapewnia, że dostać się do nas ze wschodu przez zieloną granicę jest z roku na rok coraz trudniej.- Znaczy się, że niby nie można wpław przez Bug? - Józio zaśmiał się sarkastycznie.- Guzik prawda, mówię panu dyrektorowi.Ta granica jest dziurawa jak rzeszoto.A jeszcze jak ostatnio zaczęli gadać w telewizji, że Polska wkrótce do Unii Europejskiej ma wejść, to ludzie rzucili się przemycać nielegali jak nigdy.Toż to ostatnia szansa, potem granicę Unii przesuną do nas znad Nysy Łużyckiej i tak uszczelnią, że i złamanego grosza nie da się zarobić.- Bezpłatna reklama.- Że co proszę? - nie zaskoczył Józio.- Mówię, że media wyświadczyły Straży Granicznej niedźwiedzią przysługę.- Tak jakby - zgodził się kombajnista.Sam lubił komunikować się za pomocą wszelkich przysłów i potocznych związków frazeologicznych.Znał ich mnóstwo i z rozkoszą nadużywał, często przy tym rozbawiając otoczenie, bo wciąż coś przekręcał.- A ty jak się dostałeś do interesu?- Wspólnik mnie namówił, kolega, znaczy się.Zeszli my się któregoś razu u mnie w sklepie, piwko wypili - jeszcze tej durnej ustawy nie było, co zabrania publicznie - i zaczęli ze sobą gadać.On mnie się żali, że odkąd pegeer zlikwidowany, roboty nijak nie może znaleźć.Ale ma coś na oku, tyle że dwóch do tego trzeba, a on nie ma z kim.Ty Józek, mówi, tożeś sklep otworzył i jakoś wychodzisz na swoje, twoja baba do kościoła co rusz w innej kiecce lata i na mszę daje przy byle okazji.A wcześniej toś się na handlu końmi dorobił.To ja jemu zaczął tłumaczyć jak tej krowie na rowie, że ja tu ledwo końce wiążę, a co Halinki, to za mleko i jaja.Na to on, że może bym se tak dodatkowo życzył zarobić.Czemu nie, odpowiedziałem mu, tylko, chłopie, w jaki sposób? „A nad wodę nie zechciałbyś pójść?” - mówi on i czeka, co ja na to.A mnie dech zaparło w piersiach.Oho, myślę sobie, co to, to nie! W okolicy wszyscy wiedzą, co to znaczy iść nad wodę: Ruskich przemycać.Toż to zakazane i grzech jaki pewnie.Mówię mu, że spowiadać to ja się z tego nie zamierzam i że dzięki, nie skorzystam.A on do mnie: „Jaki grzech?! Ludziom będziesz pomagać.Toż oni tam głodem przymierają i nikt do nich pomocnej ręki nie wyciągnie.Na Zachód chcą.By tam mogli odżyć, pracę podłapać choćby na czarno.A tak - bieda.Widzisz, Józek, życie ludzkie będziem ratować, a ty o grzechu gadasz.Niby taki wierzący, a samolub.A to wszystko przecież nie za darmo.Sto złotych dają od jednego.Na początek”.Zapytałem, kto daje.„No, ruska mafia.Dla nich robią tacy jak my biedacy, a nie żadni gangsterzy jak w telewizji”.Musiałem patrzeć na niego jak wół na malowane oczy, bo dodał: „Nie osobiście przecież dają.Przez polskiego pośrednika”.I wytłumaczył mnie jak jakiemu głupiemu, że wcześniej to się takie konwoje przeprowadzało przez Terespol, znaczy się, był niezły punkt na Bugu koło przejścia granicznego.Ale potem, że tak powiem, miejsce się spaliło.To znaczy, granicę otoczyli metalową siatką, krzaki wycięli, ludzi więcej porozstawiali.Pilnują.Nie da się już tamtędy bezpiecznie przeprawiać.Trzeba było przerzucić się z całym majdanem gdzieś dalej.- Tutaj? - usłyszałam głos Wujka.Domyśliłam się, że wskazuje na rzekę.- Tak to sobie umyślili - przytaknął Józio.- Tyle że zaufanych ludzi do tego nie mieli za bardzo.Bo najlepiej, jak taki przewodnik to swój jest, znaczy się, miejscowy.Tu u nas wszyscy znają łyse konie i jakby kto obcy się kręcił, a nie letnik, to zaraz by na policję donieśli, że złodziej.Przed wojną Cyganów pełno było, obóz zawsze rozbijali na tym zakręcie, gdzie to pastwisko panadyrektorowe się kończy.Ludzie pamiętają.- Zgodziłeś się, oczywiście? Znów zadzwonił breloczek Józia.- A co miałem się nie godzić? Szef uczciwy był, nie powiem.Na początku żeśmy pracowali na pożyczonym pontonie i moim żukiem żółtków wozili, a jak zobaczył, że dobrze nam idzie, to od razu przed tymi białoruskimi mafiosami nas pochwalił.Komórki zaczęli nam dawać, noktowizory, radiostacje i inny sprzęt.I płacili w dolarach.Tego dostawczego poloneza tom sobie za forsę od nich kupił w pierwszej kolejności.Raz my taką premię dostali, żem o mało nie zemdlał jak baba.Józio konspiracyjnie zniżył głos do szeptu, więc nie poznałam tej sumy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]