[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spostrzeg³em,¿e ¿andarm kolejowy, który us³ysza³ widocznie ha³as, zbli¿a³ siê do nas.– Jestem urzêdnikiem – zawo³a³em na zielonego, - i ty durniu, nie masz prawamnierewidowaæ.Siadaj zaraz ze mn¹ i jedŸ do urzêdu celnego.Dozorca pos³usznie siad³ obok mnie i ruszyliœmy w kierunku komory.W drodze zacz¹³em straszyæ dozorcê, ¿e tej sprawy nie puszczê p³azem.Przyrewizjinic siê u mnie nie oka¿e i bêdê go skar¿y³.Wypadkowo przypomnia³em sobie jednonazwiskowy¿szego urzêdnika celnego w Warszawie i wskaza³em dozorcy na niego, jakoswego znajomego.Dozorca, us³yszawszy z ust moich nazwisko swego naczelnika,struchla³i zacz¹³ mnie przepraszaæ.Udawa³em jednak zagniewanego i dalej wymaga³em, by jecha³ ze mn¹ do komory.Dozorca coraz bardziej traci³ rezon, coraz bardziej zdradza³ chêæ wycofania siêz interesu.Przeprasza³ miê coraz gorêcej i skar¿y³ siê na ciê¿ki obowi¹zek zaczepianiapublicznoœci.Wreszcie zapyta³em go, czy jest ¿onaty.Okaza³o siê, ¿e ma ¿onê i dzieci.Masiê rozumieæ,¿e skorzysta³em z tej szczêœliwej okolicznoœci, by okazaæ wystraszonemu dozorcysw¹ wspania³omyœlnoœæ.– No! – rzek³em, – niech tak bêdzie, nie chcê gubiæ twej rodziny.Ruszaj sobie!Dozorca nie kaza³ sobie tego dwa razy powtarzaæ.Zatrzyma³ doro¿kê, wyskoczy³ zniej i po¿egna³ miê wojskowym uk³onem.Odetchn¹³em l¿ej.Widocznie doro¿karz moje westchnienie us³ysza³.Odwróci³ siêdomnie z uœmiechem.– Ale¿ uda³o siê panu – rzek³ do mnie, – przel¹k³ siê, g³upi!Innym razem, jak mi opowiadano, wpad³ w rêce zielonego opryszka ¯yd, robotnik,którego nieopatrznie, wobec specjalnych wzglêdów zielonych dla ¯ydów, wys³ano zbibu³¹do s¹siedniego miasta.Nasz towarzysz bibu³ê zapakowa³ do starej walizki bezzamkai obwi¹za³ j¹ sznurami w bardzo gruntownie zapl¹tany sposób.To w³aœnie zbawi³ogo.Przy wyjœciu z wagonu na dworcu miejskim zatrzyma³ go zielony i kaza³ otworzyæwalizkê.Towarzysz powoli zacz¹³ rozpl¹tywaæ wêz³y i wêze³ki na sznurach.Zielony –widocznie by³ to zwyczajny stupajka, typu, opisanego przeze mnie wy¿ej –znudzony tymd³ugim rozwi¹zywaniem, obejrza³ naszego towarzysza i widocznie z ubraniaos¹dzi³, ¿enawet dwudziestu kopiejek zeñ nie wydusi.– Nu, czort s toboj! – zawo³a³, – idi, ¿ydok! Stupaj! 1Niekiedy jednak oczka sieci pogranicznych z powodów rozmaitych zaciskaj¹ siêgwa³townie.Zieloni staj¹ siê nerwowi, bacznoœæ siê zwiêksza.Wówczas uciekaæsiê trzebado najuci¹¿liwszego i najbardziej kosztownego sposobu – do przewo¿enia bibu³yna ludziach.S¹ najrozmaitsze sposoby opakowywania cz³owieka i technika transportowawynalaz³awiele œrodków do zwiêkszenia zdolnoœci transportowej ¿ywej tary dla bibu³y.Naji-1 No, niech ciê diabli wezm¹, idŸ, ¯ydku, idŸ!dealniejsz¹ pod tym wzglêdem jest silna, dobrze zbudowana kobieta.Wyzyskawszywszystkie skrytki damskiej garderoby, ob³o¿ywszy siebie najstaranniej bibu³¹,kobieta, gdyma do tego odpowiedni¹ si³ê fizyczn¹, mo¿e unieœæ na sobie, bez zwracania nasiê uwagi,trudn¹ do uwierzenia iloœæ bibu³y.Opowiadano mi pod tym wzglêdem o fakcienastêpuj¹cym.Partia musia³a likwidowaæ jedn¹ ze swych granic, by³a bowiem obawa, ¿e nast¹piæmo¿e wsypa z powodu naprê¿onych w tym miejscu stosunków granicznych orazwypadkowegopodejrzenia, jakiemu uleg³ w oczach zielonych towarzysz, prowadz¹cy granicê.Niebezpieczeñstwo wyda³o siê tak groŸnym, ¿e z likwidacj¹ œpieszono.A nask³adzienad granic¹ le¿a³o moc bibu³y, której g³Ã³wn¹ czêœci¹ by³o kilka setek ksi¹¿kiBebla „Kobieta”1.Ksi¹¿ka ta gruba, wa¿¹ca prawie funt i jako taka nale¿y do najtrudniejszychdlatechniki transportowej.Wobec wzmocnionego dozoru nie mo¿na by³o wywieŸæ bibu³ywalizkami, zwyczajn¹ drog¹.A ¿e granicê likwidowano i ju¿ nie bardzo siêliczono z wymaganiemkonspiracji granicznej, by zbyt czêsto nie zjawiaæ siê na pograniczu,postanowionoraz po razie wysy³aæ towarzyszki dla zabrania bibu³y na sobie.W tych wyprawach bra³o udzia³ piêæ towarzyszek, pomiêdzy którymi wobecpoœpiechu,jakiego wymaga³a sprawa, rozwinê³o siê wspó³zawodnictwo.Kto wiêcej przyniesie?–oto by³o pytanie.Swego rodzaju rekord w tym oryginalnym sporcie rewolucyjnymzosta³ustanowiony przez pewn¹ towarzyszkê 2, która na sobie przywioz³a siedmdziesi¹tpiêæegzemplarzy „Kobiety”.Siedmdziesi¹t piêæ! wynosi to na wagê prawie 2 pudy papieru, u³o¿onego wdodatkupod ubraniem, wiêc w sposób ogromnie krêpuj¹cy i mêcz¹cy.Nigdy nie mia³em nasobietyle bibu³y; zdarzy³o mi siê jednak parê razy nieœæ jakieœ marne 15–20 funtów imuszêwyznaæ, ¿e miê to wcale nie zachwyci³o.Bibu³a zewsz¹d mnie dusi³a, gniot³a,³askota³a;czu³em, ¿e muszê przybieraæ niezupe³nie naturalne pozy, które miê mêczy³yogromnie.Aprzecie od moich 20 funtów daleko do dwóch pudów – stanowi to cztery razywiêksz¹wagê i objêtoœæ.M¹¿ owej dzielnej towarzyszki, który razem z ni¹ odby³ tê wyprawê, opowiada³mi, ¿ebêd¹c tak opakowan¹, ¿ona jego przejœæ musia³a pieszo trochê wiêcej, ni¿kilometr, przetrz¹œæsiê w wagonie kilka godzin i wreszcie jechaæ doro¿k¹ nie mniej, ni¿ pó³godziny.– Gdyœmy wsiedli ju¿ do wagonu – mówi³ on, – zaj¹³em czym prêdzej dwiekróciutkie³awki, aby nikt nie siedzia³ obok nas.Ba³em siê, by wypadkowe dotkniêcie niezdradzi³obibu³y, bêd¹cej pod ubraniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]