[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- G�owa do góry! Jeszcze z tego wyjdziemy.Z powrotem nie zab��dz�.Przez moment waha� si�, ale w ko�cu pragnienie zwyci�y�o nad rozs�dkiem.Poszed� w �lady Ellie i napi� si� do syta.Centaur poczeka� jeszcze chwil�, apotem ruszyli dalej.Zanim wdrapali si� na kolejny pagórek i doszli do lasu, musieli pokona� podobnydystans.Gdy weszli na szczyt, byli bliscy zawa�u serca, a jednak ci�gle biegliza stra�nikiem.Wy��czyli �wiadomo�� - ow�adn�o nimi co� w rodzaju szale�stwa.Tylko jedna my�l nie dawa�a im spokoju: trzeba biec, a� wreszcie si� tosko�czy.Centaur mia� wytrzyma�o�� górskiej kozicy - by� wyra�nie zaskoczony, widz�c ichwyczerpanie.Kiedy� musia�a wreszcie nadej�� chwila, w której Ellie nie by�a wstanie powsta� i ruszy� w dalsz� drog�.Ich prze�ladowca podszed� bli�ej,przystan�� nad le��c� kobiet�, a za moment stukn�� j� trójpalczastym kopytem.Max rzuci� si� na� z pi�ciami.Centaur nie zareagowa�, nie poruszy� si� nawet, tylko spojrza� na wi�nia swymit�pym wzrokiem, ukazuj�c ci�gle t� sam� zdziwion� min�.Jego towarzysz pogna� wstron� stada, chc�c porozumie� si� z przewodnikiem.Zanim wróci�, min�o conajmniej dziesi�� minut.- Teraz lepiej? - nachyli� si� nad Ellie Jones.W tej samej chwili ten, który trzyma� stra� tylni�, wcisn�� si� mi�dzy wi�niomi rozdzieli� ich, cho� Max naciera� na� z pi�ciami.Ellie zmuszono dopowstania.Ruszyli w dalsz� drog�.Zanim przebrn�li przez ��k�, pozwolono imdwa razy odpocz��.W ten sposób, po kilku niesko�czenie d�ugich godzinach, gdys�o�ce stan�o ju� nad zachodnim horyzontem, dotarli do rozleg�ej równiny,poro�ni�tej rzadk�, nisk� traw�.Gdzieniegdzie mo�na by�o dojrze� drzewa.Maxliczy�, kroki.W ten sposób stwierdzi�, �e od postoju do postoju przeszlinieca�� mil�.Cho� nie by�o to zbyt wiele, mia� wra�enie, �e ci�gni�to go conajmniej mil dziesi��.Do��czyli do pozosta�ych zwierz�t.Znajdowali si� terazna pó�kolistej polanie, niczym dywanem wys�anej zeschni�tym igliwiem.Centaur,który dzier�y� ich postronki, przekaza� jeden z nich swemu towarzyszowi, poczym obaj przywi�zali liny do drzew.Poniewa� byli do�� daleko od siebie, zacz�li ci�gn�� elastyczne sznury,, a�dystans znacznie zmala�.To jednak nie podoba�o si� stra�nikom.Wkrótce Maxzosta� poprowadzony na drugi koniec przesieki i przywi�zany do drzewa zakrzakami.Przy maksimum wysi�ku mogli podej�� do siebie ma odleg�o�� najwy�ejdwóch metrów.- Co oni zrobili? - zapyta�a zdziwiona Ellie.- Najwyra�niej usi�uj� nie dopu�ci� do jakich� potajemnych knowa�.Centauryodesz�y nieco dalej.Dziewczyna spojrza�a za oddalaj�cym si� stadem, najpierwzaszlocha�a, a pó�niej wybuch�a g�o�nym p�aczem.�zy g�stymi strugami sp�ywa�ypo brudnej twarzy, ��obi�c w masce kurzu dwie bia�e smugi.- Niech�e pani da spokój! - Max usi�owa� perswazji - Przecie� w ten sposób niepoprawimy naszej doli.- Nie o to chodzi! - mi�dzy jednym a drugim szlochni�ciem wykrztusi�a Ellie -Jak oni nas traktuj�!.Przywi�zani do drzewa.niczym psy.- To si� jeszcze oka�e!Max wyprostowa� r�k� i zacz�� ogl�da� powróz.Oczywi�cie, trudno by�o powiedzie�, �e jest to zwyk�y postronek.Lekkopo�yskuj�ca powierzchnia przypomina�a w�ow� skór�.Nie dostrzeg� �adnychorganów, potwierdzaj�cych t� hipotez�: ani g�owy, ani ogona.Kiedy przy�o�y� palce do w�z�a, poczu� s�abe pukanie.Nacisn�� supe�, staraj�csi� na�ladowa� podpatrzone wcze�niej ruchy centaurów.odpowiedzia�o muregularne bicie - co� w rodzaju pulsu.- Ellie.to co� �yje! Dziewczyna podnios�a ku niemu wykrzywion� bólem twarz.- Co �yje?- Ten sznur.- Aha.- A w�a�ciwie.- ci�gn�� dalej -.nawet je�li nie �yje, to w ka�dym razienie jest martwe.Ponownie usi�owa� rozci�� wi�zy za pomoc� no�a, ale i tym razem bez sukcesu.- Za�o�� si�? �e gdybym mia� zapa�ki, bez trudu doprowadzi�bym do tego, aby tomonstrum wrzasn�o "mama" w dowolnie wybranym j�zyku.Mo�e pani ma zapa�ki?- Niestety, nie pal�.- Ja te�.Trudno.By� mo�e uda mi si� skrzesa� ogie� w inny sposób.naprzyk�ad pocieraj�c dwa kloce drewna.- Wie pan, jak to si� robi?- Nie.Pog�aska� i dok�adnie opuka� �yj�cy powróz, lecz cho� ci�gle odpowiada� murytmiczny puls, mia� wra�enie, �e niedok�adnie w cen sposób powinien zabra� si�do rzeczy.Nie zaprzestawa� prób.W�a�nie by� zaj�ty ogl�dzinami w�z�a, gdykto� wykrzykn�� ich imiona.- Max, Ellie! Jednym skokiem Ellie podnios�a si� i wyci�gn�a r�ce.- Chipsie! Chod� tutaj, kochanie!Zwierz�tko ulokowa�o si� wysoko na drzewie.Teraz rozejrza�o si� ostro�nie nawszystkie strony, po czym zwinnie zbieg�o na dó�.Ostatnie trzy metry pokona�ojednym susem i w tej samej chwili znalaz�o si� w ramionach swej pani.Obie obj�y si� mocno, wykrzykiwa�y co� po cichu, w ko�cu Ellie b�yszcz�cymioczyma spojrza�a na Maxa.- Teraz czuj� si� o wiele lepiej.- Ja tak�e.Chocia� nie wiem, dlaczego.Zwierz�tko spowa�nia�o iprzyst�pi�o do meldunku.- Chipsie i�� za wami!Teraz z kolei Max si�gn�� po ma�pk� i zacz�� j� g�aska�.- Tak w�a�nie, Chipsie.Tego dokona�a�.Jeste� kochan�, ma�� dziewczynk�.- Ju� nie czuj� si� opuszczona.- wyzna�a Ellie - By� mo�e wszystko zmienisi� na lepsze.- Nigdy nie by�o a� tak �le, �eby zacz�� rozpacza� - napomnia� j� Max - Mamwra�enie, �e uda mi si� tak podej�� t� lin�.tego w�a.czymkolwiek by tonie by�o, i� w ko�cu rozlu�ni chwyt i pu�ci nas wolno.Jeszcze dzisiaj w nocymo�emy wróci� do domu.- Jak pan zamierza znale�� drog�?- To ju� moje zmartwienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]