[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydawszy rozkazy swoim ludziom, Feng wsiad³ do windy.Migaj¹ce nad drzwiamicyferki wskazywa³y, ¿e pojecha³ na sam¹ górê, do przybudówki na dachuwie¿owca.Jon by³ wstrz¹œniêty, chocia¿ domyœla³ siê tego wczeœniej.Corazwiêcej faktów wskazywa³o na to, ¿e Ralph McDermid próbowa³ zatrzymaæ go wrecepcji, ¿eby wezwaæ Fenga i jego zabójców.Co oznacza³o, ¿e przewodnicz¹cyzarz¹du i prezes Grupy Altmana ma nie tylko du¿o wspólnego ze spraw¹„Cesarzowej", ale jest tak¿e zamieszany w jej najbardziej krwawe aspekty.Trzech myœliwych Fenga sta³o na dole i nie rzucaj¹c siê w oczy, obserwowa³owszystkie wyjœcia.Feng wróci³, lecz nie wysiad³ z windy, tylko pojawi³ siê wholu jak za dotkniêciem czarodziejskiej ró¿d¿ki.Prawie niewidoczny gest rêk¹na wysokoœci pasa i ca³a czwórka przystanê³a za rzêdem palm doniczkowych.Naradzaj¹c siê, nieustannie zerkali na wszystkich, którzy ich mijali.W pewnymmomencie Feng podniós³ wzrok i zdawa³o siê, ¿e patrzy na antresolê, nakolumnê, w cieniu której sta³ Jon.Smith powoli siê cofn¹³.Jeszcze raz sprawdzi³ swoje przebranie, od hawajskiejkoszuli poczynaj¹c, na niebieskich butach do biegania koñcz¹c.Nasun¹³ panamêg³êbiej na czo³o, ukry³ pistolet za paskiem na plecach i obci¹gn¹³ marynarkê.Ruszaj¹c w stronê schodów, lekko ugi¹³ kolana i skierowa³ stopy do œrodka,dziêki czemu szed³ krokiem sztywnym i napuszonym.Nie patrzy³ na tamtych, chocia¿ ka¿dy z nich zerkn¹³ na niego.By³ bardzospiêty i tylko czeka³, a¿ Feng dojdzie do wniosku, ¿e warto go zatrzymaæ.Mijaj¹c palmy i popychaj¹c skrzyd³o szklanych drzwi, czu³ na sobie czyjœ wzroki by³ pewien, ¿e zaraz go dopadn¹.Ale nie, nikt go nie zatrzyma³.Ogarnê³y go ulga i zdziwienie.Przeszed³ nadrug¹ stronê ulicy i stan¹³ w cieniu.Czeka³.Rozdzia³ 22HongkongBy³o ju¿ prawie ciemno, gdy McDermid wyszed³ wreszcie bocznymi drzwiami; FengDun i jego ludzie wybyli jeden po drugim wiele godzin wczeœniej, jakbyprzydzielono im kolejne zadanie.Poniewa¿ zbli¿a³a siê godzina wieczornegoszczytu, Jon nie zwleka³.Po po³udniu wilgotnoœæ znacznie spad³a i ³atwiejby³o przedzieraæ siê przez t³um.Sfrustrowany i zaniepokojony nie spuszcza³ McDermida z oczu, ale ten doszed³tylko do najbli¿szej stacji MTR, tutejszego metra.Jon odczeka³ dwadzieœciasekund, kupi³ bilet i zbieg³ na dó³.Na peronie sta³o niewielu pasa¿erów,dlatego ³atwo mu by³o sprawdziæ, czy nikt za McDermidem nie idzie, czy nietowarzyszy mu ukradkiem goryl z obstawy.Nadjecha³ poci¹g i McDermid wsiad³.Wsiad³ i on, tyle ¿e drugimi drzwiami.McDermid przeszed³ kilka kroków i wreszcie znalaz³ miejsce, które najwyraŸniejprzypad³o mu do gustu.Usiad³ na stalowej ³awce i zapatrzy³ siê w dal, nienawi¹zuj¹c kontaktu wzrokowego ze znu¿onymi pasa¿erami ani nie zwracaj¹c uwagina upstrzone chiñskimi hieroglifami kolorowe reklamy, jak¿e inne od tych, którewidywa³o siê tu, zanim Hongkong wróci³ do Chin i zanim zniknê³y z nichangielskie napisy.Smith poszed³ w przeciwn¹ stronê.Przytrzyma³ siê s³upka i stan¹wszy ty³em,obserwowa³ McDermida w oknie.Dlaczego cz³owiek tak bogaty i zajmuj¹cy takwysokie stanowisko jedzie metrem? - myœla³.Bo ma niedaleko? Bo nie chcekorzystaæ z samochodu i szofera firmy nale¿¹cej do podw³adnego? Bo zmêczy³y got³umy i panuj¹cy na ulicy harmider? Bo tak jest taniej? A mo¿e, co bardziejprawdopodobne, nie chce, ¿eby ktokolwiek wiedzia³, dok¹d siê wybiera?Metro by³o niezwykle ciche i szybkie.McDermid ani razu siê nie rozejrza³,jakby nie obchodzi³o go, czy go ktoœ œledzi.Wysiad³ dwa przystanki dalej, nastacji Wanchai.Smith odczeka³ do ostatniej chwili i wyskoczy³ zamykaj¹cymi siêdrzwiami, gdy McDermid by³ ju¿ na peronie, kilkanaœcie metrów dalej.Hennessy Road.McDermid szed³ przed siebie krokiem luŸnym i swobodnym.Byli wWanchai, dawnej dzielnicy czerwonych latami.Kiedyœ sprzedawano tu seks inarkotyki, ale teraz nadesz³y ciê¿kie czasy i burdele musia³y ust¹piæ podnaporem rozrastaj¹cej siê dzielnicy finansowej.Wszêdzie strzela³y w niebowie¿owce, wszêdzie wyrasta³y hotele, w których pokój kosztowa³ ponad trzytysi¹ce dolarów za noc.Z rêkami w kieszeniach McDermid skrêci³ w rozœwietlon¹ neonami Lockhart Road,gdzie jeszcze kwit³ handel seksem.Dopiero tutaj Wanchai odzyskiwa³a swoj¹w¹tpliw¹ reputacjê.W drzwiach barów sta³y grupki dziewcz¹t, które zaczepia³ypotencjalnych klientów.Roi³o siê tu od nocnych klubów, barów topless, dyskoteki od ha³aœliwych angielskich i irlandzkich pubów.Szyldy, naganiacze, neony,wabiki i triki - wszystko by³o tu g³oœne i jaskrawe, wszystko zachêca³o dorozkoszy dla wyg³odnia³ych i samotnych.Ale serca w tym ju¿ nie by³o.Ani Smith, ani McDermid nie zerknêli nawet na temocno ju¿ zmatowia³e przybytki.Jon zastanawia³ siê nieustannie, dok¹dMcDermid idzie.Dok¹d i po co.Wreszcie szef Grupy Altmana skrêci³ w boczn¹ uliczkê i wszed³ do staregoceglanego biurowca, stoj¹cego w cieniu biurowca nowego, znacznie wy¿szego,lœni¹cego od stali i szk³a.Uliczka by³a w¹ska.Kramarze ju¿ zwijali interes.Kilka sklepików zaprasza³o na peep show i porno, zachêca³o do tatua¿y i zabawekdla doros³ych.Jednoczeœnie z ceglanego wie¿owca p³yn¹³ nieprzerwany strumieñurzêdników i kierowników ni¿szego szczebla, którzy wracali do swoich domów naprzedmieœciach i na ton¹cych w coraz g³êbszej ciemnoœci wzgórzach,odzwierciedlaj¹c kulturow¹ schizofreniê, w jak¹ popad³a Wanchai.Z narastaj¹c¹ ciekawoœci¹ Jon wmiesza³ siê w t³um i wszed³ do œrodka.RalphMcDermid sta³ w marmurowym holu przed rzêdem kunsztownie zdobionych wind.Gdy zkabiny wyp³ynê³a rzeczka pasa¿erów, wsiad³ i jako jedyny pojecha³ na górê.Smith spojrza³ na rz¹d cyferek nad drzwiami.Winda zatrzyma³a siê nadziewi¹tym piêtrze i wróci³a na dó³.Jon wsiad³ do s¹siedniej i wcisn¹³ guzik.Wysiad³ na dziesi¹tym piêtrze,pokonuj¹c po dwa stopnie naraz, zbieg³ na dziewi¹te i wyjrza³ na pusty,wy³o¿ony marmurem korytarz.Gdzie ten McDermid? Gdzie siê podzia³?Szybko zrobi³ krok do ty³u.Z biura wysz³y trzy kobiety i paplaj¹c po chiñsku,skrêci³y do windy.Przywar³szy do œciany, zaskoczony Smith wytê¿y³ s³uch,¿a³uj¹c, ¿e nie zna ich jêzyka.Zanim zd¹¿y³ ponownie wyjrzeæ, na marmurowej posadzce zaklekota³y obcasy butówi ktoœ do³¹czy³ do czekaj¹cych na windê kobiet.Otworzy³y siê i zamknê³yjakieœ drzwi, w korytarzu zapad³a cisza.jeœli nie liczyæ prawienies³yszalnego szelestu tu¿ za drzwiami, za którymi sta³.Jon uchyli³ je leciutko i zobaczy³ ubran¹ na czarno Chinkê w s³omkowymkapeluszu, która w³aœnie znika³a na koñcu korytarza.Ale gdzie by³ McDermid?Wtem us³ysza³ jego g³os.Dochodzi³ z prawej strony, jakby zza wind.Smithuœmiechn¹³ siê ponuro, wyj¹³ pistolet i ostro¿nie potruchta³ przed siebie.Przystawa³ przed ka¿dymi drzwiami.Przystawa³ i nads³uchiwa³.Wszystkie by³yidentyczne, tanie, puste w œrodku, ze stalowymi szczelinami na listy itabliczkami, na których wypisano nazwy chyba wszystkich mo¿liwych bran¿ izawodów, od ksiêgowego i dentysty poczynaj¹c, na firmach internetowych ius³ugach sekretarskich koñcz¹c
[ Pobierz całość w formacie PDF ]