[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Czym mogę państwu służyć?– Pogadamy później, Duncan – przerwał im łysiejący mężczyzna.– Dobrze – przytaknął Duncan.– Zajmę się tą krwią bez zwłoki.– Potem, odwracając się do Jasona, dodał: – Przepraszam.– Nic nie szkodzi.Chciałem z panem pomówić o pewnym starym znajomym.– Tak?– O Alvinie Hayesie.Przypomina pan sobie jego wizytę tutaj?– Oczywiście – przytaknął Duncan i zwracając się do Carol, zapytał: – Czy to nie pani była razem z nim?Przytaknęła skinieniem głowy.– Ma pan dobrą pamięć.– Byłem wstrząśnięty na wieść o jego śmierci.Co za strata.– Carol powiedziała, że Hayes przyszedł, aby zapytać pana o coś ważnego – rzekł Jason.– Czy mógłby mi pan powiedzieć, czego to dotyczyło?Duncan wyglądał na zmieszanego i rzucił nerwowe spojrzenie w stronę techników.– Nie jestem pewien, czy chcę o tym rozmawiać.– Przykro mi to słyszeć.To była sprawa służbowa czy prywatna?– Może lepiej przejdźmy do mojego gabinetu.Jason z trudem ukrywał podniecenie.Wyglądało na to, że w końcu natknął się na coś znaczącego.Po wejściu do pokoju Duncan zamknął drzwi.Stały tam dwa krzesła z metalowymi oparciami.Zdjąwszy z nich stosy pism, gospodarz gestem zaprosił Jasona i Carol.– Jeśli chodzi o pańskie pytanie, – zaczął – to Hayes przyszedł do mnie z powodów osobistych, nie służbowych.– Przebyliśmy pięć tysięcy kilometrów tylko po to, żeby z panem porozmawiać – powiedział lekarz.Nie zamierzał poddać się tak łatwo, ale wszystko to nie brzmiało zachęcająco.– Gdyby pan zadzwonił, mógłbym oszczędzić państwu tej podróży.– Głos Duncana był już trochę mniej przyjacielski.– Może powinienem panu wyjaśnić, dlaczego tak się tym interesuję – rzekł Jason.Opowiedział o tajemniczym odkryciu Hayesa i własnych bezowocnych wysiłkach dowiedzenia się, czego mogło ono dotyczyć.– Sądził pan, że Hayes przyszedł do mnie po pomoc w swoich badaniach? – spytał Duncan.– Taką właśnie miałem nadzieję.Biolog zaśmiał się krótko i nieprzyjemnie.Spojrzał na Jasona kątem oka.– Pan nie jest ćpunem, prawda?Jason był zmieszany.– W porządku, powiem panu, czego chciał Hayes.Adresu jakiegoś miejsca, gdzie można kupić marihuanę.Powiedział, że bał się lecieć z towarem i nie mógł nic wziąć ze sobą.Traktując to jako przysługę, skontaktowałem go z jednym z chłopaków z kampusu.Jason był jak ogłuszony.Jego podniecenie ulotniło się niczym powietrze z przekłutego balonika.Czuł się zupełnie bez sił.– Przepraszam, że zabrałem panu czas.– Nie ma za co.Carol i Jason wyszli z gmachu, zwracając swoje przepustki strażnikowi.Dziewczyna uśmiechała się filuternie.– To nie jest zabawne, wiesz – zauważył Jason, kiedy wsiedli do samochodu.– Ależ jest – zaprzeczyła.– Po prostu w tej chwili nie patrzysz na to pod odpowiednim kątem.– Równie dobrze możemy wracać do domu – powiedział ponuro.– O, nie! Ciągnąłeś mnie całą drogę tutaj i nie wyjedziemy, dopóki nie zobaczysz gór.To tylko krótki odcinek jazdy samochodem.– Pozwól mi to przemyśleć – melancholijnie odparł Jason.Zdanie Carol przeważyło.Wrócili do pokoju, spakowali bagaże i zanim Jason zdążył się zorientować, byli już na autostradzie wyjazdowej z miasta.Dziewczyna uparła się, że ona będzie prowadzić.Wkrótce przedmieścia ustąpiły miejsca cienistym, zielonym lasom, a łagodne wzgórza stały się górami.Deszcz ustał i Jason widział w oddali pokryte śniegiem szczyty.Krajobraz był tak piękny, że mężczyzna zapomniał o swoim rozczarowaniu.– Będzie jeszcze ładniej – zapewniła go Carol, kiedy opuścili autostradę, kierując się w stronę Cedrowych Wodospadów.Przypominała sobie teraz tę trasę i radośnie wskazywała widoki.Skręcili w jeszcze węższą drogę i Carol ruszyła wzdłuż rzeki Cedar.Była to bajeczna kraina, z gęstymi lasami, poszarpanymi skałami, górami majaczącymi w oddali i rwącymi rzekami.Gdy zapadł zmierzch, Carol zjechała z drogi i – przecinając podjazd z kruszywa – zatrzymała się przed malowniczym schroniskiem górskim, wyglądającym jak ogromna, czteropiętrowa chata z drewnianych bali.Dym snuł się leniwie z wielkiego komina, wymurowanego z polnego kamienia.Szyld nad schodami, prowadzącymi na werandę, informował, że jest to Zajazd pod Łososiem.– Czy to tutaj zatrzymaliście się z Alvinem? – zapytał Jason, zaglądając przez okno do olbrzymiej sali z meblami z surowej sosny.– Właśnie tu.– Carol sięgnęła po torbę, leżącą na tylnym siedzeniu.Wysiedli z samochodu.Powietrze było ostre i unosił się w nim przenikliwy zapach dymu drzewnego.Jason słyszał daleki huk niespokojnej wody.– Rzeka jest po drugiej stronie hotelu – objaśniła go Carol, wchodząc po schodkach.– Tylko kawałeczek w górę rzeki jest śliczny wodospad.Zobaczysz go jutro.Jason poszedł za nią, zastanawiając się, co on tu, do diabła, robi.Ta wyprawa była pomyłką; należał do Bostonu i swoich ciężko chorych pacjentów.Był jednak tutaj, w Cascade Mountains, z dziewczyną, której nie miał zamiaru podrywać.Wnętrze gospody nie ustępowało w niczym fasadzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]