[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jada sam i nigdy nie przychodzi tu, żeby pogadać z ludźmi.A kiedy mówię nigdy, mam na myśli dosłownie nigdy!– Wydawał się dość sympatyczny, kiedy z nim rozmawiałem – zauważył Roger.Pamiętał jak dziś wrażenie, jakie zrobiły na nim otwartość i łagodne maniery Najaha.Nigdy nie nazwałby go nietowarzyskim, jednak to, co usłyszał właśnie od Jose, sugerowało, że Motilal ma pewne aspołeczne cechy, a jeśli tak było w istocie, należało uznać go za podejrzanego.– W takim razie nabrał pana – odparł Cabreo.Rozparł się wygodniej w fotelu, po czym omiótł pokój szerokim gestem.– Niech pan zapyta kogokolwiek, jeśli mi pan nie wierzy.Roger rozejrzał się.Ludzie wrócili już do przerwanej lektury i rozmów.Ponownie przeniósł wzrok na Jose.Zachowanie tego człowieka, wraz z tym, czego właśnie dowiedział się na temat Motilala Najaha, sprawiło, że czarno widział szansę na przerzedzenie listy potencjalnych podejrzanych.– A co z jego kwalifikacjami zawodowymi? – zapytał.– Czy jest dobrym anestezjologiem?– Chyba tak – stwierdził Jose.– Ale to mogłaby lepiej ocenić któraś z pielęgniarek anestezjologicznych, bo to one muszą pracować z tym obibokiem.Ja mogę powiedzieć tylko tyle, że nigdy nie ma go na miejscu.Wciąż włóczy się po szpitalu.– Po co?– Skąd mam wiedzieć? Wiem tylko, że przez to sam muszę odwalać całą robotę.Na przykład dziesięć minut temu musiałem wzywać go pagerem, żeby przywlókł tu zadek, bo trzeba asystować przy następnej operacji.Do diabła, ja zrobiłem dzisiaj już dwie.– Gdzie był, kiedy pan się z nim skontaktował?– Na dole, na oddziale ginekologiczno-położniczym.Tak przynajmniej powiedział, kiedy go pytałem.Ale równie dobrze mógł siedzieć w najbliższym barze.– Więc w tej chwili jest na sali operacyjnej?– Lepiej, żeby tak było, bo inaczej nasz szef, Ronald Havermeyer, dowie się o wszystkim.Mam już dość krycia tego faceta.– Proszę mi coś powiedzieć – rzekł Roger, sadowiąc się wygodniej w fotelu.– Czy wiadomo panu, że w ciągu ostatnich paru miesięcy w naszym szpitalu nastąpiło siedem nieoczekiwanych i niewyjaśnionych zgonów zdrowych, stosunkowo młodych ludzi, którzy niespełna dobę wcześniej przechodzili zabiegi chirurgiczne?– Nie – odparł Jose, zdaniem Rogera nieco za szybko.Wyciągnął rękę, jakby chciał go uciszyć.Głośnik na ścianie zatrzeszczał nagle.– Alarm czerwony w 703 – oznajmił bezcielesny głos.– Alarm czerwony w 703.Cabreo podniósł się z fotela, rzucając na bok gazetę.– Wiedziałem.Kiedy tylko usiądę na chwilę, zaraz ogłaszają alarm.Przepraszam, że tak nagle pana opuszczam, ale kiedy nie asystujemy przy operacji, mamy obowiązek zjawić się na wezwanie.Namawiam, żeby porozmawiał pan z Motilalem.Jeśli zależy panu na zażegnywaniu problemów, to człowiek, któremu powinien pan się przyjrzeć.Wybiegł z pokoju, ściskając w ręce stetoskop.Roger usłyszał, jak wahadłowe drzwi do holu i wind otwierają się z hukiem, po czym głośno wracają do poprzedniej pozycji.Nerwowo wypuścił powietrze i rozejrzał się po pokoju.Nikt nie zwrócił uwagi na ich dziwną konwersację, na ogłoszenie alarmu ani na nagłe wyjście Jose.Dopiero gdy ponownie napotkał wzrok Cindy Delgady, dostrzegł jakąś reakcję.Kobieta uśmiechnęła się i uniosła ramiona w pytającym geście.Roger wstał i podszedł do niej.– Niech się pan nie przejmuje doktorem Cabreo – powiedziała ze śmiechem.– To beznadziejny pesymista i nasz etatowy czarnowidz.– Wydawał się odrobinę nerwowy.– Ha! Nerwowy to mało powiedziane.On jest prawdziwym paranoikiem i na dokładkę mizantropem, ale wie pan co? Nie zwracamy na to uwagi, gdyż to cholernie dobry anestezjolog, a ja wiem coś na ten temat, bo pracuję z nim niemal każdej nocy.– To pocieszające – odparł Roger bez większego przekonania.– Słyszała pani może, co on mówił o doktorze Najahu?– Mniej więcej.– Czy to powszechna opinia tu, na bloku operacyjnym?– Chyba tak – stwierdziła Cindy, wzruszając ramionami.– To prawda, że doktor Najah nie udziela się towarzysko i trzyma na uboczu, ale nie przeszkadza to nikomu z wyjątkiem Jose.Ostatecznie, to jest zmiana cmentarna.– Co to znaczy?– Wszyscy mamy swoje dziwactwa i dlatego znaleźliśmy się na tej zmianie.Być może każdy z nas jest na swój sposób odludkiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]