[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Połowa uczestników za, połowa przeciwko kręgarstwu.Ci, którzy byli za, naprawdę byli za.Zagrały emocje, dałem się zaskoczyć.Zwłaszcza że mój szef był takim fanem tej terapii.– Mówiłeś, że odkryłeś cztery czy pięć podobnych przypadków.Myślisz, że i te potrafiłbyś dziś zidentyfikować? Ciekawe byłoby nieoficjalne porównanie statystyk Nowego Jorku i Los Angeles.– Łatwo było odszukać nazwisko ofiary z mojej sprawy; odnalezienie innych graniczyłoby z cudem.Ale spróbuję.A jak zamierzasz prowadzić poszukiwania na miejscu?– Sprawdzałeś ostatnio skrzynkę e-mailową?– Nie bardzo.– Kiedy to zrobisz, znajdziesz wiadomość ode mnie.Wysłałem zapytanie do wszystkich anatomopatologów w mieście.Po południu wybieram się też do archiwum; może tam coś znajdę.Nagle zadzwonił telefon Jacka.Jak zawsze podejrzewając, że to Laurie chce go zawiadomić o kryzysowej sytuacji w domu, wyszarpnął swego BlackBerry z etui i spojrzał na wyświetlacz.– O-oo – powiedział.To nie była Laurie.Z gabinetu na dole dzwonił szef, Harold Bingham.– Co tam? – spytał Chet, widząc jego reakcję.– Szef.– Spodziewasz się kłopotów?– Wybrałem się wczoraj z małą wizytą – wyznał Jack.– Odwiedziłem kręgarza, który jest zamieszany w moją sprawę.Nie byłem aż takim dyplomatą, jakim zwykle bywam.Szczerze mówiąc, o mało się nie pobiliśmy.Chet, który znał Jacka lepiej niż ktokolwiek inny w całym Inspektoracie, skrzywił się nieznacznie.– No to powodzenia!Stapleton skinął głową w podziękowaniu i teraz dopiero wcisnął klawisz, by odebrać telefon.W słuchawce odezwał się głos niezmiernie rzeczowej sekretarki szefa, pani Sanford.– Szef chce pana natychmiast widzieć w swoim gabinecie!– Słyszałem to – odezwał się Chet i przeżegnał się.Sens tego gestu był jasny: można było już tylko modlić się za Jacka.Jack odepchnął się od biurka, o które się opierał.– Dzięki za wotum zaufania, Chet – rzekł sarkastycznie.Idąc w stronę windy, pomyślał, że jedynym powodem, dla którego go wezwano, może być sprawa starego dobrego kręgarza Newhouse’a.Spodziewał się, że będzie się musiał wytłumaczyć z tego, co zrobił, ale nie sądził, że wszystko wyjdzie na jaw tak prędko.To oznaczało, że do Inspektoratu nie zatelefonował kręgarz, lecz prawnik.Konsekwencje mogły być różne: od klapsa po powództwo cywilne.Wchodząc do windy, pomyślał, że może zamiast bronić się przed Binghamem, co zwykle bywało trudne lub zgoła niemożliwe, należy przejść do ofensywy.– Ma pan od razu wejść – oznajmiła pani Sanford, nie odrywając wzroku od monitora.Jako że dokładnie tak samo zachowała się, gdy po raz ostatni trafił na dywanik do szefa – czyli dobre dziesięć lat wcześniej – Jack zastanawiał się, skąd właściwie wiedziała, że to właśnie on się pojawił.– Zamknij drzwi! – zażądał Bingham, siedzący za swym ogromnym, drewnianym biurkiem.Stało ono pod wysokimi oknami, przesłoniętymi bardzo starymi żaluzjami.Calvin Washington siedział opodal, przy bibliotecznym stole, mając za plecami drewniane, przeszklone regały z książkami.Obaj wpatrywali się w Jacka nieruchomym wzrokiem.– Dziękuję, że pan mnie wezwał – rzekł z powagą Jack, podchodząc wprost do biurka i na podkreślenie wagi swoich słów waląc pięścią w blat.– Inspektorat musi zająć odpowiedzialne stanowisko w kwestii medycyny alternatywnej, a zwłaszcza kręgarstwa.Wczoraj mieliśmy przypadek zgonu wskutek obustronnego rozwarstwienia tętnic kręgowych, wywołanego zbędną manipulacją przy kręgach szyjnych.Bingham wyglądał na zdezorientowanego tym, jak gładko odebrano mu inicjatywę.– Zadziałałem jako pierwszy – ciągnął tymczasem Jack – poświęcając czas i energię na wizytę w gabinecie podejrzanego kręgarza, której celem było potwierdzenie, iż dokonał on wspomnianej manipulacji.Zapewne domyśla się pan, że nie było to najłatwiejsze zadanie i musiałem okazać stanowczość, żeby uzyskać potrzebne informacje.Okrągła twarz Binghama zbladła nieznacznie, a kaprawe oczy zwęziły się.Wreszcie szef zdjął okulary, by je przeczyścić i przy okazji zyskać na czasie.Błyskawiczne riposty nigdy nie były mocną stroną Binghama.– Siadaj! – zagrzmiał Calvin z głębi gabinetu.Jack zajął miejsce na jednym z krzeseł naprzeciwko biurka.Nie obejrzał się za siebie.Tak jak przypuszczał – i jak się obawiał – na Calvina jego taktyka nie zadziałała tak jak na Binghama.W jego polu widzenia pojawiła się imponująca postać wiceszefa.Calvin przystanął z rękami na biodrach; twarz miał ściągniętą gniewem, a oczy miotały błyskawice.Wyraźnie górował nad siedzącym Jackiem.– Dość tych bredni, Stapleton! – zahuczał.– Cholernie dobrze wiesz, że nie powinieneś latać po mieście, wymachując służbową odznaką jak jakiś zbuntowany gliniarz z telewizji.– Z perspektywy czasu widzę, że nie najlepiej rozegrałem tę sprawę – przyznał Jack.– Czy była to osobista vendetta przeciwko temu kręgarzowi? – spytał Bingham.– Tak, osobista.– Może byś nam to wytłumaczył? – zażądał Bingham
[ Pobierz całość w formacie PDF ]