[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Efekt cholerny.Nie jestem pewien, jaki tytuł ma ta melodia, którą Ernie właśnie grał, kiedy wchodziłem na salę, ale fakt, że robił z niej okropną szmirę.Popisywał się jakimiś trelami bez sensu, dodawał gdzie mógł wirtuozerskie sztuczki, a mnie od takich rzeczy aż bebechy bolą.No, ale trzeba słyszeć, co wyprawiali goście, kiedy skończył.Rzygać mi się chciało.Po prostu szał.Ci sami kretyni, którzy w kinach wyją ze śmiechu jak hieny w momentach wcale niezabawnych.Przysięgam Bogu, że za nic nie chciałbym być takim pianistą czy aktorem, czy w ogóle kimś, kogo by ci głupcy uważali za ósmy cud świata.Nie życzyłbym sobie ich oklasków.Ludzie najczęściej klaszczą wtedy, kiedy wcale się to nie należy.Gdybym był muzykiem, grałbym w pustych czterech ścianach.Tymczasem on, kiedy skończył grać, a goście klaskali, tak, że o mało im ręce nie poodpadały, okręcił się na taborecie i skłonił nisko, strasznie obłudnie, niby to pokornie.Jakby chciał pokazać, że jest nie tylko wspaniałym artystą, ale także nieziemsko skromnym facetem.To była wstrętna obłuda, bo przecież Ernie jest znany snob.Ale mimo wszystko, kiedy przestał grać, było mi jakoś dziwnie żal.Miałem wrażenie, że on już sam nie wie, kiedy gra dobrze, a kiedy knoci.To nie jest tylko jego wina.Częściowo winni są ci wszyscy durnie, którzy klaszczą do upadłego; taka owacja każdemu by w głowie zawróciła.W tym bałaganie znowu zrobiło mi się okropnie smutno i źle i mało brakowało, a byłbym odebrał z szatni palto i wrócił zaraz do hotelu, ale godzina była jeszcze za wczesna i nie miałem ochoty zostać znów zupełnie sam.Wreszcie dali mi podły stolik tuż pod ścianą, za cholernym słupem, zza którego nic człowiek nie widział.Był to jeden z tych maleńkich stoliczków, do których dostać się nie sposób, jeśli sąsiedzi nie wstaną, żeby cię przepuścić – aż reguły łobuzy nie wstają i trzeba się gimnastykować chcąc usiąść na swoim krześle.Zamówiłem whisky z sodą – mój ulubiony trunek, nie mówiąc o mrożonym cocktailu z rumu i cytryny.U Ernie'ego nawet sześcioletni pętak dostałby alkohol, na sali jest ciemno, a zresztą nikogo tu nie obchodzi wiek klientów.Choćby się narkoman zjawił, nikt mu słowa nie powie.Wkoło mnie zebrali się sami zbzikowani goście.Słowo daję.Przy małym stoliczku na lewo ode mnie, a właściwie niemal na mnie, siedział komiczny typek z komiczną babką.Musieli być mniej więcej w moim wieku albo niewiele starsi.Śmiech brał patrzeć.Od razu było widać, że cholernie uważają, żeby nie za prędko wypić obowiązujące minimum.Przez czas jakiś przysłuchiwałem się ich rozmowie, bo nie miałem nic lepszego do roboty.Typek opowiadał babce o meczu piłki nożnej, na którym był tego popołudnia.Nie darował jej ani jednego zagrania, słowo daję.W życiu nie spotkałem gorszego nudziarza.Co do niej, to założyłbym się, że jej piłka nożna ani nie grzała, ani nie ziębiła, ale że wyglądała jeszcze komiczniej od niego, musiała słuchać.Dziewczyny, jeśli są naprawdę szpetne, ciężki mają los.Czasem aż mi ich trochę żal.Patrzeć przykro, zwłaszcza jeżeli obskakuje taką biedulę idiota, który bez przerwy ględzi o meczu piłki nożnej.Sąsiedzi po prawej stronie ode mnie prowadzili jednak jeszcze gorszą rozmowę.Siedział tam typowy cacuś z uniwersytetu Yale, w popielatym flanelowym ubraniu, z kamizelką w kratkę.Wszyscy ci lalusie z Ivy League są do siebie podobni.Ojciec życzy sobie, żebym się kształcił w Yale albo w Princeton, ale przysięgam, że do Ivy League nie dam się za Boga nawet kijem zapędzić.Ale jaką ten cacuś z Yale miał dziewczynę – klękajcie narody.Śliczna lala.No, za to trzeba było słyszeć, jaka szła gadka między nimi.Po pierwsze oboje byli z lekka zawiani.Chłopak pod stołem obmacywał lalunię, a jednocześnie opowiadał jej o jakimś swoim kolesiu, który połknął całą tubkę aspiryny i o mały włos nie popełnił skutecznie samobójstwa.Lalunia powtarzała wciąż: „Och, to potworne… Przestań, kochanie.Proszę cię, nie tutaj”.W głowie się nie mieści, żeby ktoś mógł jednocześnie obmacywać dziewczynę i opowiadać o samobójstwie kolegi.Aż mnie zatkało.Czułem się już trochę jak ostatni dureń siedzący samiuteńki w tym tłumie.Nie miałem nic do roboty, tylko pić i pić.Z depresji powiedziałem w końcu kelnerowi, aby zapytał w moim imieniu Ernie'ego, czy nie chciałby przyjść do mojego stolika i trącić się ze mną.Kazałem mu Powiedzieć, że jestem bratem D.B.Zdaje się jednak, że kelner wcale Ernie'emu nie powtórzył mojego zaproszenia.Nigdy te łobuzy nie spełniają tego, o co ich się prosi.Nagle podeszła do mnie dziewczyna.–Holden Caulfieid!To była Lilian Simmons.Mój brat, D.B., chodził z nią przez jakiś czas.Miała wspaniałe bufory [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl