[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyszła jej do głowy jeszcze jedna możliwa kombinacja.Poruszając wargami w bezgłośnej modlitwie, wystukała szybko ciąg cyfr 1-6-0-6.Ostatni klawisz wdusiła równocześnie z pojawieniem się na wyświetlaczu zera.Wstrzymała oddech i czekała na ogłuszającą eksplozję alarmu.Lampka na klawiaturze zgasła, szczęknęły rygle w drzwiach.Sidney oparła się o ścianę, żeby nie upaść, i powoli wypuściła powietrze z płuc.Szesnasty czerwca - urodziny Amy.W Tritonie obowiązywał zapewne zakaz wykorzystywania osobistych dat na kody bezpieczeństwa: zbyt łatwo było je złamać.Dla Sidney był to niezbity dowód miłości Jasona do córeczki.Wyciągnęła plastikową kartę ze szczeliny.Przed sięgnięciem do gałki wyjęła z torebki chusteczkę i owinęła nią sobie dłoń, żeby nie zostawić odcisków palców.Rola włamywaczki podniecała ją, a zarazem napełniała przerażeniem.W uszach pulsowało tętno.Weszła do gabinetu i szybko zamknęła za sobą drzwi.Nie zapaliła górnego światła, wolała nie ryzykować.Przyszła tu odpowiednio wyposażona.Latarka, którą wyciągnęła z torebki, była mała, ale silna.Zapaliła ją dopiero po upewnieniu się, czy żaluzje są szczelnie zaciągnięte.Omiotła gabinet wąskim snopem światła.Była już tu kilka razy, żeby wyciągnąć Jasona na lunch, ale nigdy nie zabawiła długo, zazwyczaj tyle tylko, ile zajmował przelotny całus za zamkniętymi drzwiami.Przesunęła światłem po półkach zapełnionych technicznymi książkami, których tytuły nic jej nie mówiły.Latarka wyłowiła z mroku komputer.Sidney podeszła do niego.Był wyłączony.Na widok drugiej klawiatury numerycznej zrezygnowała z próby włączenia maszyny.Wolała nie przeciągać struny.Zresztą nawet gdyby udało jej się wejść do programu, i tak nie wiedziałaby, co robić dalej, czego i gdzie szukać.Zauważyła mikrofon na wysięgniku przymocowany do monitora.Większość szuflad biurka pozamykana była na klucz, a te, otwarte, nie zawierały niczego interesującego.W odróżnieniu od jej własnego gabinetu tego pomieszczenia nie zdobiły dyplomy na ścianach, ani żadne osobiste drobiazgi, tylko na biurku, stała fotografia przedstawiająca Jasona z rodziną.Rozglądając się tak po gabinecie Sidney uświadomiła sobie, jak bardzo ryzykuje.Nagle usłyszała szmer dochodzący z głębi biura i odwróciła się gwałtownie, zahaczając latarką o mikrofon.Jego wysięgnik zgiął się w połowie.Zdjęta paniką znieruchomiała i zamieniła się w słuch.Cisza.Ochłonęła i zajęła się mikrofonem.Po paru minutach bezowocnych prób przywrócenia mu poprzedniego położenia dała za wygraną, wytarła odciski palców, wycofała się do drzwi i zgasiła latarkę.Ujęła przez chusteczkę gałkę, jeszcze raz nadstawiła ucha i uspokojona wyszła z gabinetu.Kiedy znalazła się z powrotem przy biurku Kay, usłyszała kroki.Przemknęło jej przez myśl, że może to Charlie, ale jemu pobrzękiwałyby przecież klucze przy pasku.Rozejrzała się szybko, usiłując ustalić kierunek, z którego dobiega odgłos kroków.Ktoś nadchodził z głębi biura.Wślizgnęła się za biurko Kay i uklękła, starając się oddychać jak najciszej.Ktoś zbliżył się, przystanął, postąpił jeszcze parę kroków i znowu przystanął.Sidney usłyszała lekkie trzaski.Wyjrzała ostrożnie zza biurka Kay.Zaledwie dwa metry od niej stał odwrócony plecami mężczyzna i obracał powoli tam i z powrotem gałkę u drzwi gabinetu Jasona.Kiedy nie udało mu się ich otworzyć, wyjął z kieszonki koszuli kartę i przystawił ją do szczeliny.Zawahał się, wpatrzony na klawiaturę numeryczną.Nie mógł się chyba zdecydować, czy podjąć ryzyko.Nie starczyło mu odwagi.Schował kartę z powrotem do kieszonki i odwrócił się.Był to Quentin Rowe.Z zawiedzioną miną oddalił się w kierunku, z którego nadszedł.Sidney wyślizgnęła się ze swojej kryjówki i pobiegła na palcach w przeciwną stronę.Na wirażu, pokonując zakręt, zawadziła torebką o ścianę.Stukot, choć niezbyt głośny, zabrzmiał w pustym korytarzu jak eksplozja.Sidney wstrzymała oddech.Oddalające się kroki ucichły.Quentin Rowe zatrzymał się, zawrócił i ruszył szybko w jej stronę.Sidney pokonała w paru susach odległość dzielącą ją od głównych drzwi biura i jak bomba wypadła przez nie do recepcji.Charlie spojrzał na nią zaskoczony.- Wszystko w porządku, Sidney - Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.Kroki zbliżały się już do drzwi.Sidney wskazała na nie oczyma, położyła palec na ustach i dała Charliemu znak głową, że ma usiąść za konsolą.Posłuchał natychmiast, pojmując w lot, o co jej chodzi.Sidney wbiegła do damskiej toalety na prawo od wejścia do holu i otworzyła torebkę.Przez uchylone drzwi widziała wylot biurowego korytarza.Kiedy pojawił się w nim Quentin Rowe, wyszła z toalety udając, że szuka czegoś w torebce.Podniosła głowę i napotkała wbity w siebie wzrok Rowe’a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]