[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Śnieżka nie potrafiła ukryć swych nastrojów i myśli.Kiedy było jej dobrze, oczy miała niebieskie, nawet fioletowe.Ale natychmiast blakły, szarzały, kiedy było jej smutno, i stawały się zielone, kiedy się złościła.Nie powinienem był zobaczyć jej oczu.Kiedy je otworzyła po raz pierwszy na pokładzie naszego statku, odczuwała ból.Oczy były.czarne, bezdenne, a my w żaden sposób nie mogliśmy jej pomóc przed zakończeniem przebudowy laboratorium.Śpieszyliśmy się tak, jakby statek w każdej chwili miał eksplodować, a ona milczała.Dopiero po trzech godzinach mogliśmy przenieść ją do laboratorium, gdzie został doktor, który pomógł jej w zdjęciu hełmu.Następnego dnia jej oczy błyszczały przezroczystym, liliowym zaciekawieniem i tylko ciut pociemniały, kiedy napotkały mój wzrok.Wszedł Bauer.Pojawił się wcześniej niż zwykle i był z tego bardzo zadowolony.Śnieżka uśmiechnęła się do niego i powiedziała:- Akwarium do pańskich usług.- Nie zrozumiałem, Śnieżko - odparł Bauer.- A w akwarium doświadczalny mięczak.- Powiedziałbym raczej - złota rybka - Bauera nie tak łatwo zbić z tropu.Śnieżka coraz częściej była w złym nastroju.Ale cóż się dziwić, skoro całe tygodnie spędzała w pomieszczeniu o wymiarach dwa na trzy metry.Porównanie z akwarium było dobre.- Idę - powiedziałem, ale Śnieżka nie odpowiedziała jak zwykle: „Przychodź jak najszybciej”.Jej szare oczy ze smutkiem patrzyły na Gleba, jakby ten był dentystą.Spróbowałem przeanalizować swój stan i zrozumiałem, że jest on sprzeczny z naturą.Z równym powodzeniem mogłem się zakochać w portrecie Marii Stuart czy też w statuetce Nefretete.A może było to współczucie dla samotnej istoty, za której życie odpowiedzialność w zadziwiający sposób zmieniła i złagodziła stosunki między nami, członkami załogi? Śnieżka przyniosła do nas coś dobrego, zmuszającego wszystkich do mimowolnego doskonalenia się, stawania się szlachetniejszymi i lepszymi niż przed pierwszym spotkaniem.Oczywista beznadziejność mojej namiętności rodziła w sercach otaczających mnie ludzi coś pośredniego pomiędzy współczuciem a zawiścią, choć uczuć tych, jak wiadomo, nie da się ze sobą pogodzić.Czasami pragnąłem, żeby ktoś zażartował sobie ze mnie, uśmiechnął się, bym mógł wybuchnąć, wstawić się i w ogóle zacząć zachowywać się gorzej od innych.Ale nikt sobie na to nie pozwalał.W oczach swych towarzyszy byłem szczęśliwie chory, a to różniło mnie i oddalało od innych.Wieczorem doktor Striesznyj wywołał mnie przez głośnik i powiedział:- Śnieżka cię wzywa.- Stało się coś?- Nic się nie stało.Nie denerwuj się.Pobiegłem do szpitala.Śnieżka czekała na mnie przy iluminatorze.- Wybacz - powiedziała - ale nagle pomyślałam sobie, że jeśli umrę, to nie zobaczę cię już więcej.- Bzdury - mruknął doktor.Mimo woli spojrzałem na tarcze przyrządów.- Posiedź ze mną - powiedziała Śnieżka.Doktor wkrótce wyszedł, wymyśliwszy sobie jakiś pretekst.- Chcę cię dotknąć - powiedziała Śnieżka.- To niesprawiedliwe, że nie można cię dotknąć tak, by się przy tym nie poparzyć.- Mnie jest łatwiej - powiedziałem.- Ja co najwyżej odmrożę sobie coś.- Szybko dolecimy? - zapytała Śnieżka.- Tak - odpowiedziałem.- Za cztery dni.- Nie chcę lecieć do domu - oznajmiła - bo dopóki jestem tu, mogę sobie wyobrazić, że cię dotykam.A tam ciebie nie będzie.Połóż dłoń na szkle.Usłuchałem jej.Śnieżka oparła głowę o szkło, a ja wyobraziłem sobie, że moje palce przenikają przez przezroczystą masę i spoczywają na jej głowie.- Nie odmroziłem sobie ręki?Śnieżka podniosła głowę i wysiliła się na uśmiech.- Musimy znaleźć neutralną planetę - powiedziałem.- Jaką?- Neutralną.Taką, na której byłoby zawsze minus czterdzieści stopni.- To zbyt gorąco.- Minus czterdzieści pięć.Wytrzymasz?- Oczywiście - odpowiedziała Śnieżka.- Ale czyż będziemy mogli żyć razem, jeśli zawsze trzeba będzie tylko cierpieć?- Żartowałem.- Wiem, że żartowałeś.- Nie będę mógł pisać do ciebie listów.Potrzebny byłby specjalny papier, taki, który by nie parował.A poza tym ten zapach amoniaku.- A czym pachnie woda? Nie ma dla ciebie żadnego zapachu? - zapytała.- Żadnego.- Jesteś zdumiewająco niepojętny.- No i poprawił ci się humor.- Czy pokochałabym cię, gdybyśmy byli jednej krwi?- Nie wiem.Ja najpierw cię pokochałem, a dopiero później dowiedziałem się, że nigdy nie będę mógł być z tobą.Ostatniego dnia Śnieżka była nerwowa i choć mówiła do mnie, że nie wyobraża sobie, jak rozstanie się z nami, ze mną, błądziła myślami gdzieś daleko.Kiedy pakowałem w laboratorium rzeczy, które miała zabrać ze sobą, przyznała mi się, że najbardziej boi się tego, że nie doleci do domu.Była już tam i wędrowała między mną, który tu zostawał, a swym światem, który na nią czekał.Obok nas już od pół godziny leciał ich statek patrolowy i na mostku kapitańskim bez chwili wytchnienia trzeszczał translator z trudem radzący sobie z przekładem.Do laboratorium przyszedł Bauer i powiedział, że lądujemy na terenie kosmoportu.Spróbował przeczytać zapisaną nazwę.Śnieżka poprawiła go jakby mimochodem i natychmiast zapytała, czy dobrze sprawdził jej skafander.- Zaraz go sprawdzę - odpowiedział Gleb.- Czego się boisz? Przecież będziesz miała do przejścia wszystkiego trzydzieści kroków.- I chcę je przejść - powiedziała nie rozumiejąc, że obraziła Gleba.- Sprawdź jeszcze raz - poprosiła mnie.- Dobrze - odpowiedziałem.Gleb wzruszył ramionami i wyszedł.Po trzech minutach wrócił i rozłożył na stole skafander.Butle głucho stuknęły o plastyk, a Śnieżka skrzywiła się tak, jakby ją uderzono.Potem wystukała na drzwiach przedniej komory:- Podaj mi skafander.Sama sprawdzę.Uczucie obcości, które pojawiło się między nami, powodowało u mnie autentyczny ból w skroniach: wiedziałem, że się rozstajemy, ale powinniśmy byli rozstać się nie w ten sposób.Usiedliśmy łagodnie.Śnieżka była już w skafandrze.Myślałem, że wyjdzie do laboratorium, ale nie zaryzykowała tego, dopóki nie usłyszała w głośniku głosu kapitana:- Załoga naziemna włożyć skafandry.Temperatura na zewnątrz - minus pięćdziesiąt trzy stopnie.Luk był otwarty.Stali przy nim ci, którzy chcieli się pożegnać ze Śnieżką.Wysforowałem się przed rozmawiającą z doktorem Śnieżkę i wyszedłem na placyk przy trapie.Nad tym bardzo obcym światem pełzły niskie obłoki i siąpił deszcz.W odległości trzydziestu metrów od statku zatrzymał się niski żółty pojazd, w pobliżu którego na mokrych kamiennych płytach stało kilku ludzi.Byli oni bez skafandrów.To zrozumiałe - kto wkłada w domu te flaki.Maleńka grupa witających zagubiła się w nie mającym końca terenie kosmodromu, którego granice zniknęły za zasłoną deszczu i tylko z lewa czarnym wzgórzem wznosił się jakiś inny statek.Podjechał jeszcze jeden pojazd, z którego także wysiedli ludzie.Usłyszałem, że Śnieżka podeszła do mnie.Odwróciłem się.Pozostali członkowie załogi cofnęli się zostawiając nas samych.Śnieżka nie patrzyła na mnie.Starała się odgadnąć, kto wyszedł jej na spotkanie.I nagle poznała.Podniosła rękę i pomachała nią.Od grupy witających oderwała się kobieta, która pobiegła po płytach w stronę trapu.Śnieżka rzuciła się w dół, w jej stronę.A ja stałem.Stałem dlatego, że byłem jedyną osobą na statku, która nie pożegnała się ze Śnieżką.Poza tym dlatego, że trzymałem zawiniątko z jej rzeczami.No i wreszcie dlatego, że z racji zajmowanego stanowiska wchodziłem w skład załogi naziemnej i powinienem był pracować na dole, asystować Bauerowi w czasie rozmów z kierownictwem kosmodromu.Nie mogliśmy się zatrzymać tu dłużej i po godzinie powinniśmy byli odlecieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl