[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ksiê¿niczko.- zaczê³a opatka.- Chcê zostaæ sama, matko - odezwa³a siê schrypniêtym, martwym g³osem.- Jutrowyjadê do Uœcie¿y, ale teraz zostawcie mnie, proszê, sam¹.- Przestañ! - rzuci³a ostro przeorysza.- Czy nie pojmujesz, ¿e to, co ciuczyniono, jest w równym stopniu pu³apk¹ zastawian¹ na Wê¿ymorda? Czy naprawdênie pojmujesz, ¿e ¿adne z nas nie mo¿e sobie pozwoliæ na litoœæ.? -uczyni³a urwany gest, jakby chcia³a j¹ zatrzymaæ w komnacie, która kiedyœ,bardzo krótko, by³a cel¹ Thornveiin, lecz zaraz przycisnê³a ramiona dowyschniêtej piersi.By³o prawie ciemno i raz po raz potyka³a siê na schodach wiod¹cych do ró¿anegoogrodu, lecz drogê zna³a na pamiêæ i bez trudu odnalaz³a ³aweczkê z bia³egokamienia.Nie potrafi³a powiedzieæ, jak d³ugo siedzia³a z rêkoma grzeczniez³o¿onymi na podo³ku i œci¹gniêtymi ³opatkami, jakby przypatrywa³o siê jejca³e uœcieskie kolegium Zird Zekruna.Z do³u wci¹¿ dobiega³y pieœnidziêkczynne, w oknach opactwa migota³o œwiat³o i chyba nikt nie k³ad³ siêtamtej nocy.A wysoko, w ró¿anym ogrodzie, gra³y œwierszcze, a niebo by³o pe³negwiazd.Nie spostrzeg³a, jak zaczê³a uk³adaæ z nich kszta³t Annyonne,nakreœlony srebrn¹ farbk¹ w ksiêdze szalonej Thornveiin.Kiedy mury opactwa zaczê³y na nowo majaczyæ w porannej szaroœci, us³ysza³a naschodach czyjeœ kroki.Dopiero wtedy rozp³aka³a siê - bezdŸwiêcznie, nieporuszywszy siê ni odrobinê, choæ jej miêœnie zesztywnia³y od porannegoch³odu.Nie musia³a siê ogl¹daæ.To by³a ta sama ³awka, na której Thornveiinsiadywa³a w oczekiwaniu, a¿ wype³ni¹ siê boskie wyroki, a kl¹twa Fei Flisyonprzybierze obiecany kszta³t.Mia³a wra¿enie, jakby cieñ tamtej dawnopogrzebanej ¿alnickiej ksiê¿niczki przytai³ siê na krawêdzi ³awki, tu¿ zagranic¹ jej wzroku, daremnie usi³uj¹c coœ powiedzieæ.Ptaki zaczyna³y ju¿ œpiewaæ.Wê¿ymord przystan¹³ o krok za ni¹ i nie zapyta³ o nic.Ostatecznie, znali siêbardzo dobrze, lepiej ni¿ ktokolwiek inny w Krainach Wewnêtrznego Morza, wiêcd³ugo pozwala³ jej p³akaæ.- Zarzyczko? - powiedzia³ wreszcie bardzo cicho.- Zrani³am siê - odpar³a niemal nies³yszalnie.- Cierniem ró¿y.Rozdzia³ czternastyPopasali pod go³ym niebem.W ka¿dej gospodzie kupa waszmoœciów pró¿niaczy, piwo¿³opie, dziewki maca, t³umaczy³ podstaroœci, i wygl¹da burdy.Zobacz¹, ¿ewiêŸnia wiozê, wnet siê krew poleje, a nie wiedzieæ czyja.Nadto karczmy tutajliche, piwsko pod³e, a na pos³aniu wiêcej robactwa niŸli u was w³osów wbrodzie.Twardokêsek w duchu przytakn¹³ mu skwapliwie.Niech siê trafi cz³ek bystrzejszyniŸli nasz podstaroœci, a w try miga rozpozna Zwajców i to wielkie KoŸlarzowemieczysko.Dziw nieopisany, ¿e nas w³adyka nie wybada³.Nie wybada³ albo rzeczz umys³u tai, poprawi³ siê w myœlach.Bo niepodobna, aby gêby KoŸlarza niewidzia³, skoro nawet w Górach ¯mijowych jego wizerunki po gospodach hojnieporozwieszane.Na koniec rozsiedli siê na dnie poroœniêtego rzadk¹ traw¹ jaru.Z kompanii niewy³¹czono nawet Bogorii, któremu w³adyka rozwi¹za³ wiêzy pod szlacheckims³owem honoru, ¿e nie popróbuje ucieczki.Pacho³kowie trzymali stra¿ wokó³obozowiska - i stosowny dystans, tote¿ gwarzono swobodnie, bez strachu.- Wiecie, ¿e ledwo co orszak ¿alnickiej ksiê¿niczki têdy przeci¹gn¹³? -zagadn¹³ podstaroœci.- RaŸno konie popêdzali, jakby ich co goni³o.- Widzieliœcie ksiê¿niczkê? - WiedŸma poruszy³a siê niespokojnie na pieñkuzaœcielonym kraciastym kocem.- W jakim zdrowiu?- Nie widzia³em - w³adyka nabra³ z kocio³ka kolejn¹³y¿kê gulaszu - bo przylgnê³a w klasztorze naszej œwi¹tobliwej mateczki.Cudprawdziwy, ¿e j¹ pomorckie kap³añstwo ostawi³o w pokoju.- Oj, nie uraduje podobna samowola Wê¿ymorda! - zaœmia³ siê Bogoria.- Niedarmo tyle lat trzyma³ j¹ przy sobie.A tu, patrzajcie, wyfrunê³a ptaszka przypierwszej sposobnoœci!- Bêdzie zamieszanie - podstaroœci z luboœci¹ wci¹gn¹³ w nozdrza zapachpotrawy.- Na nas siê pewnie skrupi, na pospolitakach.Jeszcze my przezciebie, Bogoria, wszyscy damy gard³o.Bo ¿eœ nie mia³ kiedy, durny, ¿mijowejharfy kraœæ, jeno w³aœnie wtedy, jak ksiê¿niczka w opactwie siedzi.- Czego siê lêkacie? - Karze³ d³uba³ paznokciem w zêbach.- Dacie harfêstaroœcie, niech siê sam k³opocze.- Starosta odeœle j¹ do Uœcie¿y, co jest rzecz niegodziwa i byæ nie mo¿e -oznajmi³ z moc¹ podstaroœci.- Toæ to nie kawa³ martwego drewna baranimikiszkami przewleczonego, jeno znacznie wiêcej.- Od razum wam, szwagrze, mówi³! - rykn¹³ Bogoria.- Aleœcie tylko o staroœciegadali.O musie, rozkazach i inszych durnotach.W³asn¹ matkê byœcie sprzedaliPomorcom za tuzin groszaków, œcierwojedzie!- Milczcie, Bogoria - ofukn¹³ go podstaroœci.- Widzicie, panienko - odwróci³siê ku Szarce - jakeœcie w karczmie zagrali na ¿mijowej harfie, to mnie tak wew¹tpiach targnê³o, ca³¹ garœci¹.Powiedzcie, panienko, jakim sposobem graæ naniej potraficie?- Nie wiem - Szarka odwróci³a wzrok.Siedzia³a obok w³adyki, który bardzo szczodrobliwie polewa³ jej do kubkaskalmierskie wino.Pomiêdzy nimi, na skórzanej derce, le¿a³ kufer ze ¿mijow¹harf¹.Z rzadka, kiedy p³omienie strzeli³y wy¿ej, zbójca widzia³, jak palceSzarki mimowolnie g³adz¹ skrzyniê.Nie s¹dzi³, by o tym wiedzia³a, leczpodstaroœci z pewnoœci¹ spostrzeg³, ¿e ¿mijowa harfa przyci¹ga rudow³os¹,niczym ogieñ æmy.- Bo, widzicie, panienko - Bogoria podrapa³ siê po g³owie - ja ¿em próbowa³graæ i mnisi próbowali, jakem le¿a³ w chlewiku.Nikt nie wydoli³ wydobyæ nijednego dŸwiêku.- Co nie jest ¿adna nowina - wtr¹ci³ cierpko karze³, który nie zosta³dopuszczony do skalmierskiego trunku, tote¿ popad³ we wredny nastrój - bo naniej tylko ¿mijo-wie grali.A kiedy ¿mijów nie sta³o, oniemia³a harfa do cna.- S³yszeliœmy bywszego wieczoru, jak oniemia³a! - prychn¹³ Bogoria.-Starczy³o, ¿eœcie, panienko, palcami po strunach przesunêli.Tedy pytamygrzecznie, dlaczego.Bo mo¿e wyœcie, panienko, nie zwyczajna œmiertelniczka, coz chor¹ krewniaczk¹ pielgrzymowa³a do klasztoru o uzdrowienie prosiæ, ale zgo³ainne dziwo utajone pod postaci¹ nadobnej panny?Twardokêsek zacisn¹³ piêœci, w napiêciu czekaj¹c na odpowiedŸ Szarki.- Mów, panna - ponagli³ j¹ wiêzieñ.- Œmia³o mów, nic siê nie lêkaj.Szarka podnios³a g³owê.Po drugiej stronie ogniska ¿alnicki ksi¹¿ê z napiêciempatrzy³ na ni¹ poprzez p³omienie.Nic nie powiedzia³a.- Krew Iskry - odezwa³ siê wreszcie Suchywilk.- Nie bawmy siê d³u¿ej wmaskarady, waszmoœciowie.Wszak dobrze wiecie, z kim was fortuna z³¹czy³a, a imyœmy œwiadomi, ¿e wiecie, tedy przestañmy krêciæ.Ot, ja cz³ek prosty, u mnieco na sercu, to na jêzyku.Wiêc wam powiadam, moœci podstaroœci, dajcie znakpacho³kom, a mój kuzyn poder¿nie wam gard³o prêdzej, niŸli zdo³acie nabraætchu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]