[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Matka ostrzegała, żeby był ostrożny.Z takimi rzezimieszkami nigdy nic nie wiadomo.Ojciec zaśmiał się i pogłaskał ją po policzku.Herszt największej bandy w Selsey - tęgi, brutalnie wyglądający mężczyzna - rzekł:- Postanowiliśmy wam zaproponować.Ojciec przeciął krótko:- Nie podobają się nam wasze metody.Tęgi herszt zerwał się na równe nogi i walnął pięścią w stół:- Nasze metody to nasza sprawa! - krzyknął.Ojciec uśmiechnął się do niego, ale w tym uśmiechu była chłodna pogarda.- Najzupełniej - rzekł spokojnie.- I nie zamierzamy do waszych spraw sią wtrącać ani ich podzielać.Przywykliśmy pracować tak, aby wszyscy mieszkańcy odnosili się do nas przyjaźnie i popierali nas.Wy nastawiliście wrogo mieszkańców.Boją się was.Samiście mi to powiedzieli.- Potrzebujemy ich wełny! - krzyknął znowu herszt.- A jeśli nie chcą nam jej sprzedawać.Ojciec znowu mu przerwał, ze świadomym wyzwaniem w głosie:- Nie będę współpracować z mordercami.Drgnąłem.Mocne słowa.Słuszne, oczywiście.Reszta ludzi z Selsey porwała się na nogi.Jeden wbił sztylet w stół.Wszyscy krzyczeli:- Nie będziecie nam tu ubliżać.!- Precz z nimi!Jim, który siedział między mną a Ryszardem, wstał i stanął za krzesłem.Krzesło jest nie najgorszą bronią.Ryszard i ja wstaliśmy również.Ale ojciec siedział, ani drgnął.- Czasem celnika.- warczał herszt.- Kto się troszczy, czy jest o jednego celnika mniej czy więcej?- Zamordowany człowiek jest oskarżeniem - powiedział ojciec.- Mord zawiązuje stryczek na waszej szyi.Łapówka, wsunięta celnikowi, zostawia nam swobodę.Przekupiony celnik słowa nie piśnie.Sam by się narażał.Prócz tego, morderstwo zwraca ludzi przeciwko wam, a dobre stosunki z ludnością zawsze się opłacają.Dają zabezpieczenie.Kiedy żołnierze nadciągają, jest gdzie się schować samemu i ukryć kontrabandę.Jeden z ich bandy krzyknął:- Gadanie! A znaczy tylko, że śmierdzi tchórzem!To wreszcie rozzłościło ojca.Twarz mu poczerwieniała, oczy zabłysły.Ale nic nie odpowiedział.Było nas czterech, a ich dziesięciu.Ojciec wstał, dał nam znak, byśmy wychodzili pierwsi.Ociągałem się.Popchnął mnie do drzwi.Ludzie z Selsey z rękoma na broni otaczali nas.Ojciec zagrodził im drogę wyzywająco.Jeden krzyknął:- To szpiedzy!- A drugi:- Lepiej z nimi zrobić porządek.Przytrzymałem otwarte drzwi.Ojciec odwrócił się do izby:- Strzelajcie, jeśli macie ochotę! Tylko nie dotykajcie mnie waszymi łapami.Nigdy bym się potem nie domył do czysta.Zatrzasnął drzwi.Skoczyliśmy na konie.Tamci wybiegli za nami, krzycząc i wymyślając.Po raz drugi, od kiedy wyjechaliśmy z Boscastle, konie nasze gnały, popędzane strzałami.Przekonywałem się, że żyjemy w czasach, w których życie człowieka jest w niewielkiej cenie.Ale ludzie z Selsey nie mieli szans, by nas dogonić.Musieliby najpierw wyprowadzić konie ze stajni.Podjeżdżając do Chichesteru, zwolniliśmy.Nikt nas nie ścigał.A jeśli nawet próbowali, byliśmy już blisko miasta, więc bezpieczni.Rozmyślałem nad tą kłótnią.Powiedziałem do ojca:- Żeby tobie powiedzieć, że się boisz!- W pewnym sensie mieli słuszność - odrzekł spokojnie ojciec.- Trzeba być wielkim świętym albo wielkim łajdakiem, żeby się nie bać szubienicy.Kiedy powiem świętemu Piotrowi, że byłem przemytnikiem, myślę, że mrugnie do mnie i zrozumie.Ale gdybym był mordercą.?Opowiadałem o tym kiedyś naszemu pastorowi, tutaj, we wsi.Śmiał się z tej rozmowy ze świętym Piotrem, ale sam sądził, że niebieski klucznik nie byłby tak pobłażliwy w sprawie przekupstwa.Pastor twierdzi, że przekupstwo jest antyspołeczne.Demoralizuje zarówno dającego łapówkę, jak i biorącego.Jeden dochodzi do przekonania, że może sobie kpić z prawa, jeśli ma tylko dość pieniędzy, drugi nie widzi powodu, dla którego miałby pracować jako przyzwoity urzędnik, skoro lepiej zarobi za to tylko, że nie będzie wykonywał swoich obowiązków.Dzisiaj dostrzegam słuszność tego argumentu.Ale w moich przemytniczych czasach nie dostrzegałem tego.Może nie chciałem.Ani inni.Wszyscy, którzy od nas kupowali kontrabandę - lordowie i rycerze, biskupi i zakonnicy, urzędnicy królewscy - wiedzieli o łapówkach, tak samo jak o przemycie.Pod pewnym względem Selsey było dla mnie wstrząsem.Do tej pory byłem dumny, że jestem przemytnikiem.Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę - a później lepiej to zrozumiałem - że dla niektórych ludzi słowo „przemytnik” może być odrażające.- Szkoda - powiedziałem do ojca - że musimy nazywać się przemytnikami tak samo jak te rzezimieszki!Ojciec uśmiechnął się:- Więc możemy się zwać poławiaczami księżyca.I od tej pory tak siebie nazywaliśmy.Ojciec miał jeszcze jeden list, który mu dał nasz szyper ze złamaną nogą, tym razem do pewnej grupy przemytników w Folkestone.Podkuliśmy nasze konie i wyjechaliśmy tam następnego ranka.Matka nie chciała więcej słyszeć o żadnej karecie.Jechała wierzchem razem ze mną, Zuzia zaś czasem na koniu Jima, czasem Ryszarda.Podróż minęła gładko.Nocowaliśmy w pobliżu Brighton, modnego uzdrowiska, a Zuzia usiłowała nas namówić, żebyśmy tam spędzili kilka dni.Następny nocleg wypadł w Hastings, gdzie, o czym dobrze wie każde dziecko, przeszło siedemset lat temu wylądowali Normanowie, by podbić Anglię.Folkestone jest starożytnym miasteczkiem z ruchliwym portem i prosperującymi przedsiębiorstwami rybackimi.Odnaleźliśmy bandę przemytników, do których mieliśmy list, i od pierwszego spojrzenia przypadliśmy sobie nawzajem do serca.To byli poławiacze księżyca na naszą modłę.Weseli, przyjacielscy, nigdy nie spoglądali spode łba.Główną kryjówkę, właściwie sztab, dzielili z przemytnikami z innych band.Mieścił się ten sztab w dużym domu zwanym „The Warren”, położonym na wschód od miasta.Wznosił się wysoko na wapiennej skarpie nad morzem.Stamtąd sygnalizowano do stat-ków z kontrabandą, gdzie i kiedy lądować.Między domem a piaszczystym wybrzeżem ciągnęła się przestrzeń wapiennych skał, urywających się ostrą krawędzią wysokiej skarpy.Szły stąd wykute w wapieniu głębokie korytarze, miejscami szerokie jak gościńce” gdzie mogli się kryć poławiacze księżyca razem z końmi i ładunkami.Prowadziły do dużych gospodarstw w pobliżu morza.Tędy wieziono kontrabandę do klientów albo wprost ze statków, albo z ogromnych składów w piwnicach „The Warren”.Nie było potrzeby przekazywać ładunków w głąb lądu.Cała okolica sprzyjała poławiaczom księżyca, których traktowano jako szanowanych członków społeczności, na równi z pastorem, lekarzem, dziedzicem” prawnikiem i piekarzem.Główny nadzorca urzędu celnego był łatwym w pożyciu człowiekiem.Miał piękny dom z bladoróżowej cegły, otoczony uroczym ogrodem.Nie kupił sobie tego z poborów urzędnika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]