[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trudno było wymarzyć lepszą pogodę dla wykonania takiego planu - powtarzał sobie wciąż w duchu.Jeśli tylko wszystko pójdzie dalej jak dotąd, sukces gwarantowany.Przesunął się ponad dachem wieży i wpił wzrok w panującą za nią ciemność.Zatrzymał się na moment, a sprawdziwszy, że przestrzeń za budynkami jest absolutnie pusta, powoli opadł na ziemię - stanął na gładkiej, betonowej płycie, obecnie zalanej deszczową wodą, w odległości około dwudziestu, trzydziestu metrów z tyłu za wieżą.Wszędzie wokoło jak wzrokiem sięgnąć było pusto i cicho, tylko strugi deszczu monotonnie pluskały na betonie.Teraz trzeba było poświęcić dobrą chwilę na przygotowanie aparatu, chodziło bowiem o to, by silne pole grawitacyjne wytworzyło się z dala od miejsca, w którym się sam znajdował, by się skoncentrowało na jednej stronie najwyższych pięter wieży.Nie znając dokładnie odległości aparatu od centrum pola grawitacyjnego, które miało zwalić szczyt wieży, musiał ją obliczyć na oko, co bardzo utrudniało dokładne nastawienie aparatu.Najpierw odezwał się jakby lekki, metaliczny zgrzyt, kiedy metal otrze się o metal, potem chyba wieża zakołysała się nieznacznie.Ale ciemności były tak głębokie, że Arin nie mógł zaufać swym oczom - może mu się tylko zdawało? Przesunął więc strzałkę aparatu na najwyższą wydajność ryzykując, że zużyje całą jego energię.Straszliwy łoskot walących się brył betonu, metalu i szkła ogłuszył go na krótką chwilę - wierzchołek wieży, mniej więcej trzecia jej część, rozsadzony siłą pola grawitacyjnego, runął całą swą masą tuż przed nim na betonową płytę, rozpryskując się odłamkami dokoła.Jeden z takich odłamków ostrą krawędzią rozciął mu twarz.Poczuł płynący po policzku ciepły strumyczek krwi, lecz teraz nie miał czasu zająć się raną.Uśpiony obóz obudził się natychmiast: ze wszystkich stron dobiegały jękliwe zawodzenia syren, zapłonęły światłami wieże strażnicze, z których pomknęły w ciemność ruchliwe, jaskrawe smugi reflektorów, zamieniając noc w jasny dzień.Mężczyźni w strażackich mundurach zbiegli się ze wszech stron, nieco dalej słychać było klaksony nadjeżdżających wozów straży pożarnej.Arin biegł ile miał tchu w piersiach, byle w ciemności, byle dalej od miejsca alarmu, dalej od jasnych stożków reflektorów.Starał się przy tym pamiętać kierunek skąd przyszedł, miejsce, gdzie pozostawił konia i bagaże, nie był jednak pewien, czy mu się to uda, całą bowiem uwagę musiał skupić na drodze, którą uciekał.Na szczęście teren był gładki, Arin nie natrafiał na żadne przeszkody i jak dotąd nikt nie zauważył jego obecności - wszyscy gromadzili się dokoła miejsca wypadku.Serce biło mu mocno, w płucach zaczynało brakować tchu.Wydobył chusteczkę i próbował zatamować spływającą po policzku krew, ale bezskutecznie.Miał co prawda małą apteczkę, a w niej lek, który natychmiast zasklepiłby’ rankę, cóż, kiedy apteczka została wraz z innymi rzeczami przy koniu, w obozowisku.Tylko gdzie to obozowisko się znajduje? Próbując skontrolować kierunek swej ucieczki obejrzał się na wieżę.Oświetlona smugami jaskrawych reflektorów dziwaczny zaiste przedstawiała widok: cała jej górna część znłknęła, a to co zostało, kończyło się u góry nieregularną linią poszarpanej konstrukcji żelazobetonowej.Miejsce katastrofy otaczała gromada mężczyzn, niektórzy z nich zajęli się oglądaniem gruzów porozrzucanych na płycie betonowej.Czas najwyższy uciekać dalej - zdecydował - bez wątpienia załoga obozu zainteresuje się lada chwila przyczyną tej nieoczekiwanej katastrofy i oczywiście podejmie szczegółowe poszukiwania na terenie obozu i w najbliższej jego okolicy.Spróbował uruchomić aparat grawitacyjny i unieść się w górę - na próżno, aparat nie działał.Widocznie był wyeksploatowany nadmiernym obciążeniem przy burzeniu wieży, a zapasowego ładunku energii Arin nie zabrał z sobą.Nie było innej drogi ucieczki jak wprost na ogrodzenie z drutów - najważniejsze, to dotrzeć tam jak najprędzej.Teren na trasie ucieczki był jeszcze wciąż ciemny.Arin przypuszczał, że jako dość odległy od zabudowań nie był objęty zasięgiem reflektorów.Ale stan taki utrzyma się tylko tak długo, dopóki nie zostanie zarządzony generalny alarm.W bladej poświacie, sięgającej aż tutaj od dalekich świateł, zorientował się, że jest już blisko celu.Deszcz zmniejszył się trochę, ale o ucieczce drogą powietrzną - nawet gdyby działał aparat grawitacyjny - nie mogło być mowy: nisko wiszące chmury tak mocno odbijały światła reflektorów, że gdyby uniósł się w powietrze, ludzie z obozu dostrzegliby go natychmiast.O kilkadziesiąt metrów przed ogrodzeniem przystanął i zaczął nasłuchiwać.Z daleka dobiegał gwar obozu, jak dotąd, nikt się do niego nie zbliżał.Wyjął z futerału ładunek skoncentrowanych promieni i uruchomił, kierując niewidzialne promienie wprost na druty.W parę sekund roztopiły się jak śnieg w słońcu - powstała szeroka, wolna przestrzeń: brama do wolności stanęła przed nim otworem.Szybko przez nią przebiegł.Otoczyły go ciemności, tu już nie docierał blady odblask obozowych świateł, jednakże droga przed nim była na tyle widoczna, że mógł iść naprzód szybkim krokiem.Sądząc, że nie grozi mu już żadne niebezpieczeństwo, zaczął obchodzić obóz wielkim łukiem, by jak najkrótszą drogą dostać się do potoku, gdzie pozostawił swego konia.Nagle usłyszał nad sobą warkot samolotu, spojrzał w górę: wielki śmigłowiec z zapalonymi światłami pokładowymi krążył nad obozem.Był jeszcze dość daleko.Arin przyśpieszył kroku.W tej chwili jednak dokoła niego zrobiło się jasno jak w dzień - to załoga śmigłowca uruchomiła potężny reflektor, którego stożek powoli zaczął obszukiwać teren.Nie było w pobliżu niczego, za czym można by się było skryć, dokoła ciągnęła się gładka, odsłonięta preria
[ Pobierz całość w formacie PDF ]