[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdzie się podział?- Jest w chacie.Skorzystałam z niego, żeby sporządzić rodzaj sań, na których koń przywlókł cię do domu.- A więc wykorzystałaś ten sznur, żeby mnie uratować - stwierdził po chwili namysłu.Wyprostował się, odwrócił do niej i zaczął się śmiać.Ten śmiech był dziwny, miał jakieś dudniące brzmienie.- A ja myślałem, że to miejsce będzie dla mnie przerażające.ale to tylko drzewo.- Postawił stopę na obłamanym konarze.- To jest tylko złamana gałąź.- Podszedł do niej i wyciągnął ręce.- Spójrz.Nie drżą.Moje dłonie nie drżą.- To prawda - przyznała.- Nie drżą.Nie widziała, dlaczego jej to powiedział, ale rozumiała, że mąż doświadcza czegoś zupełnie innego niż jej przeżycia w Bleddig.Wydawał się uszczęśliwiony tym, że znalazł się tutaj.Roześmiał się znów, ale był to już inny śmiech, normalny śmiech człowieka, który usłyszał dobry dowcip.Wyciągnął do niej rękę i powiedział:- Chodź, kochanie.Weź mnie za rękę.Nie jestem obłąkany, ale przysięgam, idąc tu myślałem, że oszaleję.- Przyciągnął ją do siebie, objął ramieniem i pocałował w czoło.- Dziękuję ci.Dziękuję ci, że mnie tu przyprowadziłaś.Dziękuję ci za to, że mnie uratowałaś, chociaż nie miałaś żadnego powodu, żeby to zrobić.Dziękuję ci za to, że mnie kochasz.Nachylił się ku niej i pocałował ją w usta, a ona odwzajemniła pocałunek.Trzymali w rękach pochodnie, których blask otaczał ich złocistą poświatą.Zdawało się, że na tę chwilę noc stała się dniem.Spędzili noc, kochając się pod starym dębem.Roger rozpalił ognisko i leżeli nadzy, nie bacząc na chłód nocy, gdyż kochając się, nie odczuwali zimna.Inaczej było rankiem.Teleri obudziła się w ramionach Rogera, w samej sukience.Chociaż spali przytuleni do siebie, miała stopy zimne jak lód.Skuliła się i przycisnęła je do piersi męża, a potem spróbowała wsunąć nogi pod jego koszulę.- Jezu! - Roger usiadł raptownie.- Odmroziłaś sobie stopy.- Przygładził dłonią włosy i potrząsnął głową, jakby ciągle jeszcze nie mógł się obudzić.- Ale brzuch masz ciepły - powiedziała, uśmiechając się, i mocniej przycisnęła do niego stopy, a on wziął je w swoje dłonie i ogrzewał.- Wydaje mi się, że jest już ranek - powiedział.- O, tak.- Skinęła głową.- Nie powinienem cię o to pytać, bo ty wstajesz zawsze o wschodzie słońca.- Przyciągnął ją do siebie.- A ty lubisz spać do południa.- Ale nie na takiej twardej ziemi.- Wracamy do domu.- Uwolniła stopy z jego rąk, wstała i otrzepała suknię z zeschłych liści.Roger przysypał żarzące się jeszcze węgle mokrymi liśćmi i ziemią, po czym wyprostował się.- Jesteś gotowa? Skinęła głową.- Potrafię sam znaleźć drogę do domu - stwierdził.- Jesteś pewien?- Tak.Chodź za mną - powiedział zdecydowanie.Ruszyli.Teleri szła za nim niewłaściwą ścieżką i uśmiechała się.Po dłuższym czasie, kiedy już siódma wybrana przez jej męża ścieżka zakończyła się ślepo, zatrzymali się.Roger patrzył w niebo, oglądał korony drzew, jakby z ich pomocą próbował odnaleźć właściwą drogę.Cofnęli się o kilkadziesiąt kroków, wreszcie Roger skręcił w odgałęzienie niefortunnej ścieżki.- Jesteś pewny, że powinniśmy pójść w tę właśnie stronę?- zapytała Teleri.- Wiem, dokąd mam iść.- Uhrnm.Zatrzymał się i spojrzał na nią wyzywająco.- Tobie się wydaje, że nie wiem, gdzie jestem?- Wcale tego nie powiedziałam.- To świetnie.Ruszył zdecydowanie ścieżką, którą Teleri dobrze znała.Wiedziała, że szerokim łukiem dotrą nią znowu pod dąb.- Jestem pewna, że wiesz, gdzie jesteśmy - powiedziała idąc za nim.- Wiem, gdzie jestem - odparł, wyraźnie zirytowany.- Ach tak.- Uśmiechnęła się.- Wobec tego wiesz, że zabłądziłeś.Roger milczał przez dłuższa chwilę.Wreszcie Teleri spróbowała zaproponować zmianę kierunku.Posłuchał.Ruszył wskazaną ścieżką, rozchylając zwisające nisko gałęzie.Mruknął tylko ze złością, że nie przypomina ona żadnej, którą wcześniej szli.Teleri roześmiała się, gdy nagle wyszli na skraj łąki i Roger zatrzymał się kompletnie zaskoczony.Rozglądał się przez chwilę, wreszcie mruknął:- Zabłądziłem.Objęła go i powiedziała:- Wiedziałam o tym.Szli obok siebie, śmiejąc się i rozmawiając.Gdy znaleźli się na mostku, Roger zatrzymał się nagle.Przed chatą stała grupa konnych rycerzy w pełnych zbrojach.Dowodzący nimi wysoki, dostojnie wyglądający starszy mężczyzna patrzył na Rogera.Potem wysunął się do przodu, Przeszył Rogera lodowatym wzrokiem i powiedział:- Spójrzcie! Czy to mój marnotrawny syn?37Roger stał bez ruchu i patrzył na ojca.- Jak mnie tu znalazłeś, ojcze?- Natknąłem się na twojego przyjaciela, Merricka, gdy wracał do Camrose.Gdyby nie to, zapewne razem z moimi ludźmi nadal przeczesywalibyśmy walijskie wzgórza w poszukiwaniu ciebie.Na Teleri stojącą za Rogerem spojrzał przelotnie, widocznie nie wzbudziła jego zainteresowania, gdyż potem uważnie rozejrzał się po obejściu, jakby po raz pierwszy w życiu oglądał wiejską zagrodę.Roger opowiedział kiedyś Teleri o swym ojcu i wiedział, że żona zdaje sobie sprawę z ich wzajemnej niechęci, chociaż zapewne nie rozumie w pełni jego uczucia.Pomimo to przypuszczał, że stanie po jego stronie.Szybko się przekonał, że przeczucie go nie myliło.Teleri odważnie wysunęła się do przodu, stanęła przy jego boku i wzięła go za rękę.- Wystarczy tej.zabawy w wieśniaka - powiedział ojciec, patrząc na niego.- Wracasz do domu.Natychmiast.- Zabawa w wieśniaka? - Roger miał ochotę uderzyć ojca po tym, co usłyszał.- A jak mam to nazwać? Flirtem? Jak zwykle, znalazłeś jakąś chętną dziewoję i zabawiasz się z nią, lekceważąc swoje obowiązki wobec króla.Nadal jesteś człowiekiem bez honoru, tak samo nieroztropnym i nierozważnym jak zawsze.Ty sobie tutaj wiedziesz beztroskie życie, podczas gdy twój król, twoi przyjaciele i rodzina lękają się o ciebie.- Ty, ojcze, nic nie wiesz o moim życiu.- Dałem ci życie!- Wobec tego tobie zawdzięczam to, że jestem taki, jaki jestem.- Wracasz do domu, Rogerze.- Głos ojca był zimny i bezbarwny.- Nie.To jedno słowo wytyczyło linię walki.Roger nie przejął się tym zbytnio.Przez całe lata toczył z ojcem nieustającą bitwę.- Nie masz wyboru.Jeśli okaże się to konieczne, zwiążę cię i zaciągnę do domu.- Wejdźmy do chaty i porozmawiajmy - zaproponował Roger, po czym ruszył w stronę wejścia, prowadząc ze sobą Teleri.- Tę dziwkę zostaw tutaj - warknął ojciec.Roger odwrócił się gwałtownie i byłby zrzucił ojca z konia, gdyby Teleri nie przytrzymała go za rękę.- Nie! Nie rób tego! - szepnęła.- To tylko słowo.Weszli do chaty.Roger stanął przy drzwiach, opierając się o ścianę.Spuścił głowę.Jego oddech stał się krótki, urywany.Nie potrafił opanować furii.W pewnej chwili uderzył pięścią w ścianę tak mocno, że odkruszony kawałek gliny spadł na Podłogę.On jednak tego nie zauważył.- Proszę cię, opanuj się.- Teleri podbiegła do Rogera i oparła dłonie na jego ramionach.- Nie daj się sprowokować.On chce cię rozzłościć.- Wyjdź do drugiej izby.- Zostanę tutaj, z tobą.- Wyjdź.Jeśli mnie kochasz, wyjdź.- Kocham cię i dlatego zostanę.Żadne z jego słów nie może mnie zranić, a - ty nie daj po sobie poznać, że jego słowa ranią ciebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]